Logo Przewdonik Katolicki

Jestem oficerem w armii Chrystusa

Magdalena Guziak-Nowak
Fot. Michał Dudek

Rozmowa o wierze, która jest najlepszą motywacją do działania, rywalizacji i obronie najsłabszych, które charakteryzują prawdziwego mężczyznę z Bawerem Aondo-Akaa

Podobno „bawer” to grom…?
– Prawie. Moje imię pochodzi z dialektu plemienia Tif i oznacza „piorun”.
 
Tif?
– Mój tata był Nigeryjczykiem. Językiem urzędowym w Nigerii jest angielski, jako że była ona kolonią brytyjską. A Tif to plemię ze swoim dialektem.
 
Urodziłeś się w Polsce?
– Tak, w Nowej Hucie. Tata, najmłodszy ze swojego rodzeństwa, przyjechał na studia do Krakowa i osiadł tu na stałe.
 
Wróćmy do pioruna. Imię determinuje Twoje życie?
– Może nie determinuje, ale jest idealną wizytówką mojego charakteru.
 
To znaczy?
– Głupio mi mówić o sobie samym. Najlepiej gdybyś zapytała moją najwspanialszą żonę Grażynkę, ludzi, którzy mnie lubią i tych, którzy za mną nie przepadają, a potem to uśredniła. Ale skoro już pytasz, to jestem w gorącej wodzie kąpany, energiczny i nie lubię długo siedzieć w miejscu. Nie jestem domatorem. Raczej lwem salonowym. Lubię kulturę dżentelmeńską – zarówno angielską, jak i polską z dwudziestolecia międzywojennego. Kiedy trzeba, jestem stonowany. Czasem szalony.
 
A teraz?
– Bardziej stonowany. Zależy mi, żebym trafnie ujął to, co faktycznie chciałbym powiedzieć.
 
Co jest Twoją misją?
– Co będę robił, gdy dorosnę, wiedziałem od 7. roku życia. Dzieci tak mają, że boją się różnych rzeczy, potworów. Ja bałem się diabła. Wtedy mój wujek Leszek wytłumaczył mi, że jeśli zostanę teologiem, to przestanę się go bać. I tak postanowiłem, co będę studiować.
 
A zaangażowanie polityczne i działalność społeczna?
– To postanowiłem, gdy miałem 14 lat. Też dzięki wujkowi Leszkowi. To on wziął mnie pod swoje skrzydła, kiedy tata zostawił mnie, młodsze rodzeństwo i moją świętej pamięci mamę. To wujek wytłumaczył mi, czym jest Polska, patriotyzm. Opowiadał o swojej młodości w komunie. Długo dyskutowaliśmy.
 
Co Cię motywuje?
– Wiara. Powiem głęboko. Powiem ci coś, czego nigdy nie mówiłem do mediów, choć pewnie tego nie napiszesz…
 
Dlaczego?
– Bo to trudno pojąć.
 
Mamy inteligentnych czytelników.
– Wiem. Więc motywuje mnie wiara. Wierzę, że po mojej śmierci Pan Jezus łaską Ducha Świętego przemieni wszystkie skostniałe rzeczy w moim sercu. Mam wady, o których wiem, że są złe. Niektórych nie mogę przepracować. Choć bardzo bym chciał, mam świadomość, że nie wyruguję ich do końca swojego ziemskiego życia. Może są potrzebne, aby uczyć mnie pokory? Tak jak św. Pawła, który mocą Ducha Świętego mógł uzdrawiać innych, ale siebie z własnej choroby wyleczyć nie mógł. W każdym razie wierzę bardzo, że po śmierci Pan Bóg uleczy wszystkie moje wady i rany. Uleczy też moje ciało i będę chodził. Gdy o tym pomyślę, mogę wszystko! Czym jest 80 albo nawet 100 lat, które spędzę na ziemi, w porównaniu z wiecznością? To jak mrugnięcie okiem. Perspektywa życia wiecznego – i to jakiego! – daje mi niesamowitą energię.
 
Miewasz myśli w stylu „co by było, gdyby…?”. Na przykład, co by było, gdybym mógł wstać z wózka?
– Miewam, pewnie jak każdy. 16-letnia dziewczyna się zastanawia, co by było, gdyby była ładniejsza. Jakiś ksiądz może pomyśleć, co by było, gdyby miał rodzinę. A ty możesz gdybać, co by było, gdybyś poszła do zakonu klarysek. Czy to znaczy, że nie kochasz Marcina? Pewnie, że nie. To znaczy, że albo się nie wyspałaś, albo masz kiepski humor z powodu beznadziejnej pogody. Bo przecież masz powołanie do małżeństwa. No więc ja też czasem sobie pomyślę, co by było, gdybym był pełnosprawny. Choć zastanawianie się nad tym nie ma sensu, bo mam cudowną żonę, płatną pracę na wolnym rynku, realizuję się jako teolog i działam w wielu fundacjach. Jeśli się wyśpię i – najlepiej – pójdę do spowiedzi – gdybanie szybko mi mija. Rozpamiętywanie jest często podszeptem diabła.
 
Przypominasz mi Nicka Vujcicia.
– Mam znajomego, który ciągle mi powtarza, że jestem jak Nick…
 
Lubisz to porównanie?
– Nie. Po pierwsze – on mieszka w Australii, po drugie – nie znamy się, po trzecie – działa na innych polach. Kiedyś nawet za nim nie przepadałem.
 
Dlaczego?
– To proste. Jestem i czuję się prawdziwym mężczyzną, więc muszę rywalizować. Jeden skacze jak Piotr Żyła, inny jest bokserem, jeszcze inny kolarzem albo dziennikarzem. Ja jestem teologiem i moim orężem jest rozum i słowo. W tym czuję się dobrze. W Krakowie nie ma nikogo takiego jak ja. W Polsce jest może kilka osób podobnych do mnie – z niepełnosprawnością i zaangażowanych np. w politykę. Mówiąc zupełnie szczerze, nie lubiłem pana Nicka, bo jest sławniejszy ode mnie. A ja lubię być najlepszy. Wiem, jestem okropny. Ale to było kiedyś. Dziś chętnie bym się z nim spotkał. Pogadalibyśmy, a potem wrócili do swojej roboty, bo każdy z nas zajmuje się czymś innym.
 
Czułbyś się dobrze w roli mówcy-motywatora?
– Nigdy w życiu.
 
Ale co byś powiedział osobie, która nie może się zebrać w sobie i nic jej się nie chce?
– Zapytałbym: „Człowieku, ale o co ci chodzi? Jak to ci się nie chce?”. Nie rozumiem tego. Grażynka mi mówi, że często nie dostrzegam i nie rozumiem problemów innych ludzi – i z pewnością tak jest. Mam świadomość, że to moja wada, ale jestem emocjonalnie upośledzony. Sprawdzam się jako logistyk, organizator, obrońca życia, ale nie jako psycholog.
 
Wiesz, co mi podpowiedział Google, gdy chciałam o Tobie poczytać?
– Nie wiem.
 
Dwa hasła: „ślub” i „czarny protest”. To zacznijmy od przyjemniejszego.
– Ślub. No tak, to rusza. Ludzie lubią śluby i romanse – nie jakieś sztampowe i głupkowate, ale historie prawdziwej miłości. Nic więc dziwnego, że Google tak pozycjonuje.
 
Gdzie poznałeś Grażynkę?
– W Klice, czyli Katolickim Stowarzyszeniu Osób Niepełnosprawnych i Ich Przyjaciół. Wybrałem się z Kliką na wyjazd sylwestrowy 2011/2012. Grażynka pojechała na niego ze swoją siostrą i niepełnosprawną przyjaciółką-poetką. Dam ci do niej telefon, nadaje się na wywiad bardziej niż ja. W każdym razie spędziliśmy tego sylwestra w Zakopanem. Oświadczyłem się rok później w tym samym miejscu.
 
To druga podpowiedź: „czarny protest”.
– A to jest dla mnie ciekawe, bo ja wcale na tym proteście nie chciałem być. Po co? Jaki jest sens dyskutować ze zmanipulowanymi paniami i wrogo nastawionymi mężczyznami?
 
To skąd się tam wziąłeś?
– Dwa dni przed protestem zadzwonił do mnie kolega, którego znajomi uczęszczali na warsztaty filmowe. Na zakończenie tych warsztatów mieli przygotować reportaż, dokument albo coś innego związanego z kinem. Pytali, czy mogą zrobić film o mnie. Zgodziłem się. Przyjechali do mnie do domu w dniu „czarnego protestu” i mieliśmy jechać na miasto. Kazali mi zabrać tę oto piękną replikę ekskalibura, którą – gdyby ją naostrzyć – dałoby się ściąć głowę. Nie wiem, po co chcieli kręcić ten miecz, ale to nieważne – w końcu artyści. Pomyślałem, że skoro robię im przysługę, pozwalając nakręcić o sobie film, to i oni mogliby mi wyświadczyć przysługę i pomóc załatwić parę spraw. Jeździli więc ze mną po Krakowie od punktu A do punktu B. Najpierw byliśmy w wypożyczalni wózków inwalidzkich, potem nagrywałem umówioną wypowiedź dla telewizji itd. Podjechaliśmy też pod Bramę Floriańską, gdzie znajduje się piękny obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem. Przystanąłem na chwilę i pomodliłem się o błogosławieństwo. I nagle podeszła do mnie jedna z dziewczyn robiących film. Powiedziała, że umówiła mnie na rozmowę ze swoją koleżanką, która jest „po drugiej stronie”, czyli popiera „czarny protest”.
 
I?
– Szybka kalkulacja, czy to mi się opłaca. Zwykle do takich debat przygotowuję się przez tydzień, a tu miałem coś powiedzieć tak z marszu. Tymczasem to nie jest byle jaki temat, jakaś śmieszna kwestia, ale poważna sprawa. Popatrzyłem na Matkę Bożą z obrazu. Pomyślałem, że przecież jestem doktorem świętej teologii katolickiej i mężczyzną – i zgodziłem się. Nasza rozmowa została nagrana i można jej posłuchać w internecie.
 
Tak. Trzymasz w ręce swój ekskalibur.
– Przynajmniej już wiesz, skąd się tam wziął.
 
Podobno feministki się Ciebie boją.
– Dlaczego?
 
Bo trudno się z Tobą rozmawia. Po pierwsze, jesteś czarny, więc trzeba być kulturalnym, żeby nie zostać posądzonym o rasizm. Po drugie, jesteś osobą z niepełnosprawnością, a więc żywym kontrargumentem dla ich teorii. I po trzecie, dyskutujesz na argumenty.
– Argumenty są ważne. Zwróć uwagę, że na tym filmiku z protestu ani razu nie użyłem słowa Bóg. Gdy w Krakowie nasi radni mieli głosować za finansowaniem eugenicznej pozaustrojowej metody in vitro, zaproponowałem pani Małgorzacie Jantos z Nowoczesnej zorganizowanie debaty na ten temat. Ostatecznie do niej nie doszło. Na szczęście radni nie zgodzili się na finansowanie tej eugenicznej pozaustrojowej metody.
 
Dlaczego bronisz życia?
– Przede wszystkim dlatego, że jestem mężczyzną, a każdy facet powinien chronić bezbronnych, słabszych. Prawo do życia od poczęcia do naturalnej śmierci jest prawem każdego człowieka, bo wszyscy ludzie są równi w swej godności. Broniłbym życia, nawet gdybym był ateistą, bo to nie jest kwestia wiary. Skoro jednak jestem katolikiem, mam dodatkową motywację, a nawet obowiązek. Dokumenty papieskie i nauczanie Kościoła w tej kwestii są od 2000 lat takie same. Jako teolog odczytuję to jako szczególne wezwanie. Jeśli żołnierz ucieknie z wojny, nazwą go kolaborantem. Ale jeśli ucieknie oficer, będzie to jeszcze bardziej demoralizujące, bo oficer powinien innych prowadzić do walki.
 
Czujesz, że powinieneś?
– Nie mam wybujałych ambicji i nie potrzebuję robić z siebie mesjasza, bo na szczęście już Go mamy – naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Ale – chociaż to brzmi jak slogan – miarą cywilizacji jest troska o osoby najsłabsze. A najsłabsze są te nienarodzone. Ja jestem niepełnosprawny, ale umiem się odezwać i krzyczeć o swoje prawa. Dzieci poczęte nie mają prawa głosu. Krzyczą, ale nikt ich nie słyszy.
 
 



 
Bawer Aondo-Akaa
Doktor teologii, działacz społeczny, członek Prawicy Rzeczpospolitej

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki