Nie o polskich sprawach, a o Domu Historii Europejskiej. Dom jest otwartym pół roku temu w Brukseli muzeum, które ma gromadzić kompendium dziejów naszego kontynentu. Działa na podstawie autoryzacji przez Parlament Europejski. Można by rzec, że to wyraz wspólnej mądrości europejskich instytucji. Ukielski to członek władz mniej znanej organizacji o nazwie Platforma Europejskiej Pamięci i Sumienia. Powołanej do życia przede wszystkim przez rozmaitych kustoszy polityki historycznej z krajów postkomunistycznych. Niedawno jej przedstawiciele pojechali do Brukseli zwiedzić to muzeum. Efektem jest oficjalny raport, bardzo krytyczny.
Domowi zarzuca się poważne grzechy. Że walkę demokratycznego i wolnorynkowego Zachodu z komunistycznym totalitaryzmem przedstawia jako starcie dwóch równorzędnych bloków militarnych, fatalnych dla Europy. Że za to mało uwagi poświęca wspólnym korzeniom kulturowym Europy, w tym zwłaszcza chrześcijaństwu. Że opisując fenomen państw narodowych traktuje je jako zło konieczne, a tak naprawdę w samych narodach widzi problemy i zagrożenia. Więc może lepiej, żeby zniknęły.
Już ten pobieżny wykaz, utrwalony tyleż w wielu wcześniejszych relacjach, co w raporcie Platformy, wystarczy żeby wielu z nas poczuło się nieswojo. Z tak pojmowanej „wspólnej pamięci” jesteśmy eksmitowani, nim zdążyliśmy oswoić się z zaproszeniem. Jeszcze jeden grzech ekspozycji zauważył po jej obejrzeniu Piotr Skwieciński. Zwiedzający jest bombardowany poczuciem wstydu. Jak w tych warunkach kształtować dumę z bycia Europejczykiem? Ale skoro tak, można pytać o widoki na wykształcenie europejskiej tożsamości. Bijąc w narody, eurobiurokraci stojący za muzeum, biją teoretycznie w żywioł sobie wrogi, zbędny. Ale że strzelają też sobie w kolano? Nie pytajcie o poczucie europejskiej wspólnoty. Bo nie będzie jej bez dumy.
To materia na wielką debatę. I tu zaczyna się część najciekawsza. Dom powstawał w tajemnicy. Jego urzędnicy odrzucali sugestie choćby owej Platformy Ukielskiego aby skorzystać z pomocy ludzi wiedzących, czym był na przykład komunizm. Więcej, oni nie zasiedli do otwartej debaty z kimkolwiek. Wystarczyły opiekuńcze skrzydła dawnego przewodniczącego Europarlamentu Hansa-Gerta Poetteringa. Notabene niemiecki chadek patronujący treściom neomarksistowskim to rzecz komiczna.
I teraz to samo. Reakcją na raport jest niechęć do dyskusji. Do przeglądania się w opiniach krytyków. W dodatku odmówiono Platformie zapisu komentarzy do wystawy puszczanych z tabletów zwiedzającym. Wcześniej podobnie potraktowano europarlamentarzystów, gdy próbowali inicjować debatę, choćby Annę Fotygę. To już nie tylko brak otwarcia na dyskusję, ale unikanie jakichkolwiek form oceny. Oni są ponad to.
Jest to przygnębiający punkt, do którego dotarła jakaś część europejskich elit. Zresztą nie tylko europejskich. Czytam z zaciekawieniem list 89 prawników z całego świata, szacownych i znanych, od Rocco Buttiglionego po George’a Weigla, którzy kwestionują pomysł Komisji Praw Człowieka ONZ, aby zawężać prawo poszczególnych krajów do ustawodawstwa antyaborcyjnego. Z Polski podpisało sześcioro, m.in. Andrzej Zoll i Kazimierz Ujazdowski.
Brzmią najpoważniejsze, kulturalnie wykładane argumenty. Co będzie odpowiedzią? Przemilczenie lub apodyktyczny, urzędniczy żargon. Nawet tacy ludzie jak prof. Zoll nie mogą liczyć na partnerską dyskusję, gdy w grę wchodzi logika „nieubłaganego postępu”. Ja to widzę jako nowe szaleństwo.