Logo Przewdonik Katolicki

Nie tylko po asfalcie

Alicja Górska
FOT. WALDEMAR KOSOWSKI

Kim są offroadowcy? Dlaczego zamiast jeździć po drodze, wolą jeździć po lesie i – dosłownie – po jeziorach? Jak wygląda życie rodziny, której słowo „pilot” nie kojarzy się z telewizorem?

Zamiast świeżości, w lesie czuć spaliny i słychać warkot silników. Rajdy pojazdów z napędem na cztery koła przyciągają  ludzi lubiących wyzwania i dobrą zabawę. Nie przeszkadza im śnieg, mróz, woda i błoto. Ruch offroadowy jest dla nich świetną formą spędzania czasu. – Ludzie myślą, że offroad (z ang. poza drogą) to tylko topienie samochodu w błocie po klamki, a potem rozwijanie lin, używanie saperek, żeby go wyciągnąć. To prawda o offroadzie przeprawowym, ekstremalnym – tłumaczy Robert Gontar związany z sianowskim Stowarzyszeniem 4x4 i z Sianowskim Teamem Rajdowym. – Ale offroad ma też inne oblicza, jest również turystyką. Często podczas rajdów organizatorzy proponują dwie trasy: jedną dla sportowców, a drugą do ciekawych miejsc widokowych, trudno dostępnych zwykłym samochodem.
Na rajdy organizowane w okolicach Sianowa przyjeżdża każdorazowo od osiemdziesięciu do stu załóg z całej Polski, samochodami terenowymi, quadami i motocyklami crossowymi.
 
Nie tylko na papierze
Przygotowanie trasy rajdu to spore przedsięwzięcie. Trzeba zorganizować pozwolenia, zabezpieczenie medyczne, konieczne jest sprawdzenie trasy w terenie. Offroadowcy lubią bagna, wzniesienia, żwirownie, nieużytki na polach.
Po próbnym przejechaniu trasy przygotować trzeba roadbooka. To książka drogowa, w której każda trasa, licząca od kilkunastu do kilkudziesięciu kilometrów, jest szczegółowo rozrysowana: z każdym zakrętem, czy skrzyżowaniem. Podawane są w niej również odległości do poszczególnych miejsc. Przygotowanie tego szkicu zajmuje organizatorom kilka dni – potem na jego podstawie pilot prowadzi kierowcę w czasie rajdu.
– Staramy się każdego roku zmieniać trasę, przygotowywać dla zawodników przeszkody, które będą dla nich zaskoczeniem – mówi Robert Gontar.
W czasie rajdu w samochodzie oprócz roadbooka znajduje się również karta, w której trzeba zbierać pieczątki. Te umieszczone są na drzewach lub ukryte w innych, trudno dostępnych elementach krajobrazu. – Trudność polega na tym, że aby wbić sobie pieczątkę, trzeba bezpiecznie, ale i bardzo blisko podjechać do takiego drzewa. Na dodatek trzeba to zrobić szybko, bo wyścig cały czas trwa – tłumaczy Robert.
W Sianowie od dwóch lat organizowane są rajdy charytatywne. Muszą być podczas nich zachowane wszelkie zasady bezpieczeństwa, ale stopień trudności jest w nich niższy: biorą w nich udział nie tylko sportowcy, ale całe rodziny.
– Karty na tych rajdach nie są zamocowane, ale dzieci biegają z nimi, szczęśliwe i całe brudne od błota, byle tylko zdobyć kolejną pieczątkę – śmieje się Agnieszka Gontar, żona Roberta. Tłumaczy, że podczas takich rajdów dla dzieci organizowane są dodatkowe atrakcje. – Dzieciaki mogą zbierać w lesie litery, które potem układają w hasło, mogą również znajdować w lesie miejsca, które wcześniej sfotografowano i umieszczono w roadbooku. To zachęca je, żeby oderwały się od telefonów i rozglądały dookoła.
 
Nie tylko dla mężczyzn
Załogi w rajdach są dwuosobowe, składają się z kierowcy i pilota. Do zadań pilota należy między innymi szukanie możliwości objazdu przeszkód. Pilotami często są kobiety.
Milena Szczepańska-Zakrzewska w rajdach charytatywnych brała udział kilka razy. W offroad wciągnął ją mąż Michał. Milena na co dzień jest urzędnikiem i nauczycielem malarstwa, ale po pracy lubi aktywnie spędzać czas. – Zdarzyło nam się, że pieczątka umieszczona była na środku bajora o głębokości około jednego metra – wspomina. – Musieliśmy tam dojechać samochodem. Źle oszacowaliśmy głębokość i samochód ugrzązł w mule do świateł włącznie. Woda wpłynęła do samochodu, sięgała do kostek, drzwi nie dało się otworzyć. Musiałam wyjść z samochodu przez okno i wskoczyć na maskę, żeby wyciągnąć zaczep linki spod samochodu i podłączyć do innego auta. Wydostać się pomogli nam inni uczestnicy rajdu.
Zadaniem pilota jest też sprawdzanie, czy rzeka pojawiająca się na trasie będzie przejezdna dla samochodu. To oznacza, że pilot musi do tej rzeki po prostu wejść.  – Wybierając się na rajd, wiem, że będę mokra i brudna, więc troszczę się tylko o buty i o to, żeby ich nie zostawić w błocie – śmieje się Milena.
– Dla niektórych w offroadzie pociągające jest to mierzenie się z przeciwnościami. Szczególnie mężczyzn to dowartościowuje, kiedy udaje im się pokonywać przeszkody – wyjaśnia Robert.
Milena przyznaje, że taplanie się w błocie zimą nie należy do przyjemności, ale wszystko rekompensuje atmosfera, towarzystwo innych miłośników offroadu i pomaganie sobie wzajemnie. Choć w rajdach charytatywnych nie ma rywalizacji, to adrenaliny nie brakuje. – Lubię to zmaganie się z możliwościami swoimi i samochodu – mówi Milena. – Ale i tu potrzebna jest rozwaga, bo brawura i rutyna w tym sporcie mogą zabić. Zawsze z mężem jeździmy w kaskach. Jako pilot wiem, że podczas wykopywania się z błota muszę mieć kontakt wzrokowy z kierowcą i pamiętać, żeby stawać z boku samochodu, nigdy z tyłu czy z przodu. To ważne, bo samochód na stromych zboczach może się zsunąć.
 
Nie tylko sam
Dla Roberta fascynacja offroadem zaczęła się ponad dwadzieścia lat temu. Był właścicielem syrenki 105, o samochodzie terenowym mógł tylko pomarzyć, ale już wtedy jazda samochodem tylko po asfalcie nie spełniała jego potrzeb. Udział w rajdach zaczął brać kilkanaście lat temu, kiedy kupił auto terenowe.
Agnieszka na pytanie, co ją pociąga w offroadzie odpowiada z uśmiechem, że mąż. – Organizacja tych rajdów pochłania dużo czasu. Wybór mam taki, że albo jadę z mężem i dzieciakami do lasu, spędzamy czas razem, bawiąc się przy tym doskonale, albo zostanę w domu, narzekając na weekend bez męża – wyjaśnia. – Lubimy spędzać czas razem, dlatego jeździmy, żeby nie siedzieć na kanapie przed telewizorem.
Agnieszka z Robertem mają troje dzieci, które zawsze towarzyszą im w organizacji rajdów. Dzieci angażują się też w pomoc podczas akcji charytatywnych: kwestują, strugają kije na ognisko czy smażą dla innych kiełbaski. Gontarowie nie biorą już udziału w rajdach sportowych, ale kiedy jeździli jako uczestnicy, Agnieszka była pilotem. Śmieje się, że Robert miał z nią kłopot, bo myliła kierunki, ręką wskazywała właściwy, ale mówiła odwrotnie.
Czy ubrania po rajdzie nadają się do ponownego użytku, czy lądują w koszu na śmieci? Agnieszka mówi, że to zależy od błota, w które się wpadnie. U niej każdy członek rodziny ma zestaw ubrań do noszenia tylko na rajdy.
 
Nie tylko sport
Sianowski klub offroadowy organizuje dwie imprezy charytatywnie rocznie. Jeden z ostatnich rajdów dedykowany był Mariuszowi Miszczukowi, także offroadowcowi. Mariusz zachorował i potrzebował pieniędzy na przeszczep wątroby oraz na dalsze leczenie. Sam od lat angażował się we wszystkie imprezy charytatywne, organizowane przez pasjonatów rajdów terenowych. W rajdzie na jego rzecz przejechać trzeba było 50 km i zdobyć 55 pieczątek – udało się wówczas zebrać ponad 40 tys. złotych.
Co roku organizowana jest „Terenowa Integracja dla Choinki”. Pierwsza jej edycja osiem lat temu miała na celu pomoc oddziałowi dziecięcemu Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie. Zebrane pieniądze przeznaczone zostały na zakup kolorowych pościeli i naczyń z bajkowymi postaciami, żeby zachęcić niejadki do jedzenia. Ubiegłoroczna edycja przebiegała na rzecz trzyletniego Franka, chłopca z wadą serca, którego rodzice zbierali pieniądze na operację.
Pieniądze pochodzą między innymi z wpisowego, ale również z licytacji. – Fanty pozyskujemy od sponsorów: od różnych instytucji, ale także od znajomych – wyjaśnia Agnieszka. – Dla Frania udało nam się zebrać ponad 30 tys. zł. Nie zależy nam jednak na biciu rekordów, ale na dzieleniu się i pomaganiu. Zdarza się, że impreza charytatywna ściąga ludzi, którzy wcześniej w tego typu rajdach nie brali udziału, a włączają się w nie ze względu na cel.
Oprócz laptopa, telewizora czy wiertarki na choinkowej licytacji pojawia się co roku złota szekla, którą najczęściej Robert Gontar wykonuje sam. Szekla to stalowa klamra w kształcie litery podkowy, zakończona śrubą, a służąca do łączenia lin. – To rzecz nieodzowna w offroadzie, bez szekli nie jedziemy do lasu – wyjaśnia Robert. – Najmniejsza szekla miała około 3 cm, bo licytowaliśmy ją na rzecz Frania z maleńkim sercem. Największa mierzyła pół metra i ważyła ponad 30 kilogramów. Dostałem ją od przyjaciela ze stoczni.
Licytacje prowadzi Robert, a pomagają mu jego dzieci. Robert ma już wprawę i z poczuciem humoru jest w stanie sprzedać rzeczy, których prawie nikt nie chce mieć, jak chociażby płyty Mieczysława Foga. – Mieliśmy ponad sto tych płyt. Choć chylę czoła wobec fanów pana Foga, to wśród uczestników rajdów mało kto zna jego twórczość. A my sprawiliśmy, że chcieli te płyty mieć – śmieje się Robert.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki