Logo Przewdonik Katolicki

Na końcu świata

Natalia Budzyńska
FOT. ARTUR/ FOTOLIA

Pod oknem zamontowano mi sygnał dźwiękowy dla niewidomych. No, nie aż tak pod oknem, tylko na pobliskim skrzyżowaniu. Do każdego sygnalizatora świetlnego na przejściu dla pieszych przytwierdzono głośniczek emitujący pikający sygnał.

Głośniczków jest dokładnie trzynaście. Na samym skrzyżowaniu panuje dźwiękowy chaos, bo jest ono skomplikowane i w różnych momentach pali się zielone światło w różnych miejscach, i te dźwięki wibrują, szaleją wokół skrzyżowania, raz wolniej, raz szybciej. Można zwariować. Bo do hałasów codziennych dobiegających do mojego otwartego okna, do których się już przyzwyczaiłam jak każdy mieszkaniec miasta, dołączył dźwięk o irytującym natężeniu i powtarzalności.
Pewnie i do tego mam się przyzwyczaić, w końcu mieszkam w mieście. Wtedy już nic nie mam do powiedzenia, tylko przypominam sobie ciszę Beskidu Niskiego. Taką ciszę, podczas której początkowo bolą uszy, z powodu nagłego braku niskiego pasma szumu ulicznego. Nie pojedynczych warkotów motoru samochodowego czy lecącego samolotu albo pisku hamulców. Tylko tego szumu, który my, miastowi, dawno przestaliśmy zauważać. To taki niski, niski, niski, daleki szum towarzyszący nam od urodzenia. Dlatego gdy nagle po kilku godzinach jazdy wysiadamy z samochodu gdzieś na końcu świata, to uszy zaczynają nas boleć, ale tylko teoretycznie, jakby szukając dźwięków, bez których nie mogą żyć. Tak im się wydaje, że zostało im nagle odebrane coś, z czym były związane. Rozglądam się wokół, patrzę na łąki i góry, i zastanawiam się, co mi jest, bo czuję się nieswojo. A to mózg załapuje lekką psychozę pozbawiony codziennego szumu. Trwa to krótko, a potem nadchodzi uspokojenie i przekonanie, że tu jest miejsce człowieka, jego naturalne środowisko, w tej ciszy bez szumu miasta, z dźwiękami powietrza, którego przezroczystość oszałamia.
Każdy ma swój koniec świata. Może być nim Podlasie. Mój mąż w ciągu tych wakacji był dwa razy na Podlasiu, nad Bugiem, za każdym razem wśród młodzieży i zakonników. Raz byli to oblaci, drugi raz kapucyni. Wracał szczęśliwy i zadowolony (mimo wielogodzinnej podróży) i opowiadał nie tylko o ciszy, ale i o nowym, zdrowym Kościele, o prawdziwym Duchu, jaki w nim panuje, i jedności. Nie traci się tam czasu na picie herbatek lub politykowanie. Mówi się tam poważnie o życiu i szuka się w nim Boga. Gdzieś na końcu świata, wśród łąk i lasów, w ukryciu przed tym harmidrem i codzienną walką o władzę i panowanie. 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki