Czeczeni napływali do Polski przez wiele lat.
– Dwie pierwsze fale czeczeńskich imigrantów miały miejsce po dwóch zakończonych wojnach w Czeczenii, tzn. w roku 1996 i po roku 2000. To były te fale największe. Potem w mniejszej liczbie, ale systematycznie napływały rodziny. Najsilniejszy wzrost zauważyłem w połowie ubiegłego roku. Było to związane z zarządzeniem prezydenta Kadyrowa, aby młodzi Czeczeni brali udział w walkach z ISIS i w Donbasie. Kto nie chciał wstąpić do armii, trafiał na pięć lat do więzienia. A był to czas, kiedy do Czeczenii powracały ołowiane trumny z ciałami zmarłych żołnierzy. Wiele rodzin stanęło przed wyborem: albo więzienie, albo możliwa śmierć na froncie w Syrii lub Donbasie. Wielu wybierało opcję trzecią, tzn. ucieczkę.
Ale to nie jedyny motyw ich ucieczki
– Wiele nie było uchodźcami polityczni. Byli też ci, którzy szukali poprawy sytuacji ekonomicznej. Prawdą jest jednak, że większość z nich nie pozostała w Polsce.
Dlaczego?
– Główny powód widzę w braku jasnych procedur imigracyjnych, które pokazywałyby krok po kroku jak ktoś, kto chciałby u nas osiąść, miałby to zrobić. Nie zatrzymywali się również dlatego, że chcieli dołączyć do swoich rodzin i diaspor w Europie Zachodniej. Głównie w Niemczech, Francji, Danii, Norwegii.
Rzeczywiście Ksiądz sądzi, że główny powód niezatrzymywania się w Polsce to brak procedur?
– Wiadomo, że postawiwszy pierwszy krok w Polsce, powinni byli odbyć całą procedurę w Polsce. Jeśli jednak po kilku latach dostawali odpowiedź odmowną, to musieli coś ze sobą zrobić. Znakomicie egzamin z przyjmowania uchodźców zdało natomiast społeczeństwo. Nie państwo, które nie miało i nadal nie ma przemyślanej polityki imigracyjnej. Jest raczej narastająca niechęć do obcych, a szczególnie muzułmanów.
Ale państwo ma obowiązek przyjęcia uchodźcy, który staje na granicy i prosi o azyl.
– Konwencja Genewska jest tutaj jasna, mówiąc, że kogoś, kto staje na granicy i prosi o status uchodźcy, należy przyjąć. Dopiero po przyjęciu rusza procedura przyznania prawnego statusu uchodźcy. W Polsce coraz częściej nie ma nawet tego pierwszego przyjęcia.
Ponadto, jeśli ktoś przekracza polską granicę i zostanie przyjęty, to kolejnym krokiem jest oczekiwanie na odpowiedź w sprawie legalizacji swojego pobytu. A to trwa nawet cztery lata. Najczęściej odpowiedzi są odmowne. W międzyczasie ktoś podejmuje pracę i posyła dzieci do szkoły. Ta niepewność co do przyszłości nie pozwala im jednak na spokojne planowanie przyszłości. Czują się z tego powodu bardzo niepewnie.
Dlaczego jest tyle negatywnych odpowiedzi?
– Trudno mi odpowiadać w imieniu urzędów. Przypuszczam jednak, że częstą przyczyną jest brak uznania stanu zagrożenia w państwie, z którego uchodźcy przybyli. Na przykład w Czeczenii nie toczy się wojna. Ale to nie znaczy, że tam nie ma innych zagrożeń.
A jakie są?
– Kto śledzi sytuację w Czeczenii, wie, że tam rządzi klan Kadyrowa. Kto w jakikolwiek sposób władzy się sprzeciwia, może trafić do więzienia. Ludzie czują się zagrożeni. Są porywani w tajemniczych okolicznościach. Są też egzekucje. Zupełnie niedawno „Nowaja Gazieta” opublikowała listę 29 Czeczenów, którzy zostali zamordowani. Dopiero wtedy wyszły na jaw masowe aresztowania, które miały miejsce wcześniej. Krajem rządzi bezlitosny dyktator.
Czeczeni przechodzą przez Polskę, aby dostać się także do Czech, a to nie jest Europa Zachodnia. Wydaje się więc, że czynnik ekonomiczny nie jest jedynym motywem ich wyjazdu z Polski.
– Postępują tak jak my, gdy uciekaliśmy z PRL-u. Szukaliśmy krajów zamożnych. Ale też chcieliśmy być blisko innych Polaków. Czechy to jeden z tych krajów, gdzie jest już wielu Czeczenów. Kryterium ekonomiczne nie jest więc jedynym i najważniejszym powodem zmiany miejsca pobytu.
Bardzo dobrze mówi się o Waszym sposobie traktowania imigrantów i uchodźców. Skąd ta dobra opinia?
– Trzeba najpierw zrozumieć, że oni przybywają z zupełnie innych okoliczności życia niż nasze. Także kulturowych. Nasi wolontariusze posługują się językiem rosyjskim i w tym języku rozmawiają z Czeczenami. Jest więc natychmiastowe i bezpośrednie porozumienie. Pytamy o ich najprostsze potrzeby. Na początku rozmawiamy o rzeczach najzwyklejszych, aby mogli się uspokoić i poczuć bezpiecznie. Następnie udzielamy informacji najbardziej użytecznych. Na przykład gdzie jest jakiś urząd, poczta, apteka czy sklep. W dalszej perspektywie staramy się doprowadzić do integracji społecznej. Staramy się, aby rodziny polskie i czeczeńskie mogły się wzajemnie poznawać. Niektóre spędzają ze sobą wolny czas czy nawet razem wyjeżdżają. To naprawdę działa. Ci ludzie się zaprzyjaźniają ze sobą.
A język?
– Dzieci uczą się szybko. Starsi mają większe kłopoty. Ale problem tkwi w czymś innym. Nauka języka w ośrodkach dla uchodźców nie jest wystarczająco dobrze zorganizowana. A to jest wymóg, aby pozostać w kraju. To kolejna przyczyna braku pełnej integracji i osiedlania się w Polsce.
Nie opuszcza mnie przeczucie, że to wszystko brzmi zbyt kolorowo
– Na przestrzeni dwudziestu lat rzadko spotykałem się na Lubelszczyźnie z jakąkolwiek formą agresji, a przecież byli tu uchodźcy nie tylko z Czeczenii, są też dziesiątki tysięcy imigrantów z Ukrainy. Pojawiali się także Kirgizi czy Kurdowie. Jeśli były jakieś incydenty, to naprawdę rzadkie. W ogóle nie warto o nich mówić. Mam natomiast wiele dobrych przykładów. Zabawna była historia pewnego Kubańczyka, uchodźcy, który wsiadł do autobusu i nie miał biletu. Kontroler go wyściskał i powiedział, że może jeździć bez biletu, aż się zaaklimatyzuje. Inny przykład to Czeczen, który kupował koszulę w sklepie. Gdy jeden z klientów usłyszał obcy język i dowiedział się, że ma do czynienia z uchodźcą, sam podszedł i zapłacił, i to nie za jedną, ale za pięć koszul. Proszę mi wierzyć, że takich przykładów jest mnóstwo. Do roku 2015, tzn. do czasu, gdy w Polsce nie było jeszcze negatywnej opinii o uchodźcach, Polacy przyjmowali ich bez żadnego problemu. To dla nas było zupełnie naturalne. Myślę, że dobrze zdawaliśmy egzamin z chrześcijańskiego miłosierdzia, z wierności nauczaniu św. Jana Pawła II. Od wspomnianego roku ten temat został całkowicie upolityczniony. Media wykreowały karykaturalny obraz tych ludzi.
Dlaczego w Polsce nie powstały zamknięte enklawy dla uchodźców, przecież Czeczeni to zasadniczo muzułmanie?
– Po pierwsze, istnieją też polskie enklawy w innych krajach, na przykład w Nowym Jorku czy w Toronto. Tam są olbrzymie skupiska Polaków, mówi się po polsku, nawet nazwy ulic są po polsku. Ludzie o wspólnych korzeniach trzymają się razem. To jest naturalne. Tak samo dzieje się z rodzinami czeczeńskimi. Spotykają się ze sobą, ale też żyją w poszanowaniu naszych tradycji. Jest pełen szacunek między nami.
Azjatyccy muzułmanie to jednak co innego niż Polacy w krajach chrześcijańskich. Może dlatego integracja w Europie Zachodniej miejscami zupełnie się nie udała.
– Patrząc na Europę Zachodnią, w niektórych miejscach zawiodły mechanizmy integracji. My w Polsce mieliśmy chyba większą sympatię dla prześladowanych przybyszów. Rozumieliśmy ich sytuację, porównując ją do naszej. Nie byliśmy też tak bogaci. To spowodowało, że Czeczeni są w Polsce dobrze zakorzenieni w miejscową społeczność i kulturę. Wydaje mi się, że nieprawdziwe są też sondaże o naszym polskim nastawieniu do uchodźców. Kiedy my Polacy spotykamy konkretnych ludzi, którzy są w potrzebie, naprawdę jesteśmy na nich otwarci i chcemy pomagać. Jesteśmy miłosierni. Wydaje mi się, że w Polsce mamy raczej do czynienia z negatywnym odniesieniem do medialnych wyobrażeń o uchodźcach niż do faktów.
Podział na emigrantów ekonomicznych i uchodźców jest więc słuszny, ale czy powinniśmy być tak precyzyjni, robiąc tę segregację, jeśli problemy jednych i drugich są często bardzo podobne?
– Największe zło kryje się w połączeniu migracji z terroryzmem. To jest bardzo krzywdzące dla imigrantów, a tym bardziej dla uchodźców. Terroryzm jest dużo starszy od problemu uchodźców w Europie. Dzisiaj występują one razem, ale to są dwa zupełnie odmienne zjawiska. Nie wolno utożsamiać migrantów z terrorystami.
Sondaże wyglądałyby pewnie inaczej, gdyby Polacy mogli stanąć twarzą w twarz z tymi ludźmi.
– Nie wiem, czy zmieniłyby się sondaże, ale jestem pewny, że zareagowalibyśmy bardzo normalnie. Powiedziałbym – po polsku. Jedna rodzina z Czeczenii miała siódemkę dzieci. Zostali zaproszeni do domu w gościnę przez jedną z polskich rodzin, po tym jak się spotkali. Gdy ci ludzie pojawiają się wśród nas, nie ma wzajemnej agresji. Jest gotowość do pomocy.
A ci, którzy już są, pracują czy utrzymują się z opieki socjalnej?
– Bądźmy szczerzy, to wsparcie finansowe to nic wielkiego. Rodzina z czwórką dzieci otrzymuje 375 zł miesięcznie na osobę i to tylko przez pewien czas. Przecież z tego nie da się żyć. Oni muszą pracować. Niektórzy pracują na Zachodzie, a mieszkają tutaj. W jednej ze lubelskich szkół przewodniczącą samorządu uczniowskiego jest muzułmanka. Bardzo dobrze się uczy i została demokratycznie wybrana przez uczniów. To samo ma miejsce na przykład w klubach sportowych, gdzie jest wielu aktywnych muzułmanów.
Sielanka?
– Niezupełnie. Póki istniał ośrodek dla uchodźców w Lublinie, który był usytuowany w ubogiej dzielnicy, padały ostre słowa. Można było spotkać obraźliwe napisy na murach. Ale to był moim zdaniem bardziej efekt medialnego nastawienia tych ludzi niż ich osobiste doświadczenie. Tego jest jednak stosunkowo niewiele. Po stronie Czeczenów też były incydenty, ale zaledwie kilka, i nie uważam, że można je klasyfikować narodowo. To po prostu są normalni ludzie, wśród których zdarzają się sytuacje konfliktowe. Jeszcze raz podkreślam, że w konkretnych sytuacjach spotkań z uchodźcami Polacy jako chrześcijanie postępują wedle ewangelicznej zasady: „Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie” (Mt 25).