Symetryści według „Wyborczej” są dla Polski wielkim zagrożeniem, dziś może nawet większym niż sam PiS. Bo osłabiają wolę oporu, sprawiając że im gorliwiej KOD, PO i Nowoczesna wzywają Polaków na barykady, tym słabszy jest odzew na ich wezwania. A przecież pod Sejm miały przyjść miliony... Wszystko przez tych cyklistów, przepraszam – symetrystów. Czytam to wszystko i mam wrażenie, że oni piszą o mnie. Skoro tak, pozwolę sobie odpowiedzieć, także, mam nadzieję, w imieniu przynajmniej niektórych innych symetrystów. Wytłumaczyć, dlaczego nie chodzę pikietować pod Sejmem z „Gazetą Wyborczą” pod pachą.
Kiedy Polska jednoczy się w obliczu wspólnego wroga? Rzadko. Tak było na krótko po 3 maja 1791 r., potem w 1918 r., potem w latach 1939–1944, wreszcie za „Solidarności”, tej pierwszej. Cała reszta to przede wszystkim walka Polaków z Polakami. Jakbyśmy sobie mogli na taki luksus pozwolić. Jakby nie było zaborów, najazdów, okupacji. Jakbyśmy mieli wokół siebie samych przyjaznych i słabszych od nas sąsiadów. Z jakimś straceńczym uporem, z mściwą satysfakcją przekonujemy sami siebie, że polski patriotyzm polega przede wszystkim na odmawianiu go innym Polakom. Dopiero gdzieś daleko, w drugiej kolejności – na walce z prawdziwymi dla Polski zagrożeniami.
Obóz lewicy zawsze krytykował mentalność kombatancką i narodową tromtadrację, a teraz sam popada w kombatanctwo, przy którym wymiękliby chyba nawet konfederaci barscy. Stroi się w piórka bojowników o wolność, gada o drugim Sierpniu, o drugim Majdanie – zapominając, że PiS, jaki by nie był, to nie obcy okupanci, tylko polska władza, wybrana w wolnych i demokratycznych wyborach. Można ją krytykować, nawet ostro, ale wywracanie stolika z warcabami tylko dlatego, że się przegrało partię, jest co najmniej niepoważne.
Zresztą, co nam lewica proponuje? PiS, może źle, ale przynajmniej próbuje coś robić. Lewica nie ma żadnego programu, poza jednym: żeby było jak dawniej. Nie będzie, tamte czasy już nie wrócą. Po co powtarzać błąd francuskiej arystokracji, o której mówiono, że po rewolucji 1789 r. niczego się nie nauczyła?
I jeszcze jedno: lewica kiedy tylko może, z powodem czy bez powodu, podgryza Kościół, wbija mu szpilki i przyprawia katolikom gębę zacofanych opresorów. Tak jej wygodnie, z jakichś politycznych powodów. Ale mnie się to nie podoba. Nawet gdybym nie miał im niczego innego do zarzucenia, dla mnie i tak są straceni, jako ci, na których wezwanie miałbym się gdziekolwiek stawiać.
Nie, nie chcę się przyłączać do licznego grona wykluczaczy. Wszyscy jesteśmy Polakami, wszystkim nam – na swój sposób – jakoś na wspólnej sprawie zależy. Może kiedyś, gdy Polska naprawdę będzie w potrzebie, staniemy razem, by bronić jej ramię w ramię. Ale już nie pod przywództwem lewicy.