Logo Przewdonik Katolicki

Świadomi swojej przeszłości

Tomasz Budnikowski
Fot. PAP

„To Niemcy odpowiadają za to, co wydarzyło się podczas Holokaustu w okresie narodowego socjalizmu” – powiedziała niedawno Angela Merkel. Dodała że, „odpowiedzialność za obozy koncentracyjne spoczywa na Niemcach. Ta odpowiedzialność nie ustaje i przejmuje ją każdy kolejny rząd”.

Wydaje się, że słowa te wypowiedziane zostały na użytek zewnętrzny, a ich odbiorcami mieli być w głównej mierze Polacy. Jako osoba od dziesięcioleci uczestnicząca na różnych płaszczyznach w polsko-niemieckim dialogu jestem bowiem przekonany, że ponad 70 lat po zakończeniu ostatniej wojny Niemcom nie trzeba przypominać, kto ją rozpętał i jaki naród miał się stać główną ofiarą zbrodniczych planów nazistowskiej III Rzeszy.
Z niemieckiej sceny politycznej najgłośniej zabrzmiały słowa prezydenta Richarda von Weizsäckera wygłoszone na forum Bundestagu 8 maja 1985 r., a więc w 40. rocznicę zakończenia wojny. „Z żalem – mówił – wspominamy dziś ofiary wojny przemocy. W szczególny sposób wspominamy 6 mln Żydów zamordowanych w obozach koncentracyjnych. Wspominamy wszystkie narody, które cierpiały w czasie wojny, przede wszystkim zaś niewymownie wielką liczbę obywateli Związku Radzieckiego i Polski, którzy stracili życie”.
 
Praca u podstaw
Słowa polityków, nawet te najdonośniejsze i płynące z głębi serca, nie są w stanie wiele zdziałać, jeśli w ślad za nimi nie pójdą działania obywateli. Najnowsza historia pokazuje, że już wiele lat wcześniej pojawiły się w Niemczech inicjatywy społeczne próbujące podejmować problematykę brunatnej przeszłości. Na szczególną uwagę zasługują działania niemieckich chrześcijan. Katolicy odwoływali się bardzo często do zamordowanego w Auschwitz ojca Maksymiliana Kolbe. Jego osoba stała się patronem akcji zainicjowanej w latach 60., znanej jako Dzieło Maksymiliana Kolbe (Maximilian Kolbe Werk). Głównym celem organizacji świeckich katolików było świadczenie pomocy materialnej byłym więźniom niemieckich obozów zagłady czy więźniom żydowskich gett. W 1974 r., a więc na długo przez jego kanonizacją, w leżącym na terenie diecezji Würzburg małym miasteczku Mespelbrunn konsekrowano pierwszy na terenie Niemiec kościół pod wezwaniem tego męczennika. Dziś jest ich już kilkanaście.
Zastanawiając się nad wygłoszonymi niedawno słowami kanclerz Angeli Merkel, przyszły mi na myśl moje liczne spotkania z obywatelami kiedyś dwóch, a dziś jednego państwa niemieckiego. Pierwsze, sięgające połowy lat 70. ubiegłego wieku, związane były z tzw. Akcją Znaków Pokuty Służbą Pokoju (Aktion Sühnezeichen Friedensdienste). Inicjatywa ta zrodziła się pod koniec lat 50. w Kościele ewangelickim. Wywodzący się z ówczesnej NRD twórcy tego ruchu uważali, że większość niemieckiego społeczeństwa nie wyciągnęła należytych wniosków z tragicznej lekcji historii, jaką była wojna. Opinie tego typu nie były chętnie słuchane w kraju, który identyfikując się nad wyraz selektywnie jedynie z „postępowymi” fragmentami niemieckiej historii, dystansował się od hitlerowskiej przeszłości. Nic więc dziwnego, że po paru latach Akcja przeniosła się do Berlina Zachodniego.
Przez wiele lat jako pilot polskiego biura podróży towarzyszyłem młodym Niemcom przybywającym „w ramach pokuty” do Auschwitz, Stutthofu czy na Majdanek. W czasie trwającego kilka dni pobytu goście z Niemiec wykonywali najczęściej prace porządkowe na terenach obozowych. Pracowali także w obozowym archiwum. Miałem wówczas okazję poznać czołowe postaci Akcji, jak choćby utalentowanego poetę Volkera von Törne czy Franza von Hammersteina. Ten ostatni wyłamał się z rodzinnej tradycji – był pierwszym od pokoleń przedstawicielem tej rodziny, który świadomie zrezygnował z kariery wojskowej. Ten nieżyjący już dziś pastor aż do śmierci był blisko związany z Akcją.
Blisko współpracowała z nią także niemała grupa berlińskich pedagogów. To oni, pod kierunkiem prof. Norberta Webera z berlińskiego Uniwersytetu Technicznego, opublikowali kilka książek pozwalających niemieckim nauczycielom przygotować uczniów do pobytu w tych miejscach.
Opłaciło się. Maturzyści niemieccy przyjeżdżający na tereny obozów, których budowniczymi byli ich dziadkowie, są na ogół znakomicie przygotowani do tej podróży. Doskonale znają przyczyny, jakie doprowadziły do odejścia Niemiec od demokracji. Efektem pobytu niemieckiej grupy uczniowskiej czy studenckiej jest zazwyczaj obszerny raport zawierający zarówno szerokie opracowania na temat faszyzmu, jego skutków czy niemieckich zbrodni na terenach okupowanych, jak i relacje odwołujące się do głębokich emocji towarzyszących pobytowi na tej nieludzkiej ziemi.
 
Odkrywanie przeszłości
Jestem przekonany, że młodzi Niemcy wiedzą co robić, aby ten epizod w historii ich ojczyzny więcej się nie powtórzył. Wiedzą, do czego prowadzić może ksenofobia, lęk przed innymi, który w III Rzeszy przybrał ekstremalną formę antysemityzmu. Mają się na kim wzorować. Patronami politycznie zaangażowanego młodego pokolenia Niemców jest wywodzące się z Bawarii rodzeństwo Sohpie i Hansa Schollów. Za podjętą na macierzystym monachijskim uniwersytecie antyhitlerowską akcję propagandową zapłacili najwyższą cenę. W następstwie kuriozalnego, przeprowadzonego w ekspresowym tempie procesu zostali uznani za winnych i straceni na gilotynie.
Zastanawiając się nad pytaniem, na ile powojenne pokolenia Niemców były w stanie uporać się z tragiczną historią swojego narodu, przychodzą mi na myśl znajomości i przyjaźnie, które udało mi się zawrzeć w trakcie wielu lat znaczonych spotkaniami z Niemcami. Ponad trzydzieści lat temu pilotowałem grupę młodych architektów z politechniki w Akwizgranie. Trasa naszej podróży wiodła m.in. do Zamościa, renesansowego miasta-twierdzy zbudowanego przez Jana Zamoyskiego. Niejako przy okazji lokalny przewodnik wspominał o tragicznych wojennych losach mieszkańców Zamojszczyzny. Jednym z uczestników tamtej wycieczki był wówczas Bruno Wasser. Po powrocie do swego kraju podjął dogłębne studia mające na celu zdemaskować zbrodnicze plany niemieckiego okupanta realizowanego na tym terenie w ramach tzw. Generalplan Ost. Efektem jego pracy był znakomity doktorat koncentrujący się przede wszystkim na aspekt planowania przestrzennego. W następnych latach dr Wasser niektóre tezy swojej pracy publikował w renomowanym czasopiśmie niemieckich architektów. Podziwiałem jego bezkompromisowość, z jaką oskarżał swoich starszych kolegów planistów za świadomą kolaborację ze zbrodniczym systemem.
W latach 80. miałem z kolei okazję poznać głównego konserwatora zabytków Kolonii Hansa Haasa. Jego oczkiem w głowie nie była wówczas będąca symbolem miasta katedra, lecz kilkanaście wspaniałych romańskich świątyń z wolna odbudowywanych po wojennych bombardowaniach. Haas kierował wówczas lokalnym towarzystwem historycznym działającym w Rösrath, małym podkolońskim miasteczku. Jego zasługą stało się przybliżenie lokalnej społeczności smutnego epizodu wojennego tych okolic. W sąsiedniej bowiem wsi hitlerowcy urządzili obóz jeniecki. To tutaj w Dolinie Nadziei (Hoffnungsthal) – tak akurat, o ironio, nazywa się to miejsce – internowano młodych polskich podoficerów. Pragnieniem lokalnych historyków amatorów była chęć nawiązanie kontaktu z żyjącymi jeńcami. Tak się złożyło, że udało mi się wytropić dwóch spośród nich. To oni dokonali aktu odsłonięcia tablicy pamiątkowej umieszczonej na terenie dawnego obozu. Jeśli zaś do tamtego czasu nie wszyscy mieszkańcy podkolońskiego Rösrath uświadamiali sobie nietypowe sąsiedztwo z czasów okupacji, to w efekcie budzący duży szacunek działalności Haasa i jego kolegów przestała to być tajemnica.
 
Pamięć o wojnie
Doskonale zdaję sobie sprawę, że powyższe przykłady być może nie uprawniają do daleko idących uogólnień. Obowiązkiem jednak obserwatora z Polski jest uznanie dla wielu inicjatyw tego typu podejmowanych od lat przez Niemców świadomych przeszłości swego narodu i zatroskanych o jego przyszłość. Jest to tym bardziej godne uwagi, że upiory przeszłości nie odeszły bezpowrotnie. Jak wynika z oficjalnych informacji niemieckiej policji, w ubiegłym roku zarejestrowano w tym kraju ponad 1400 ekscesów antyżydowskich. Ich adresami były zarówno osoby fizyczne, jak i liczne placówki kulturalne czy siedziby organizacji żydowskich. Bezrefleksyjne przyjęcie do wiadomości tej liczby może przerażać. Tym bardziej jeśli się weźmie pod uwagę utrzymującą się od wielu dziesięcioleci otwartość niemieckiego społeczeństwa na masowo przybywających tam niegdyś gastarbeiterów, a od niedawna na uciekinierów z ogarniętych wojną krajów Bliskiego Wschodu czy północnej Afryki, choć oczywiście nie wszyscy Niemcy podzielali decyzję kanclerz Merkel o szerokim otwarciu granic.
W samym centrum Berlina kilkanaście lat temu wzniesiono na powierzchni niemalże 2 hektarów monumentalny pomnik ku czci pomordowanych Żydów Europy. Już w pierwszym roku odwiedziło go 3,5 mln osób, a jak stwierdziła niedawno minister Monika Grüters, pełnomocnik rządu federalnego ds. kultury i mediów, liczbę osób przybywających w jednym roku na tereny miejsc pamięci związanych z ostatnią wojną szacuje się na 5,5 mln. Liczne zaś w ostatnim okresie antyżydowskie ekscesy są – jak podkreślają niektórzy obserwatorzy niemieckiej sceny politycznej – dowodem, że w dalszym ciągu robi się za mało dla przybliżenia dzisiejszym Niemcom zbrodni dokonanych w imieniu ich narodu w czasie ostatniej wojny. Jako że z oddalenia widzi się nieraz lepiej, to wydaje się, że opinia ta może wynikać ze swego rodzaju przeczulenia zatroskanych o przyszłość swojego kraju niemieckich intelektualistów. Znając zaś niemiecką pedanterię, warto się zastanowić, czy budząca niepokój liczba antyżydowskich ekscesów nie jest konsekwencją rejestrowania zdarzeń nierzadko pomijanych i nierejestrowanych w innych krajach europejskich.
 
-----
Tomasz Budnikowski jest profesorem ekonomii i znawcą stosunków polsko-niemieckich. Przez lata był pracownikiem naukowym Instytutu Zachodniego w Poznaniu

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki