Ale w tej sprawie głos zabierali nie tylko politycy i komentatorzy życia politycznego. Swoimi przemyśleniami podzielili się także duchowni – bp Tadeusz Pieronek i ks. Adam Boniecki. Obaj wyrazili podziw dla tej tragicznej decyzji, oceniając, że był to „desperacki akt odwagi” (bp Pieronek) i „manifestacja miłości ojczyzny” (ks. Boniecki). Za swoje wypowiedzi (publikowane m.in. w „Gazecie Wyborczej” i TVN24) obydwaj duchowni zostali publicznie napomniani: biskup przez rzecznika Episkopatu, a ksiądz redaktor – przez prowincjała swojego zgromadzenia.
Wyznam, że przykro mi jest, gdy osoby tak dla wspólnoty Kościoła zasłużone, są publicznie przez ten sam Kościół napominane. Być może nie było innego wyjścia. Być może...
Ale w całej tej sprawie nie przestaje męczyć mnie zupełnie inna wątpliwość, mianowicie: po co owi duchowni w sprawie Piotra S. w ogóle publicznie zabierali głos? Odpowiecie państwo: jak to, przecież to wydarzenie miało charakter nie tylko polityczny, ale też moralny? Przecież chodzi o takie kategorie jak kwestia ofiary, patriotyzm, poświęcenie życia dla wyższych celów; jest kwestia tak ważka jak śmierć, a wreszcie samobójstwo i jego moralna ocena. No dobrze, odpowiem, ale czy rzeczywiście miałbym wierzyć, że stacji X, dziennikarce Y, programowi Z naprawdę zależało na dociekaniu tych spraw czy też raczej na przygotowaniu – „za pomocą” znanych duchownych – politycznej, i tylko politycznej, pieczeni? W ślad za tym pytaniem przychodzi drugie, bardziej trudne i bolesne: czy idąc do stacji X, udzielając wypowiedzi dziennikarce Y lub biorąc udział w programie Z, obydwaj zacni ci duchowni naprawdę wierzyli, że przygotowującym je dziennikarzom zależało na uzyskaniu opinii Kościoła w sprawach wiary i moralności? Czy naprawdę nie byli w stanie przewidzieć, że ich wypowiedzi posłużą do tworzenia materiałów o zdecydowanym charakterze politycznym i pod z góry określoną tezę? Czyżby nie widzieli dotąd programów X, Y, Z i nie dostrzegali, że nie chodzi tam o budowanie obiektywnego obrazu Kościoła, religii, wiary, lecz budzenie nieufności wobec tych sfer? Ciekaw też jestem, czy dziś, już post factum, biskup i ceniony ksiądz publicysta uważają, że ich wystąpienia przyczyniły się do wzmocnienia autorytetu Kościoła czy jednak, niestety, przeciwnie?
Tak, trudne to i bolesne pytania. Ale uważam, że warto je było postawić. Tym bardziej że przecież wątpliwości nie dotyczą tylko wspomnianych, wybitnych bez wątpienia, postaci. Powyższa historia powinna dać do myślenia wszystkim duchownym, uświadomić im raz jeszcze znaczenie cnoty roztropności i ukazać w pełni ryzyko gry z medialnym lewiatanem. Ta bestia może wykorzystać i schrupać każdego. Nawet księdza. I nic nie pozostanie. Nawet koloratka.