Kiedy przeczytałem, że przeciwko dziesięciu nauczycielkom z Zabrza rozpoczęto postępowanie dyscyplinarne za przyjście do swojej szkoły na czarno w dzień aborcyjnego protestu (i za chwalenie się tym na Facebooku), mój pierwszy odruch był oczywisty. Po co to robicie? Czy jest sens otwierania kolejnego frontu, na którym władza odgrywa rolę kłótliwej i mściwej, a czasem dolegliwej? Naturalnie stało się, jak przewidywałem. Panie są dziś bohaterkami „Gazety Wyborczej”, kolejnymi więźniarkami sumienia IV RP. Pewien poeta sięgnął w ich obronie po analogie do kobiet zwalczanych przez carat za noszenie czarnych sukien podczas tzw. żałoby narodowej. Patos leje się dziś w Polsce równie łatwo, jak padają inwektywy. Kiedy dłużej myślę o tej historii, ogarnia mnie bezradność. Oczywiście, nadal uważam, że mnożenie represji, a nawet tylko wywoływanie wrażenia, że są one podejmowane, nie ma sensu. Sprawa ma jednak swój kontekst.
Wizja nauczycieli truchlejących przed twardą, ideologiczną władzą jest co najmniej jednostronna. I to nie tylko dlatego, że szkoły podlegają samorządom, w których nie wszędzie PiS rządzi lub ma coś do powiedzenia. Przede wszystkim dlatego, że życie społeczne „na dole” nie zawsze układa się według rytmów wyznaczanych przez wielką politykę. Opowiadała mi pewna znajoma, jak to jej córka jest w warszawskim gimnazjum regularnie hejtowana przez nauczycielkę i niektórych kolegów, bo nie chce hejtować PiS. Nie twierdzę, że to jedyna możliwa sytuacja, mogę sobie wyobrazić odwrotne. Ale właśnie dlatego, teraz kiedy emocje sięgnęły zenitu i wyrażają się nieraz żenującymi wojnami między ludźmi, szkoła powinna być politycznie przezroczysta. Wdzierając się do niej z symbolami konkretnego starcia, panie z Zabrza popełniły nadużycie. Sprzeniewierzyły się nauczycielskiemu powołaniu. Nauczyciel jest od tego, żeby pokazywać uczniom komplikacje świata, a nie od tego, żeby korzystając ze swoje władzy, agitować za tym czy innym politycznym poglądem.
Mam świadomość, że stawiam poprzeczkę wysoko i że dzisiejsza władza jest pewnie skłonna do ścigania za zaangażowania lewicowe, a nie będzie przeganiać ze szkół prawicy. Dlatego jestem ostrożny w kibicowaniu „dyscyplinarkom” jako metodzie „wychowywania” pracowników oświaty. Ale to nie oznacza, że te panie stają się dla mnie godnymi zaufania wzorami. Przeciwnie, odczuwam wobec takich gestów, jak pojawianie się w szkole w czarnych strojach, głębokie zażenowanie.
I jest jeszcze coś, co już pojawiło się w dyskusji, a czego dawny mainstream kreujący swoje męczennice nie przyjmuje do wiadomości. Spór, który eksplodował tak zwanym czarnym protestem, toczył się między innymi wokół ochrony nienarodzonych dzieci obciążonych genetycznymi chorobami i wadami. Nie wypowiadam się za jakimi prawnymi rozwiązaniami powinny być nauczycielki ze szkoły specjalnej. Ale jestem przekonany, że przez wzgląd na wrażliwość rodziców swoich uczniów powinny szczególnie mocno wystrzegać się manifestacji za legalizacją aborcji eugenicznej. Na miejscu rodziców byłbym co najmniej zaniepokojony, w czyich rękach pozostawiam swoje dzieci, te szczególnie bezbronne i potrzebujące empatii. Te, których ten spór w istocie w jakimś sensie dotyczy.
W dzieciństwie oglądałem sowiecki film, który był słabą, niewystarczającą, ale jakąś próbą rozrachunku ze stalinizmem. Zapamiętałem postać starszej nauczycielki, która żali się, że brakuje jej słów, aby wytłumaczyć swojej specjalizującej się w donosach uczennicy, dlaczego nie należy otwierać cudzych listów. Mnie też brakuje słów, żeby tłumaczyć tym paniom, co niewłaściwego jest w ich postępowaniu. Ale ktoś najwyraźniej wytłumaczyć powinien. Im i może nawet przede wszystkim ich obrońcom.