To drugi Oscar dla Farhadiego i choć niektórzy dopatrują się w tym decyzji politycznej, to trzeba koniecznie zaznaczyć, że ten Oscar jest stuprocentowo zasłużony. Wspomnijmy o tym kontekście politycznym, bo głównie ten temat był poruszany w gazetowych newsach: Farhadi nie przyjechał do Stanów Zjednoczonych na galę oscarową i nie odebrał swojej statuetki. Kilka tygodni przed uroczystością Donald Trump postanowił zakazać wjazdu do USA obywatelom siedmiu krajów, w tym Irańczykom. Farhadi, który sam doskonale wie, jak trudno być wolnym artystą w Iranie i który sam z tego powodu musiał kręcić niektóre ze swoich filmów w Europie, postanowił wstawić się za swoimi rodakami. Nagrodę odebrała w jego imieniu para pochodzących z Iranu Amerykanów. Odczytali ze sceny oświadczenie reżysera, w którym przeciwstawiał się dzieleniu świata: „Dzielenie świata na kategorie ‘my i nasi wrogowie’ powoduje strach, kłamliwe uzasadnienie dla agresji i wojny”. Sytuacja była do przewidzenia, bo Klient Farhadiego znalazł się już wśród nominowanych obrazów, gdy prezydent USA zdecydował się na taki krok. Niektórzy więc od razu zaczęli stawiać na to, że w kategorii filmu nieanglojęzycznego wygra z pewnością obraz z zakazanego kraju. Na szczęście najnowszy film Farhadiego broni się bez tego kontekstu. To świetny psychologiczny dramat w pełnym tego słowa znaczeniu. Skrzyżowanie Kieślowskiego z Bergmanem w najlepszym gatunku. Poruszający wszystkie emocje, od wzburzenia i gniewu, po smutek i rozpacz. Pozostawiający widza z mnóstwem pytań, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Czy właśnie nie o to chodzi w sztuce?
W roli sędziego
Europa poznała Asghara Farhadiego dzięki filmowi Piękne miasto z 2004 r., ale to Co wiesz o Elly z 2009 r. przyniosło mu uznanie na całym świecie. Panowała już w pewnych kręgach moda na kino irańskie, trochę baśniowe, najczęściej opowiadające historie dziejące się gdzieś na pustej prowincji, mocno osadzone w irańskiej rzeczywistości, bardzo symboliczne. Farhadi zrobił coś innego. W jego historii nie ma miejsca na baśń. To twarda rzeczywistość. Bohaterami są ludzie i relacje pomiędzy nimi, a one zawsze okazują się bardzo skomplikowane. Po Co wiesz o Elly było oscarowe Rozstanie, potem także nominowana do Oscara Przeszłość i nareszcie Klient. Wszystkie te filmy nagradzane na wielu filmowych festiwalach i konkursach. Zaczynają się czasem niepozornie: jak Co wiesz o Elly czy Klient. Czasem od razu widzimy sytuację konfliktową, jak w Rozstaniu czy Przeszłości. Najciekawsze jest jednak to, że mniej więcej w połowie filmu okazuje się, że prawdziwy problem jest wcale nie tam, gdzie go widzieliśmy na początku. Albo nie tylko tam. Sytuacja wyjściowa zdaje się tylko sprzyjającym środowiskiem do dramatu. Zresztą, jak to w swoich filmach dobitnie pokazał Bergman, najbardziej sprzyjającym środowiskiem dla sytuacji konfliktowych jest małżeństwo. Ale uwaga, nie oznacza to wcale, żeby Farhadi występował tu w jakiś sposób przeciwko małżeństwu. Można nawet powiedzieć, że wręcz przeciwnie. W upadku relacji i szczerości pomiędzy dwojgiem bliskich sobie osób widzi prawdziwe nieszczęście. No właśnie: szczerości. W jego filmach często niewinne kłamstwo, mające pozór dobra, powoduje prawdziwą lawinę nieporozumień prowadzących do psychologicznej apokalipsy. Nie ma wygranych i przegranych. Cierpienie dotyka wszystkich. Nikt z tych historii nie wychodzi bez ran. A najgorsze jest to, że po wyjściu z kina widz ma wrażenie, że życia pozostawionego na ekranie nie da się już odbudować. Farhadi lubi powtarzać w wywiadach, że swoją publiczność traktuje jak ławę przysięgłych. Widz zostaje postawiony w roli sędziego, to jemu reżyser daje prawo osądzić swoich bohaterów. I okazuje się to zadanie niełatwe. Bo każdy z nich ma coś na sumieniu, każdego z nich możemy w dowolnej części filmu posądzić o złe intencje, ale też każdego moglibyśmy jakoś usprawiedliwić. Tak też jest i w Kliencie.
Schemat Farhadiego
Krótko zarysuję fabuły ostatnich filmów Farhadiego. Co wiesz o Elly to historia kilku zaprzyjaźnionych małżeństw, które wybierają się na weekend nad morze, do wynajętego domku na plaży. Biorą ze sobą opiekunkę do dzieci, Elly. Zaczyna się beztrosko, w połowie wydarza się tragedia, a potem jest tylko gorzej. Kłamstwa się piętrzą, nikt nikomu już nie ufa, wszyscy chcą zachować pozory za wszelką cenę. Rozstanie pokazuje małżeństwo, które decyduje się na rozwód: ona chce wyjechać za granicę i dać nastoletniej córce możliwość wykształcenia, on chce zostać w Teheranie, musi opiekować się chorym ojcem. Potem jedno małe nieporozumienie ze sprzątającą w domu kobietą z ubogiej dzielnicy staje się początkiem wydarzeń, nad którymi nie można wręcz przejąć kontroli. Przeszłość to, można powiedzieć, historia po rozwodzie, choć oczywiście niczym nie nawiązuje do poprzedniego filmu. Do kobiety, która z dziećmi mieszka w Paryżu, przyjeżdża mąż z Iranu, aby podpisać papiery rozwodowe. Staje się świadkiem nie lepszego życia na Zachodzie, ale dramatu pomiędzy jego żoną a jej kochankiem oraz ich dziećmi, kolejnej sytuacji bez dobrego zakończenia. Tylko pozornie jest nieznaczącym pionkiem w tej grze. I dochodzimy do Klienta. I tutaj mamy małżeństwo, jeszcze bezdzietne, choć niemłode już. Oboje są aktorami amatorami. I znowu: nieporozumienie, a potem lawina wydarzeń; lawina, której nie sposób zatrzymać. Spotkałam się z zarzutem, że Farhadi powtarza się, pisze scenariusze według jednego schematu. I co z tego, skoro to w ogóle nie jest nudne, a co najważniejsze, nie jest przewidywalne. Co z tego, skoro porusza w widzu emocje, od których chce się uciec, bo nie są przyjemne. Burzy obraz kina, które ma pytań nie zadawać, albo na pytanie odpowiedzieć najlepiej całkiem wprost. „Wierzę, że dzisiejszy świat potrzebuje więcej pytań niż odpowiedzi” – mówi na to reżyser.
Na scenie życia
Połączenie kina moralnego niepokoju (zresztą Farhadi przyznaje się do inspiracji Kieślowskim) z teatralnymi dramatami dwojga bohaterów Bergmana. Kameralne ciasne wnętrza, w których kamera porusza się z trudem, doskonale oddając uczucie klaustrofobii. Małe pokoje teherańskich bloków. Taksówka. Teatralna garderoba. Zatłoczona szkolna klasa. W żadnym innym jego filmie nie daje się odczuć tak mocno jak w Kliencie fascynacji Farhadiego teatrem. Nawet wprost: bohaterowie są w trakcie przygotowywania i premiery Śmierci komiwojażera Arthura Millera. Sceny z ich prawdziwego życia przeplatają się ze scenami ze spektaklu. I zapewniam, że na pewno ma to znaczenie. W filmie reżyser ukrył kilka takich tropów wyjaśniających jego artystyczną drogę. Plakat filmu Bergmana stojący w rogu pokoju. Albo film, jaki oglądają uczniowie w szkole. To jeden z pierwszych filmów irańskiej nowej fali zatytułowany Krowa z 1969 r. i opowiadający historię człowieka, który po utracie popada w szaleństwo. I to także ma znaczenie. Śledzenie tych tropów to prawdziwe intelektualne wyzwanie, ale i przyjemność. Napięcie buduje się powoli, wprowadza widza w świat bohaterów i kiedy wydaje nam się, że ich poznaliśmy, zaczynają reagować nie tak, jak byśmy chcieli.
Farhadi jest moralistą, ale nie moralizatorem. Nie nazwałabym go relatywistą, kluczem jest według mnie raczej usprawiedliwianie ludzkich czynów. Zanim się je osądzi, warto poznać ich kontekst i przyczyny. Nie dlatego, żeby nie nazywać zła złem, bo owoce złych wyborów są tu jasno pokazane. Prowadzą do sytuacji, z których wydaje się, że nie ma wyjścia. Chyba że przebaczenie ponad ludzkie siły, ale to już moja osobista odpowiedź.