A wszystko dlatego, że bardzo wielu z nas czuje się odpowiedzialnych za nastroje społeczne i że zaczynamy sobie zdawać sprawę z tego, że dochodzimy do ściany. Za nią jest już czysta agresja…
Nie wiem niestety, czy niepokoją się z tego powodu również politycy. I to z każdej strony. Ale na pewno zmęczenie ostrością polemiki wyczuwa się wśród dziennikarzy, którzy powoli zaczynają odpuszczać. To tak, jakbyśmy się nagle zorientowali, że daliśmy się wciągnąć w grę, której tak naprawdę nie chcemy. I że ostatecznie prowokuje ją niewielka grupa osób.
Nie piszę tego, żeby powiedzieć, że wszystkiemu winni są politycy, a dziennikarze to biedne ofiary ich manipulacji. Także my musimy uderzyć się w pierś, bo niejeden z nas na politycznych konfliktach próbował coś dla siebie ugrać. Wspiąć się na drabinie popularności metodą na tzw. wyrazistość. Tyle że efektem tego jest brak zdrowego dialogu i dziennikarstwo zamienione w poligon wojenek, w których amunicją stały się ludzkie emocje. A to już nadużycie naszego fachu i rzecz zwyczajnie mało przyzwoita.
Piszę to również dlatego, żeby podkreślić, że biskupi coraz częściej reagują na te społeczne napięcia bardziej zdecydowanym głosem. Chociaż są też i tacy, którzy twierdzą, że zupełnie nic złego się nie dzieje. Zdecydowanym głosem było jednak oświadczenie abp. Wojciecha Polaka na temat sporów wokół zmian w sądownictwie. Był też odważny list abp. Stanisława Gądeckiego do prezydenta. Teraz jest apel biskupów z Zespołu ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Niemiec. Trudno więc uważać, że Kościół zupełnie milczy. Aby jednak lepiej zrozumieć racje, które stały za publikacją apelu, o rozmowę poprosiliśmy abp. Henryka Muszyńskiego, który wyjaśnia dlaczego rodzą się w nim tak poważne obawy o przyszłość relacji polsko-niemieckich. Również tę refleksję trudno uznać za wypowiedź mało zdecydowaną (s.20).