Potem publicznie podarła zdjęcie papieża Jana Pawła II i tylko niektórzy wiedzą, dlaczego i co dalej się z nią działo. Przypomnę, że w ten sposób chciała zaprotestować w sprawie zamiatania pod dywan wielkich pedofilskich skandali w Kościele irlandzkim, które dzisiaj są już oficjalnie znane, a wtedy były ukrywane i wyciszane.
Dlaczego piszę o Sinéad O’Connor? Bo kilka dni temu zobaczyłam w internecie krótki filmik, jaki nagrała w hotelowym pokoju. Jest wstrząsający. Właściwie to myślę o nim codziennie. Sinéad płacząc, mówi o zmaganiu się ze swoją chorobą. Od lat cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową, która w dużym skrócie charakteryzuje się naprzemiennymi okresami maniakalnymi i depresyjnymi. Ma za sobą kilka prób samobójczych. Mówi o chorobie, z którą trudno jest żyć, o wykluczeniu cierpiących na nią ludzi. Łkając, opowiada o tym, że jest samotna, że nie ma nikogo oprócz swojego lekarza psychiatry. „To poniekąd żałosne” – dodaje Sinéad, która ma czwórkę dzieci, kilku byłych mężów, całe rzesze fanów, dawnych przyjaciół i tak dalej, z pewnością także pieniądze.
Z depresją zmagał się także Chris Cornell, wokalista amerykańskiego zespołu Soundgarden, megagwiazdy grunge’u, który po koncercie promującym jego solową płytę w maju tego roku popełnił samobójstwo. Miał troje dzieci, żonę i byłą żonę, przyjaciół, pieniądze i sławę. W lipcu powiesił się wokalista innego słynnego zespołu, Linkin Park. Miał szóstkę dzieci, żonę, byłe żony, przyjaciół, pieniądze i sławę.
Chcę przez to powiedzieć, że depresja, bezsens i samotność dotykają każdego bez względu na stan majątkowy czy szczęście rodzinne. To może być choroba, to może być brak oparcia w Bogu. Ale kiedy pod nagraniem załamanej Sinéad O’Connor na portalach typu Niezależna czy Republika czytam komentarze w stylu: „gnębią ją wielokrotne skrobanki, a zabite dzieci nie dadzą jej spokoju, póki nie założy sobie postronka na szyję”, „ta pani była nihilistką, więc nicość ją pochłonie” lub rady, żeby posklejała zdjęcie papieża, a tak w ogóle to zaraz nadejdzie etap euforii i będzie jej OK, to nie wiem, gdzie żyję. To znaczy wiem – chyba w piekle. To raczej diabelska domena: wytykanie palcem upadków, błędów i słabości oraz drwienie z cierpienia. A to tylko najdelikatniejsze rady portalowych „katolików”.