Bezzałogowy samolot z bombą, wystrzelony po drugiej stronie Kanału, leciał ku brytyjskiej stolicy, pozostawiając za sobą widoczny z daleka ślad żółto-czerwonego płomienia, jak ogon komety. Ataki następowały głównie w nocy, więc alarmy budziły ze snu londyńczyków, którzy najpierw z drżeniem nasłuchiwali, gdzie uderzy, potem zaś, do rana, komentowali fakt, że przeżyli. Po kilku takich akcjach ludzie w ogóle przestali zasypiać, nerwowo wyczekując głosu syreny. Nazajutrz przyjeżdżali do pracy zmęczeni i rozhisteryzowani. Ataki V1 wykończyły Londyn i być może wpłynęłyby na przebieg wojny, gdyby nie aliancka ofensywa we Francji, która we wrześniu 1944 r., zagarniając stanowiska niemieckich wyrzutni, zażegnała niebezpieczeństwo.
W miesiąc później na brytyjską stolicę zaczęły spadać V2. Były to pierwsze pociski rakietowe, leciały z szybkością czterokrotnie większą od prędkości dźwięku, więc systemy alarmowe nie były w stanie ich wychwycić. V2 spadały na Londyn bez uprzedzenia, grzebiąc pod gruzami domów całe rodziny. Jak policzono po wojnie, do zabicia jednego Anglika trzeba było trzech bomb V1, tymczasem przeciętny pocisk V2 zabijał trzy osoby.
Jednak to właśnie V1 wywoływały lęk. Ataki V2 nie robiły na nikim wrażenia. Podczas ofensywy V2 nocne lokale Londynu były pełne, nie zmniejszyła się też frekwencja na meczach piłki nożnej. Ten paradoks nie jest trudny do wyjaśnienia. „Spać można było spokojnie, bo syreny alarmowe nie budziły” – wspomina polski świadek tamtych wydarzeń.
Morał z tego taki, że stopień naszych lęków na ogół ma się nijak do realnej skali zagrożenia. Doskonale wiedzą o tym terroryści. Są fanatykami, ale nie głupcami, więc przeliczają zamiary na ekonomię sił.
Z tego punktu widzenia półtora tysiąca kibiców, stratowanych i poturbowanych w Turynie na skutek paniki jest o wiele większym zwycięstwem dżihadystów niż atak na Moście Londyńskim. Mimo że londyńska akcja była świadomym dziełem Państwa Islamskiego, a w Turynie terroryści nawet palcem nie kiwnęli, by przyłożyć się do katastrofy. To znaczy – nie kiwnęli bezpośrednio. Bo panika w Turynie niewątpliwie wybuchła za ich przyczyną, w ich intencji. O to właśnie chodzi terrorystom: byśmy sami siebie zadeptywali, bez ich wysiłku. A oni przyjdą na gotowe.
Lęk przed tym, czego nie widać, to najlepsze narzędzie terrorystów, skuteczniejsze od bomby, noża i ciężarówki. Londyński policjant, który w Borough Market (sąsiedztwo Mostu) ratując przechodnia, rzucił się na nożownika, a teraz walczy o życie w szpitalu, miał możność ocenić sytuację, kalkulując zarówno stawkę, jak i cenę podjęcia pomocy. Ludzie w Turynie takiej możliwości nie mieli – bo nie da się walczyć z tym, czego nie ma. I takich wypadków, jak w Turynie, terroryści życzą sobie jak najwięcej.
Pamiętajmy o tym. W uroczystość Zesłania Ducha Świętego, modliliśmy się o dary, także o dar męstwa. A męstwo to odwaga i zarazem roztropność. Ta cnota będzie nam bardzo potrzebna w walce z terrorem.