Logo Przewdonik Katolicki

Im więcej ciułasz, tym mniej masz

Monika Białkowska
FOT. MICHAŁ DUDEK. Jeżdżą za mną ludzie ciekawi świata. Czasem nie wiedzą, czego szukają. Wtedty im pokazuję Jezusa.

Media rozpisywały się o nim, kiedy na misje do Irkucka (7 tys. km stąd) pojechał rowerem. Pisały, gdy na Kamczatce chciał postawić dmuchany kościół. To już przeszłość, teraz jest spokojniej. Ks. Krzysztof Kowal jest proboszczem w Pile. Niespokojne pozostało jednak serce…

Jest księdzem diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Po dziesięciu latach pracy diecezjalnej poprosił o zgodę na wyjazd na misje. Potem już szedł tam, gdzie go posyłano. Przez dwa lata pracował w Irkucku, później przez dziesięć na Kamczatce. Żeby się wyspowiadać, musiał jechać 500 km. Nauczył się uważać na białe niedźwiedzie i zawsze tankować do pełna, bo tam, gdzie przez kilkaset kilometrów nie spotyka się człowieka, pusty bak oznacza śmierć. Ale potrafi również się rozstawać. Irkuck i Kamczatka należą już do przeszłości. Teraźniejszość to Piła – i Gruzja.
Energia go rozpiera. Półsłówkami narzeka wprawdzie trochę na serce i na kręgosłup, ale nie potrafi usiedzieć w miejscu. Parzy gruzińską herbatę, częstuje ciastem marchewkowym i małosolnymi ogórkami (jednocześnie!), pokazuje biuro parafialne, które wraz z parafianami własnymi rękoma remontuje i obniża w nim sufit.
 
Odrębność krwią wywalczona
Gruzińska herbata nie jest przypadkowa. Tam po Irkucku i Kamczatce ks. Krzysztof przez trzy lata był dyrektorem Caritas i tam zostawił kawałek swojego serca. Wtedy zakładał tam rodzinne domy dziecka. Teraz nadal im pomaga, dzięki założonej z przyjaciółmi fundacji „Serce dla Kaukazu”. „Dla Kaukazu”, bo ich pomoc zaczyna się rozszerzać również na Armenię i Abchazję.
Gruzinów lubi i rozumie, uśmiecha się, gdy o nich opowiada. – To mieszanka polsko-włoska, ale i człowiek wschodu, i człowiek Kaukazu – tłumaczy ks. Krzysztof. – A Kaukaz to sto narodów, żyjących na terytorium wielkości Polski. Każdy z nich ma swoją odrębność, którą przez wieki wywalczył krwią. Dlatego każdy Gruzin ma przy sobie lub w samochodzie nóż. Jeśli już go wyciągnie, nie wyciąga go na darmo. Jednocześnie jest to naród bardzo rodzinny, w którym nie ma żadnego ZUS-u ani ubezpieczeń zdrowotnych: ludźmi starszymi i chorymi opiekuje się rodzina.
Choć komunizm zrobił swoje, chrześcijaństwo w Gruzji jest głęboko zakorzenione. Każdy mężczyzna przeżegna się, przechodząc koło kościoła. – Kiedy szedłem ulicą w sutannie, ludzie nagle zaczęli się na mnie rzucać i łapać za ręce. Nie wiedziałem początkowo, o co im chodzi – śmieje się ks. Krzysztof. – Okazało się, że oni tam całują rękaw sutanny księdza, prosząc w ten sposób o błogosławieństwo. Ale to też była dla mnie okazja, żeby się zatrzymać, żeby z ludźmi pogadać.
 
Nie do pomyślenia
Ks. Krzysztof nie tylko do Irkucka podróżował na rowerze: to jego powszedni sposób poruszania się po Europie. Może to zakrawać na ekstrawagancję, ale ks. Krzysztof dokładnie wie, dlaczego to robi. – Kiedy wykupię sobie pielgrzymkę, nigdy nie zobaczę tego, co zobaczę z perspektywy roweru czy skutera. Najważniejsze jest spotkanie z człowiekiem. Kiedy przylatuję do nich samolotem i w sutannie, albo przychodzę jako dyrektor Caritas w garniturze i koloratce, inaczej ze mną rozmawiają, są oficjalni. A kiedy staję między nimi w krótkich spodenkach, opalony i na rowerze, jestem jednym z nich.
Jednym z nich – albo kimś trochę dziwnym. W Rosji ludziom nie mieściło się w głowie, że batiuszka może jeździć na rowerze. W Gruzji też było to nie do pomyślenia. – Mężczyzna na koniu, to jest coś! – śmieje się ks. Krzysztof. – Mężczyzna w mercedesie: jak najbardziej! Ale nigdy nie założy krótkich spodni i nie wsiądzie na rower, przecież to dla niego hańba! Nie ma tam kultury jazdy na rowerze czy dbania o rower. Próbowałem tego uczyć dzieciaki, ale też nie bardzo działało. Na podwórku jeszcze tak, ale gdzieś dalej – nie. Zresztą żeby jeździć po Gruzji na rowerze, trzeba być odpornym psychicznie…
–To ten poziom ryzyka, co jeździć samochodem po Rzymie? – próbuję szukać punktów odniesienia.
– Ciut większy, bo w Gruzji są gorsze drogi – śmieje się ks. Krzysztof. – Poza tym we Włoszech, kiedy już wejdzie się na pasy, to samochody się zatrzymają. W Gruzji nie ma o tym mowy. Człowiek może tylko czekać albo próbować przeskoczyć między pędzącymi autami, trochę jak w grze komputerowej. Ewentualnie szukać podziemnego przejścia albo świateł półtora kilometra dalej… Zresztą sygnalizacja świetlna też jest raczej sugestią: jest czerwone, ale skoro nikogo nie ma, to można jechać, prawda? Potem w Polsce trzeba się na nowo przyzwyczajać, to czasem kosztuje – śmieje się ks. Krzysztof.
 
Pomaganie z niespodzianką
Prowadzona przez ks. Krzysztofa fundacja „Serce dla Kaukazu” zajmuje się pomocą dla domów dziecka, które w Gruzji borykają się z dużymi kłopotami finansowymi. Najważniejszym projektem Fundacji jest „Przyjaźń na odległość”. – Jeśli ktoś „adoptuje” dziecko w Afryce, to przesyła tam pieniądze i dostaje jakieś informacje czy zdjęcia – tłumaczy ks. Krzysztof. – A my mówimy: nie! Nie tylko o to chodzi! Ty jedź, poznaj to dziecko! Jedź, żeby pomalować mu pokój, pobaw się z nim, a dopiero potem mu pomagaj!”.
To dlatego ks. Krzysztof dwa razy w roku organizuje wyjazdy charytatywne do Gruzji. Jedzie na tydzień, zabierając ze sobą grupę kilku osób, które często nigdy wcześniej się nie spotkały. Zdarzają się mieszanki piorunujące, gdy dobiorą się dyrektorzy więziennictwa i nowoczesne bizneswoman. Wyjeżdżają księża i świeccy, lekarze i urzędnicy, starsi, młodsi – i nigdy nie wiadomo, kto pojedzie tym razem. Ważne, że chcą razem pracować. Do konkretnego domu jadą, żeby zrobić to, co jest tam najpilniejsze. Czasem będzie to zwykłe malowanie. Czasem naprawa instalacji elektrycznej albo wymiana kanalizacji. A bywa, że banalne kładzenie tapet kończy się generalnym remontem-niespodzianką. – Żeby przykleić tapetę, trzeba było zdjąć listwę przypodłogową – wspomina ks. Krzysztof. – Chłopaki ją zdjęli, wyjęli gwoździe, a tu ze ściany zaczyna tryskać fontanna! Okazało się, że gwoździe wbite były w rurę. Trzeba więc było odbić ścianę, znaleźć tę rurę, wspawać nową, ale inaczej się nie da, przecież nie zostawimy ich w środku rozgrzebanego remontu…
Taki wyjazd daje dużo więcej niż krótkie odwiedziny przy herbacie. – Dzieci są dziećmi, ktoś z nimi zagra w piłkę, ktoś się pobawi, razem jemy kolację, w pracy czasem nam pomagają, czasem przeszkadzają. Nawet bariera językowa przestaje istnieć. A ci, którzy do nich przyjeżdżają, na własne oczy widzą, jakie te dzieciaki mają potrzeby – tłumaczy ks. Krzysztof. – Wiedzą, komu pomagają i rozumieją, czego ten konkretny człowiek naprawdę potrzebuje.
 
Wyjść z zakrystii
Nie mogę o to nie zapytać: po co mu to? Dlaczego tak nosi go po świecie, skoro praca na parafii sama z siebie jest wymagająca i pochłania wiele energii?
– Ksiądz jest od tego, żeby spowiadał i sprawował Eucharystię. Ale jeśli nie jest gotowy również i na to, żeby głosić w trudniejszych warunkach, jeśli przyzwyczaił się do wygodnego „duszpasterstwa kanapowego”, to parafia prędzej czy później umrze – odpowiada ks. Krzysztof. – Jeśli sam siedzę na kanapie i nie wymagam od siebie niczego więcej, to jakie mam argumenty wobec tych, którzy po 45 minutach patrzą na zegarek, bo im się dłuży? Jak mam ich przekonać, że Ewangelia ma coś wspólnego również ze spędzaniem wolnego czasu? To właśnie dlatego mówię im: „wyjedźcie charytatywnie!”. Nie oczekuję, żeby wyjeżdżający ze mną ludzie byli wierzący i po spowiedzi. Nawet ich nie pytam, czy będą na Mszy, czy nie: ja na Mszę idę. I potem dopiero się okazuje, że ten człowiek, z którym ramię w ramię przez dwa dni malowałem ściany, który harował przy tym jak dziki osioł, jest niewierzący. I on mnie pyta: – Dlaczego ksiądz to robi? – Bo ty też to robisz – odpowiadam. – Ja to robię altruistycznie. – A ja to robię dla Chrystusa. I ty robisz to samo, co Jezus, bo On był dobry i przyjmował dzieci. – Ale ja do kościoła nie będę chodził! – Teraz nie, może kiedyś do tego dojrzejesz.
Spotkanych podczas podróży po świecie ludzi ks. Krzysztof słucha i chce zrozumieć. – Głoszenie Ewangelii nie oznacza, że wejdę do obcego domu z Biblią i powiem: „Masz, czytaj!”. Najpierw trzeba z ludźmi pożyć, zobaczyć co robią, jak myślą, popracować z nimi. Jeśli ten człowiek dojdzie kiedyś do spowiedzi, to chwała Panu. Ale nie mogę mu od początku proponować: „Weź się wyspowiadaj, grzeszniku, bo z księdzem rozmawiasz!”. Wspólną pracą i zwyczajną rozmową dociera się do tych, do których nie dotrze się ani w duszpasterstwie, ani przez kazanie, ani przez żadną grupę modlitewną. A oni potem często zawstydzają: wiara i postawa często nawet niewierzącego człowieka, który serce ma lepsze ode mnie, wierzącego księdza.
 
Każdy ksiądz jest misyjny
Ks. Krzysztof ma świadomość, że całe jego powołanie od samego początku było misyjne. Jako mały chłopak zachwycił się kazaniem księdza werbisty, który wyjeżdżał na misje do Brazylii. Na strzępy zaczytał książkę, w której nie było nic poza informacjami, ilu misjonarzy jest w których krajach. Mimo to świadomie zdecydował się na zwykłe seminarium diecezjalne. – Powiedziałem sobie: jeśli Kościół jest misyjny, to każdy ksiądz jest misyjny! I dziś mogę iść do biskupa, żeby powiedzieć: „Księże biskupie, żeby były powołania w diecezji, trzeba wysyłać księży na misje!” – Ale my nie mamy księży…! – słyszę. – Właśnie dlatego trzeba wysyłać, żeby byli nowi! To tak właśnie działa: im bardziej ciułasz, tym mniej masz. To dotyczy zarówno finansów, jak i powołań. Dlatego cierpliwie czekam, kiedy biskup ogłosi, że każdy ksiądz proboszcz może wyjechać na pięć lat na misje i nikt mu potem nie będzie mówił, że miał fajny urlop np. na Kamczatce.
Niezrealizowanym marzeniem ks. Krzysztofa wciąż pozostają Chiny i Tybet. O wyjazd do pracy tam niezmiennie prosi od dziesięciu lat. Niedawno pojechał nawet do Nepalu, żeby choć przez granicę zajrzeć do świata swoich marzeń. I mówi, że jeśli nie uda się wyjechać na misje, to pojedzie tam na emeryturze, żeby żyć bez telewizora i bez wiadomości, i nigdzie się nie spieszyć. Zachwyca go spokój i prostota takiego życia, w którym rytm pracy i odpoczynku nadal zależą od pogody. Choć trudno dziś uwierzyć, że potrafiłby kiedykolwiek siedzieć i nic nie robić, czekając, aż przestanie padać deszcz.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki