Równo 245 lat temu, późnym latem 1772 r., zapewne niejeden żniwiarz przerywał swoją pracę i w zdumieniu przystawał na polu, oglądając obce wojska, które wkraczały w granice Rzeczypospolitej. Prusacy, Austriacy i Rosjanie uczynili to jednocześnie, z trzech stron. Ci pierwsi zajęli Pomorze i północną część Wielkopolski, drudzy – Podkarpacie aż do biegu Wisły. Rosjanie okupowali ziemie za Dźwiną, na odległych od stolicy wschodnich kresach polskiego państwa. Rozpoczęła się epoka nazwana przez historyków rozbiorami Polski, milowy kamień w dziejach naszego kraju. Ale ówcześni Polacy niekoniecznie zauważyli, że się w ogóle zaczęła.
Rosyjska strefa wpływów
Zabór 1772 r. był logiczną konsekwencją tego, co działo się z Polakami przez cały XVIII wiek. Ongiś potęga na europejską skalę, w wyniku ogólnej zawieruchy wojen północnych, w ciągu stosunkowo niewielu lat Polska stoczyła się do poziomu kolonii – najpierw faktycznej, potem usankcjonowanej formalnymi traktatami. Przez cały kraj tam i z powrotem przesuwały się obce wojska, grabiąc wioski i porywając ludzi do niewolniczej służby w armijnych szeregach. Nie było siły, która mogłaby się temu przeciwstawić. Rządzącą elitę szlachty, magnaterię, przekupywały obce dwory. Niektórzy z magnatów jawnie figurowali na listach płac ministerstw państw ościennych, co wtedy jeszcze mało kogo zawstydzało i dziwiło. W 1768 r., na skutek działań cynicznego, lecz politycznie genialnego ambasadora carowej Katarzyny, Mikołaja Repnina, Polska uznana została za rosyjski protektorat. Ambasadorowie tego kraju stali się w praktyce gubernatorami Petersburga. Zbrojny, lecz nieskuteczny opór w postaci konfederacji barskiej tylko przyspieszył katastrofę. Nie mogąc strawić całej Polski, Rosja dogadała się z Prusami i Austrią, by każde z nich z obszaru Rzeczypospolitej urwało sobie po kawałku. Reszta nadal miała stanowić rosyjską strefę wpływów.
Powolne konanie
Zaborcy, jak dobry anestezjolog, dokonali chirurgicznych cięć tak, aby pacjent nie obudził się z narkozy. Rzeczpospolita była państwem szlacheckiej wspólnoty, a polska opinia publiczna była głosem szlachty. A dla przeciętnego szlachcica najbardziej liczył się jego majątek. Na ogół nie wychylał on nosa z granic swoich pól, czasem tylko wysłuchiwał opinii sąsiadów-szlachciców, zgromadzonych na kontraktach, czyli wyprzedaży zżętego zboża w pobliskim miasteczku. Pod tym względem zabór 1772 r. niczego nie zmienił. Co prawda niektórym z herbowych, tym żyjącym na dalekich kresach, zmienił się władca, ale dla codziennego życia szlachcica nie miało to znaczenia. Dlatego poseł Tadeusz Rejtan, który w kwietniu 1773 r. samotnie protestował przeciw ratyfikacji rozbioru przez sejm w Warszawie, uznany został za dziwaka, a w końcu rzeczywiście oszalał.
W rzeczywistej intencji „chirurgów” leżący na operacyjnym stole pacjent nie miał jednak wyzdrowieć, lecz powoli umierać. Terytorialne cięcia oderwały Polskę od morza. Gdańsk co prawda pozostał przy Rzeczypospolitej, ale oddzielony od reszty jej obszaru. Wisła, która do tej pory przysparzała bogactwa temu portowi, ściśnięta została, jak gardło ofiary, srogimi opłatami celnymi nałożonymi przez Prusaków. Gdańsk nie mógł swobodnie oddychać, więc konał. A razem z nim konał cały kraj.
Przebudzenie
Ta sytuacja mimo wszystko miała jeden plus: Polacy zyskali dwadzieścia lat spokoju. A to już było coś, zważywszy polityczny chaos poprzednich dziesięcioleci. Mniejszy i jeszcze słabszy kraj powoli zaczął się konsolidować. Pod rządami króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, człowieka o słabym charakterze, lecz rozumnego i dobrze Polsce życzącego, nastąpiły pierwsze reformy centralnej władzy. Nowe ministerstwa przystąpiły do porządkowania zapuszczonych obszarów życia społecznego. Szczególna rola przypadła tu ministerstwu oświaty, zwanemu Komisją Edukacji Narodowej. Dzięki tytanicznej pracy takich członków i współpracowników Komisji, jak księża Hugo Kołłątaj i Grzegorz Piramowicz, bramy zreformowanych szkół zaczęły wypuszczać kolejne roczniki absolwentów, którzy wiedzieli już, jak zarządzać państwem nie stojącym w tyle za swoją epoką. Tak w życie kraju weszło pokolenie ludzi nieobojętnych na fakt niesuwerenności. Byli to synowie tych, którzy w 1772 r. biernie przyglądali się podziałowi kraju.
Kumulacja zdrowych sił doprowadziła wreszcie do przełomu. W 1789 r. Sejm Czteroletni, który zerwał z niechlubną tradycją sejmów zrywanych na żądanie ościennych państw, przegłosował ustawy uniemożliwiające kontynuację rosyjskiego protektoratu. Petersburg, choć ze zgrzytaniem zębów, zmuszony został do wycofania swoich wojsk z terytorium Rzeczypospolitej. Rosyjski chirurg zbyt późno dostrzegł, że jego polski pacjent, zamiast trwać w uśpieniu, obudził się i staje na nogi.
By ratować sytuację, Rosjanie radykalnie zmienili taktykę. W czasach Repnina walczyli z konfederatami barskimi, którzy wznosili hasła obrony wiary i tradycji. Teraz sami ogłosili się obrońcami polskiej wiary i tradycji przed rzekomo zgubnymi wpływami reformistów. Zawiązana pod ich egidą konfederacja targowicka (1792), skierowana przeciw Konstytucji 3 maja, walnie przyczyniła się do kolejnych rozbiorów oraz finalnej likwidacji państwa polskiego. Zaborcy nie byli jednak w stanie fizycznie zlikwidować pokolenia wychowanego w szkołach podległych Komisji Edukacji Narodowej. To właśnie ci ludzie oraz ich synowie, wnuki i prawnuki, przeprowadzili ideę niepodległej Polski przez ciemną epokę rozbiorów. Bez nich nie byłoby odrodzenia 1918 r. Pod tym względem polski „pacjent”, rzekomo na dobrze uśpiony w 1772 r., zrobił tęgiego psikusa źle mu życzącym medykom.
Wolność jest w nas
W dobie pierwszego rozbioru nie tylko Rejtan dostrzegał dalekosiężne, złowrogie skutki poczynań Petersburga, Berlina i Wiednia. W dalekim Londynie niejaki Edmund Burke, syn angielskiego protestanta i irlandzkiej katoliczki, ubolewał nad wiwisekcją dokonywaną na ciele Rzeczypospolitej. Burke, uznawany dziś za ojca europejskiego konserwatyzmu, umiał patrzeć daleko. Znał z grubsza wszystkie wady ówczesnego polskiego państwa, piętnował anarchię, sejmowładztwo i prywatę, oburzała go przekupność magnatów. Ale Polska, choć anachroniczna, stanowiła dla niego istotny element europejskiej równowagi. Utuczone jej kosztem Austria, Prusy i Rosja były państwami „postępowymi”, ich ustrój mieścił je w czołówce ówczesnych „trendów rozwojowych” Europy. Burke’a wcale to nie cieszyło. Ten „postęp”, jego zdaniem, oznaczał stopniowe ograniczanie praw obywatelskich na rzecz faktycznie anonimowej, bezdusznej machiny państwowej, w 1772 r. formalnie uosabianej przez króla Prus, imperatorową Rosji i rzymskiego (czytaj: austriackiego) cesarza. W takiej machinie zbędne, a wręcz wrogie są stare idee, jak na przykład wierność Kościołowi. Burke katolikiem nie był, doceniał jednak to, co stare i sprawdzone. Nie ufał natomiast doktrynerom, specjalistom od społecznej inżynierii, z reguły głuchym na los zwykłego człowieka. O wolności kraju decyduje bowiem nie tyle litera takiego czy innego ustroju, ile suma indywidualnego poczucia wolności u jego obywateli.
Za taką wizją Europy opowiadał się Burke w 1772 r. A istotnym elementem tej europejskiej panoramy miała być Polska, zreformowana w duchu idei „zmieniać, co niedobre, co dobre – zachować”, bliskiej twórcom Komisji Edukacji Narodowej.