A gdyby wszystko skończyło się krzyżem 5 kwietnia 30 roku? Gdyby nie było nic potem?
– Wtedy Jezus pozostałby męczennikiem, filozofem, jakimś bohaterem prawdy. To przecież było piękne, że konsekwentnie poszedł na śmierć za to, co głosił. Ale nie zostałoby nic więcej. Tamta historia skończyłaby się strachem uczniów i ich ucieczką. A oni poszli dalej i wołali: „Ofthe, ofthe, ofthe...!”. Biblia Tysiąclecia tłumaczy to słowo bardzo zwyczajnie, że „się objawił”. Ale w oryginale wyraźnie widać, jak precyzyjnie autorzy starali się dobierać te greckie słowa. Nie chodziło o to, że zwyczajnie Go zobaczyli. On „dał się widzieć” – to widzenie jest darem, przychodzącym z innej rzeczywistości. „Pozwolił się widzieć”, pisze Paweł: najpierw Kefasowi, potem Dwunastu, potem Jakubowi, potem więcej niż pięciuset braciom, z których niektórzy żyją – jeśli chcesz, możesz wsiąść na statek, płynąć do Koryntu i ich zapytać, oni Go spotkali po tamtym poranku, są świadkami!
Paweł wiedział, że trudno im będzie uwierzyć. Nic dziwnego, że odwoływał się do świadków. Ci mówili, że Go widzieli. Ale to, że Go widzieli, jeszcze nie znaczyło, że jest Bogiem! Sedno tkwi w tym, że Go widzieli, choć wcześniej umarł. Że powstał z martwych…
– Zaczęli głosić, że zmartwychwstał: egegertai – znów w grece, znów w sposób, który jest dla mnie fenomenalny. Układają swoje wyznanie wiary i mówią: wierzę, że Chrystus umarł, że został pogrzebany, że trzeciego dnia zmartwychwstał, ukazał się Kefasowi… Ale wszystkie czasowniki, których tu używają, są w czasie przeszłym dokonanym. Umarł, skończyło się. Został pogrzebany raz, też się skończyło. Ukazywał się, ale to też się skończyło! I tylko ten jeden czasownik zostawili, owo egegertai, czyli „zmartwychwstał” w czasie przeszłym niedokonanym. Jakby wciąż trwało. Tak, to trwa! On żyje! I my będziemy z Nim żyć! Nie wiemy do końca, jak to tłumaczyć, ale to wyraźnie było pisane z pełną refleksją. Jakby chcieli powiedzieć: Jego zmartwychwstanie wciąż trwa, wciąż się dzieje.
Potrafimy sobie wyobrazić świat bez tamtego wydarzenia? Jak by się potoczyły jego losy, gdyby Jezus nie zmartwychwstał?
– Wielu, na przykład taki mądry myśliciel ewangelicki Wofhart Pannenberg ze Szczecina, jest przekonanych, że to, co bywa naszą zmorą – postęp, wiara w postęp, otwarcie na przyszłość, to wszystko jest tak naprawdę skutkiem wiary w Zmartwychwstanie. Pamiętasz, jak pisał o tym nasz wspólny mistrz, Tadeusz Żychiewicz, kłótnik zakochany w Biblii? „Dobre dzieła ludzkie trawi czas i przemijanie zupełnie tak samo jak wszelkie inne dzieła człowiecze. Rozsypują się w pył dobre dzieła ludzkie, pożera je ogień i woda, i zapomnienie: toną w niepamięci, umierają po stokroć rozpaczliwą i smutną śmiercią zbyteczności. Tak samo rozsypują się w proch dobre ręce człowieka; tak samo paskudnym grymasem sklerozy krzywi się w starości genialny nawet mózg, narzędzie myśli. Tak samo umiera szczerość uśmiechu. Jednakowoż zniweczenie obiecano śmierci i przemijaniu, nie zaś ciału. I nie dobrym dziełom ludzkim. Przyrzeczono człowiekowi zmartwychwstanie; a dobre dzieła człowiecze pójdą za nim”. To ta nadzieja otworzyła naszą cywilizację na odkrywanie nowych kontynentów, na poszukiwania naukowe, na zachowywanie starych ludzkich dzieł i na tworzenie nowych. Nie mówię, że gdzie indziej tego nie ma. Ale nasz świata ta nadzieja naprawdę niosła i przemieniała! Bez niej wielu rzeczy by nie było, bardzo wielu... Także takich niby niepozornych. Na przykład nie byłoby niedzieli. A ja strasznie lubię niedzielę. Jest w niej coś takiego, że czuje się, że to jest inny czas. Że jest więcej światła, jest w niej więcej czasu, że można robić rzeczy, które wydają się nieważne… Gdyby nie zmartwychwstanie, niedzieli by nie było. Pewnie powiesz, że oczywiście, byłby szabat, ale…
Wcale nie! Szabatu też byśmy nie mieli. Wcale nie bylibyśmy Żydami, urodziliśmy się po złej stronie świata. Żydzi przecież nie byli ekspansywni, nie zdobywali ziem i nie nawracali! Może religia słowiańska by w coś wyewoluowała? A może imperium rzymskie by się rozrosło i budowalibyśmy świątynie Marsa?
– A może byśmy stworzyli coś nowego sami? Ale kiedy patrzeć na Germanów i Słowian, to chyba nic innego poza chrześcijaństwem nie mogło ich połączyć… Jakikolwiek to byłby świat, myślę, że byłby bardzo smutny, bez nadziei. Zmartwychwstanie wnosi w ten świat nadzieję, że to, co tu robię, kim jestem – że to nie przepadnie.
Nie przepadnie, czyli będzie jakie?
– Paweł mówi, że skoro On zmartwychwstał, to i my zmartwychwstaniemy. A Jezus Zmartwychwstały pokazuje nam właściwości tego ciała, które Paweł nazywa ciałem uwielbionym. Wygląda na to, że w tamtym świecie nasze zmysły będą miały inną rolę. Że będzie to świat bez czasu. Że odległości nie będą dla nas trudnością. Że zniknie dzielący nas dystans do drugiego człowieka. Cielesność będzie podporządkowana duchowi. My, chrześcijanie, jesteśmy ludźmi z wielkimi ambicjami. Wierzymy w odnowienie stworzenia, które na początku „było dobre”. Nie wiemy, jak to będzie, gdy trwa się poza czasem: gdy świadomość działa bez zmysłów, gdy ciało zostaje przemienione tak, jak ciało Zmartwychwstałego, gdy nie ma już trudu. Ale będziemy – tak sobie myślę – kochać, pracować, tworzyć.
Wiemy to wszystko? Czy tylko mamy nadzieję?
– Nie lubię o tym za dużo gadać. Mamy nadzieję chyba… To dobre pytanie. Ale nie, to nie jest wiedza. To jednak jest wiara. Wiara i nadzieja. Ta rzeczywistość jest dostępna tylko niektórym na sposób kontemplacji. Księgi biblijne mówią, że nie będzie przemijania, cierpienia nie będzie, łzy nie będzie… To jest nadzieja, która cały czas przenika ten świat. Wszyscy wiemy, że się starzejemy, że uśmiech gaśnie nam na ustach, że cierpienie jest realne – ale mamy nadzieję, że to się skończy. To jest nadzieja zmartwychwstania.
Ta nadzieja może i jest w świecie obecna, ale chyba oparta bardziej na micie niż na historycznym wydarzeniu zmartwychwstania Jezusa… W końcu badania mówią, że 46 proc. wierzących katolików nie wierzy w zmartwychwstanie. Wierzących!
– Pamiętasz, jak umarł Holoubek? Fronczewski stanął przy jego trumnie i mówi: „Chcę powiedzieć za ciebie coś, czego ty nie powiedziałeś, a chyba być chciał. Wierzę w jednego Boga…” – i zaczyna recytować całe Credo mszalne. I tylko o zmartwychwstaniu już nie mówi, łamie mu się głos, przerywa i kończy. Na pogrzebie Wojciecha Młynarskiego jego syn wyszedł i mówił, że to radosny dzień, bo jego tata poznał swojego ojca, którego na ziemi nie znał. I chodziło mu pewnie o ziemskiego ojca. Ale jest w tym pewna dwuznaczność. Domyślasz się jaka. My coś przeczuwamy, jakąś inną rzeczywistość, tyle że nie lubimy o tym mówić. I nie potrafimy. Kiedyś, jak kaznodzieja stawał, to wszystko umiał powiedzieć, i śmierć wytłumaczyć, i na posadzkę katedry czaszką rzucać, aż ludzi ciarki przechodziły. My mamy więcej pytań i więcej niechęci do takiego mówienia.
Z drugiej strony wiele rzeczy nam przesłania tamtą rzeczywistość. Ludzie w naszych czasach powyznaczali sobie tyle epokowych wydarzeń, że do tamtego nie przykładają już uwagi… Codziennie masz wydarzenie za wydarzeniem, które jest nadzwyczajne i przełomowe, zmartwychwstanie sprzed dwóch tysięcy lat przy tym blednie. To jedna rzecz. Na drugą zwrócił mi uwagę papież Benedykt w Spe salvi. Stawia tam diagnozę, że wiele osób odrzuca dziś wiarę, gdyż życie wieczne nie wydaje się im rzeczą godną pożądania: „Nie chcą życia wiecznego, lecz obecnego, a wiara w życie wieczne wydaje się im w tym przeszkodą. Kontynuować życie na wieczność – bez końca, jawi się bardziej jako wyrok niż dar. Oczywiście chciałoby się odsunąć śmierć jak najdalej. Ale żyć zawsze, bez końca – to w sumie może być tylko nudne i ostatecznie nie do zniesienia”. Wstrząsająca diagnoza. Wstrząsająca tym bardziej, że wyszła spod pióra papieża. Parafrazuję mocno, ale on patrzy pewnie na niemieckich emerytów i widzi ich w tych spokojnych, niemieckich miasteczkach, cieszących się życiem tu i teraz. Przeżywają szczęśliwe lata bez żadnej wojny i dramatów, wędrują po całym świecie, ich życie tutaj jest ciekawe, jest wystarczające. Aż się nie chce myśleć o życiu wiecznym, które może być nudne!
I jeszcze z wielu rzeczy trzeba dla niego rezygnować…
– Owszem. A papież mówi o tym wprost, że to właśnie jest nasz problem z przyjęciem zmartwychwstania! Czytałem kiedyś rozmowę z jednym z braci z Taize. Mówił, że kiedy rozmawiają z młodymi o Credo, oni wszystkie artykuły przyjmują, dopiero przy zmartwychwstaniu ciał mówią, że nie, że to mit, że to im niepotrzebne.
Może ta niechęć do myślenia o zmartwychwstaniu to też kwestia wieku albo zdrowia? Dopóki myślimy, że jesteśmy nieśmiertelni, nie szukamy zmartwychwstania? Dopiero gdy doświadczamy swojej kruchości, zaczynamy go szukać?
– Z wiekiem na wiele rzeczy obojętniejesz (przepraszam, pewnie nie każdy). Nie masz już sił na wielkie wzruszenia. Ważne staje natomiast trzymanie pewnego kierunku. Patrzę na swoją mamę. 93-letnia kobieta zachowuje humor, stara się nie pokazać za bardzo swojego wieku. Ona już nie potrafi wielkich modlitw odprawiać, nie widzę u niej tego. W ciszy się pewnie pomodli. Moja babcia, kiedy nie wiedziała, jak się potoczy moje życie, a zanosiłem się raczej na urwipołcia, mówiła: pamiętaj, jak będziesz już starym człowiekiem, to będzie ci trudno. Wtedy zawsze powtarzaj sobie takie zdanie: „Najświętsze Serce Jezusa zmiłuj się nade mną. Niepokalane Serce Maryi módl się za mną”. Dziś o różnych modlitwach mogę czasem zapomnieć, ale tej nie zapominam nigdy, powtarzam ją kilka razy dziennie. Rozumiesz – to jest takie trzymanie kierunku. Ważne jest, żeby nie wypuścić steru z ręki, cała reszta przemija…
W tej perspektywie wyśmiewane czy lekceważone „babcie klepiące różaniec” to właśnie ci ludzie, którzy dotarli do sedna, nie rozpraszają się szczegółami, pozbywają się całej kolorowej otoczki…
– I tu się zgadzamy. To jest właśnie moje doświadczenie.
Chyba rozumiem. Mogę się przeciwko Panu Bogu buntować. Mogę Go nie rozumieć. Mogę balansować na granicy herezji czy niewiary, zastanawiając się, czy ktoś nas nie zmanipulował. Czy nie uwierzyliśmy w jakąś bajkę, a Boga wcale nie ma. Jeden argument mnie rozwala i jestem wobec niego bezradna. Ten grób naprawdę był pusty i nikt inaczej niż zmartwychwstaniem Jezusa nie umie go wytłumaczyć. Pusty grób to jedyny argument, przy którym ze swoimi pomysłami i buntami odpadam, jego nie da się odrzucić…
– Byłaś tam kiedyś?
Nie.
– Od strony teoretycznej mogę podać dziewięć argumentów potwierdzających, że grób był pusty i że ewangeliczne opisy są wiarygodne. Ale dla mnie największym potwierdzeniem tego, co mówisz, jest doświadczenie, które siedzi we mnie od lat. W Grobie Pańskim w Jerozolimie można odprawić Mszę tylko bardzo wcześnie rano. Mogą tam wejść tylko trzy, cztery osoby. I nic mnie tam nie wzruszyło, i nic nie pozostało, poza takim niesamowitym odczuciem świeżości w nozdrzach… Chciałbym na tę świeżość znaleźć ładne słowo, ale chyba nie ma nawet takiego słowa! Nie poczułem tam żadnej starzyzny, żadnej stęchlizny, żadnych krzyżowców, nigdy się nie gorszyłem żadnymi sporami i walkami, które się tam niekiedy toczą. Zostało tylko to, jeden moment: ta wielka świeżość.
Zapach wieczności.
– Jeszcze jedna rzecz jest dla mnie ważna w kontekście zmartwychwstania. Obserwuję, że ludzie coraz bardziej kochają zwierzęta. Nie mam żadnego i trochę żałuję. Św. Paweł mówi, że całe stworzenie jęczy w bólach rodzenia i że całe zostanie odnowione. I wierzę, że rzeczywiście cała materia zostanie odnowiona. I że te więzy, które zawiązujemy ze zwierzętami, one również przetrwają. Cały świat tworzy przecież pewną harmonię.
Coś w tym jest. Po zmartwychwstaniu będziemy mieli ciała – uwielbione, ale ciała. A ciała nie mogą funkcjonować w próżni. Potrzebują reszty świata…
– Dlatego cały świat zostanie odnowiony. To też trzeba wyraźnie mówić, że przez zmartwychwstanie Jezusa wierzymy w przemianę całej materii.
Następnym razem przywiozę księdzu kota.
– Tylko żeby dwa były. I żeby takie duże urosły!
Ks. Henryk Seweryniak
Prof. dr hab. teologii fundamentalnej, wykładowca UKSW w Warszawie i WSD w Płocku, przewodniczący Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce, pomysłodawca Maratonów Apologetycznych, miłośnik Ziemi Świętej.