Za to koniec października i początek listopada przypomina mi o moim dziecku, konkretnym moim dziecku, które utraciłam ponad dwadzieścia lat temu. Od początku miało imię, choć nie ma grobu i nawet nie chcę wiedzieć, co z jego szczątkami zrobił szpital. „Nawet lepiej, że teraz, bo mogłoby się urodzić upośledzone”, „organizm sam wie, co jest najlepsze”, „nie martw się, następne donosisz”, „to tylko puste jajo”, „jak wydali pani jajo”, „te resztki trzeba będzie zbadać”. Nigdy nie zapomnę tych nieporadnych pocieszeń i określeń. Byłam młoda, zaszłam w upragnioną ciążę, czułam się szczęśliwa, wybrałam z mężem imię i nagle znalazłam się w szpitalu. Oddział patologii w tym szpitalu znajdował się obok oddziału noworodków. Leżąc z krwotokiem, słyszałam płacz dzieci. Do badania pędzono nas po korytarzu bez majtek, bo ordynator nie lubił, jak pacjentki przy nim się rozbierały. Miały być gotowe i hop na fotel. W czasie badania z bólu leciały mi łzy. Ale i pielęgniarki traktowały pacjentki tak, jakby poronienie im samym zdarzało się raz w roku i nie ma się co wzruszać, a poza tym dokładnie wiadomo, co trzeba robić i jakich procedur przestrzegać i po co się w ogóle mazgaić. No i wiadomo: jakie dziecko? Skrzepy po prostu. Bardzo cierpiałam, bo to przecież było jednak dziecko, ale nikt nie pozwolił mi na przeżycie żałoby. Po skrzepie? Pustym jaju? Więc moje dziecko nie ma grobu.
Wiele lat później swoje dziecko traciła moja przyjaciółka. Usłyszała: nie ma się co martwić, przecież ma pani już piątkę, więc może i lepiej, poza tym to puste jajo. Pomagałam jej wtedy walczyć o uznanie „pustego jaja” za człowieka, zdarzały się już takie przypadki, że szpitale wydawały szczątki i odbywały się pierwsze pogrzeby dzieci zmarłych wskutek poronienia. Lekarze w szpitalu wywracali oczami, położne także, a pani w urzędzie stanu cywilnego najmniej. Moja przyjaciółka odebrała ze szpitala „puste jajo” po badaniu patologicznym, wysłuchując przy okazji komentarzy od pani doktor. Że tam nic nie ma, tylko komórki, i po co to wszystko. Kilka godzin później dostałam od niej MMS-a. Zdjęcie przedstawiało malutkie ciałko na jej dłoni. Wykształcone były nawet maluteńkie paluszki. Oto „puste jajo”.
Moje przyjaciółki mają groby, na które chodzą. Byłam na kilku takich pogrzebach, widziałam żałobę rodziców tych poczętych dzieci, za każdym razem boli mnie serce, że nie uchroniłam szczątków mojego dziecka przed szpitalną utylizacją. Że nie obroniłam. Wiem, że to nie moja wina, a jednak zazdroszczę, bo moje dziecko nie ma grobu.