Na pierwszy rzut oka ołtarz wygląda zwyczajnie: za plecami księdza witraże, jakiś kwiat w doniczce i figura św. o. Pio. Trzeba się bliżej przyjrzeć, żeby pod ołtarzem zauważyć kaloryfer. Jedyny podgrzewany ołtarz na świecie? Być może również jedyny na świecie ołtarz na balkonie. Po drugiej stronie kaplicy równie nietypowo. Kanapa, dwa fotele, ława i wazon z kwiatami. Na parapecie stoją dwie figurki Matki Bożej, Fatimska i Saletyńska. Obok – pluszowy, zielony słoń i miś panda. Ulica Marshala Sudca w Zaporożu to część robotniczego osiedla z wielkiej płyty: ponurego i szarego, bez grama popularnej w Polsce „pastelozy”. W trzeciej klatce wieżowca z numerem 7, na parterze, w pięciopokojowym mieszkaniu mieści się parafia pw. św. o. Pio. Przed laty między dwoma największymi pokojami wyburzono ścianę, tworząc w ten sposób kaplicę. Kaplica jest jednocześnie jadalnią, miejscem dla gości i miejscem zabawy dla dzieci, które przychodzą z rodzicami na modlitwę. To ostatnie tłumaczy obecność zielonego słonia. Kaloryfer pod ołtarzem również łatwo wytłumaczyć: skoro prezbiterium musiało zmieścić się na balkonie, wyburzono kolejną ścianę. Kaloryfera przesunąć się nie dało, ołtarz ustawiono więc na nim. Ściany są cienkie, ale na szczęście sąsiedzi są życzliwi i cierpliwie znoszą dźwięk organów w niedzielne poranki.
On jest mocny!
Na Ukrainie parafie powstają najpierw w państwowych rejestrach. Ta do października 2006 r. również była jedynie zapisem w dokumentach urzędu wyznań. Nieliczni wierni jeździli się modlić do parafii Boga Ojca Miłosiernego w centrum miasta – bagatela, piętnaście kilometrów. Nie było duszpasterza, nie było miejsca, nie było wezwania. Ale pewnego dnia ks. Jana Sobiłę, dziś biskupa, wtedy jeszcze proboszcza parafii Boga Ojca, odwiedził prywatnie urzędnik miejski z wydziału do spraw wyznań. Zainteresował się leżącymi u proboszcza obrazkami o. Pio. Chciał wiedzieć, kto to jest. Kiedy usłyszał historię wówczas jeszcze sługi Bożego uznał, że ową teoretyczną, nową parafię koniecznie trzeba nazwać jego imieniem. Proboszcz oponował: było to jeszcze przed beatyfikacją, nie można nazywać parafii imieniem kogoś, kto nie jest wyniesiony na ołtarze! Urzędnik jednak był uparty: „On jest mocny! Jego zrobimy patronem! Jeśli historia jego życia jest prawdziwa, na pewno będzie ogłoszony świętym!”.
Zadeklarował, że sam przygotuje wszystkie dokumenty. I tak, kilka lat przed kanonizacją, w Zaporożu powstała pierwsza w świecie parafia pod wezwaniem św. o. Pio. Przez półtora roku parafianie spotykali się w prywatnych mieszkaniach, potem udało im się wykupić mieszkanie przy ulicy Marshala Sudca. Dwa pokoje przeznaczono na kaplicę, w dwóch zamieszkali księża saletyni, maleńka komórka służy za zakrystię i miejsce spowiedzi. W czasie Mszy św. mamy z małymi dziećmi, które trzeba uspokoić lub nakarmić, idą do pokoju któregoś z księży. Zakonna klauzura? W Zaporożu można o niej tylko pomarzyć.
Przestają się bać
Kiedy wpisać w internetową wyszukiwarkę „Zaporoże zwiedzanie”, nie wyświetli się żaden adekwatny wynik. Tu do zwiedzania nie ma nic. Dookoła miasta rozciągają się stepy. W czasach Związku Radzieckiego miało to być wzorcowe miasto komunistyczne, z szerokimi alejami, dumnymi gmachami w stylu socrealizmu i pomnikami Lenina. Na kościół czy cerkiew miejsca na planie miasta nie było. W Polsce miasto znane jest głównie z produkcji zaporożca – przedziwnego samochodu z silnikiem chłodzonym powietrzem i z luksusem w postaci ogrzewania, niezależnego od pracy silnika. Samochód psuł się na drodze tak często, że owo ogrzewanie było prawdziwym błogosławieństwem. Dziś w Zaporożu mieszka prawie 800 tys. ludzi. Postkomunistyczne fabryki i bloki z wielkiej płyty przytłaczają. Od wybuchu wojny z Rosją w 2014 r. upadło wiele zakładów. Miejscowi bezskutecznie szukają pracy. Kilka tysięcy innych przyjechało tu za pracą z ogarniętego wojną Doniecka i wylądowało na ulicy. Bezdomnych jest około dziewięciu tysięcy.
Obraz życia duchowego również nie jest optymistyczny. Choć większość mieszkańców miasta deklaruje się jako prawosławna, ich wiara ogranicza się do święcenia jajek na Wielkanoc. Praktykujący chrześcijanie – prawosławni, katolicy i protestanci – to zaledwie 2 proc. mieszkańców Zaporoża. Katolickie parafie nie liczą tysięcy członków, ale kilkunastu, w porywach do kilkudziesięciu. Nie ma katechezy w szkołach. Nie ma zorganizowanej kancelarii parafialnej. Po prostu przychodzi ktoś do mieszkania na parterze w wieżowcu z numerem 7, dzwoni do drzwi i mówi, czego potrzebuje: odpowiedzi na pytanie, spowiedzi, przygotowania do chrztu albo paru groszy na chleb.
Dwa chrzty, dwa pogrzeby i jeden ślub to statystyka parafialna z zeszłego roku. Eucharystia jest sprawowana codziennie. Parafianie zawsze włączają się w liturgię: jest trzech ministrantów, dziewczyna grająca na organach, a chętnych do zaśpiewania psalmu i przeczytania czytań nie brakuje. Po Mszach panuje rodzinna atmosfera: rozkładane są stoły, na których pojawia się ciasto i kawa.
U św. o. Pio są Ukraińcy, ale też Litwini, Białorusini i Polacy. Po zmianach granic pozostali w swoich domach. Nie pamiętają już języka, mówią po rosyjsku. Ale jest ich coraz więcej. Od kilku lat chodzi piesza pielgrzymka, w której bierze udział około 150 osób. Ludzie przestają się bać manifestować swoją wiarę.
Zainterweniował
Parafia św. o. Pio się rozrasta, głównie dzięki rodzącym się dzieciom. W mieszkaniu od pewnego czasu zrobiło się ciasno, nie było już ani metra przestrzeni do zagospodarowania. Proboszcz ks. Jerzy Cyrul wraz z ks. Stanisławem Kowalskim zaczęli więc myśleć o nowym miejscu. Budowa? Sam tylko koszt zakupu ziemi przerastał możliwości finansowe kilkudziesięciu parafian! Wtedy ks. Jerzy znalazł w internecie nietypową ofertę. Na osiedlu wystawiono na sprzedaż dawną piekarnię – przybudówkę do siedmiopiętrowego wieżowca. Pojechał ją obejrzeć i zwątpił. Pierwszy uderzał wszechobecny zapach stęchlizny. Przez ostatnie cztery lata opuszczony budynek stał się osiedlowym śmietnikiem. Po piekarni pozostał w nim jeszcze nieczynny piec i zardzewiałe wózki, a nawet stara mąka i chleby. Wątpliwości budziło również sąsiedztwo: wiele razy zdarzało się, że niechętni katolikom miejscowi blokowali podobne inwestycje. Cena była jednak okazyjna, zaledwie 40 tys. dolarów – za takie pieniądze trudno było marzyć o innym budynku. Parafianie zaczęli się modlić, oczywiście za wstawiennictwem swojego patrona, św. o. Pio. Nowenna trwała od stycznia do października 2015 r. Św. o. Pio zainterweniował. Najpierw w Zaporożu pojawili się przedstawiciele niemieckiej organizacji Kirche in Not. Postanowili, że pokryją połowę kosztu zakupu dawnej piekarni. Później okazało się, że okoliczni mieszkańcy nie mają nic przeciwko planowanej przebudowie piekarni na katolicki kościół. Można było rozpocząć prace: podnieść ściany zewnętrzne, wyburzyć wewnętrzne, położyć nową konstrukcję dachu, wylać nową posadzkę. Na suficie powieszono prowizoryczne jarzeniówki. Ławki zmontowano ze starych rusztowań. Ściany są dokładnie takie, jak całe osiedle – szare, z ponurych cegieł, czekające jeszcze na wykończenie i czystą farbę. Ale już można się tu modlić.
Dom Chleba
We wrześniu tego roku parafianie przenieśli do nowej kaplicy figurę św. o. Pio, która w mieszkaniu przy ulicy Marshala Sudca 7 stała przy ołtarzu. We wspomnienie św. o. Pio bp Jan Sobiło odprawił pierwszą Mszę św. przy ołtarzu w dawnej piekarni. Oprócz parafian wzięli w niej udział również chirurdzy z Hiszpanii, którzy przyjechali na Ukrainę pomagać żołnierzom, rannym podczas wojny w Donbasie.
Do mieszkania parafianie wracać jeszcze będą w dni powszednie, w niedziele modlić się będą już tutaj. Z czasem zrobi się tu pięknie: stanie ołtarz z trzech stron otoczony ławkami, będzie piękny obraz o. Pio i figura Matki Bożej z La Salette, patronki zgromadzenia saletynów. Tymczasowe ubóstwo kaplicy w dawnej piekarni, przypominające Jezusowy żłóbek, nikogo nie przeraża. – Ten budynek to jest nasze Betlejem, co po hebrajsku znaczy „Dom Chleba”. Jest skromnie, ale wierzymy, że Jezusowi jest z nami dobrze – mówi ks. Jerzy. – To On chciał, żebyśmy wyszli do ludzi z najcenniejszym Chlebem: z Nim samym. Więc wychodzimy.