Uległam jej dwa tygodnie temu, mimo że dotychczas Instagram kojarzył mi się z dziubkami dziewczątek w wieku gimnazjalnym. Jakże nie byłam na czasie. To znaczy byłam kilka lat temu, gdy moja córka chodziła do gimnazjum i od czasu do czasu podglądałam jej konto na moim smartfonie. I tak w miarę jak dorastały jej koleżanki szkolne, obserwowałam przemianę dziubków w nogi: najpierw wykrzywiały do lustra twarze, a potem następowała seria zdjęć nóg odbitych w lustrze łazienki, sypialni rodziców lub przebieralni jakiejś sieciówki. Założyłam konto na Instagramie, bo moja przyjaciółka przekonała mnie, że dorosłe kobiety również zamieszczają tam zdjęcia i bywają one inspirujące. Miała konkretnie na myśli moje hobby polegające na wykonywaniu z wełny chust, swetrów i kocyków. Zaczęłam więc obserwować inne panie o podobnych zainteresowaniach. Niektóre zamieszczają kilka zdjęć dziennie, a każde opatrzone całym mnóstwem hasztagów. Zdjęcia są, muszę przyznać, bardzo ładnie wystylizowane. Na przykład jedna pani robi zdjęcie swoich nóg w legginsach lub piżamie, leżących na kanapie, a wokół malowniczo ułożona aktualna robótka, otwarta książka lub czasopismo, obowiązkowo śpiący kot i kubek z nienapoczętą kawą. Ma dużo polubień, a ja wizję jej leżącej cały dzień w łóżku i zmieniającej spodnie od piżamy albo dresu. Inna pani codziennie pokazuje inny zakątek swojego domu z zastosowaniem jej osobistych robótek. Czy muszę dodawać, że dom jest zawsze posprzątany i lśni odpowiednimi monochromatycznymi kolorami? Przynajmniej tak prezentuje się ten fragment uchwycony w kadrze. Jak dobrze, że pojawiły się fotograficzne akcje, które ten idealny instagramowy świat demaskują. Pojawiają się ostatnio sesje zdjęciowe, które z dużym humorem pokazują nasz prawdziwy świat i naszą próżność. Sprzedajemy wystylizowany sztucznie kadr, mając nadzieję, że oszukamy wszystkich wokół: proszę, jakie mam piękne, poukładane, bogate, idealne życie. Tymczasem poza kadrem… jest jak jest. Bez filtrów świat jest może nieidealny, ale znacznie ciekawszy. Przypomina mi się jeden z odcinków świetnego futurystycznego serialu Black Mirror, w którym jakość życia polegała na ilości ocen na instagramopodobnym portalu społecznościowym. To straszne, jak do tego bezrefleksyjnie dążymy. Dlatego jedną z moich ulubionych instagramowiczek jest pewna Amerykanka, która obnaża prawdę o stylizowanych zdjęciach idealnych kobiet, próbując upozować się tak jak one. Kupa śmiechu, który uczy dystansu do siebie i tego całego udawanego świata. Więc zamiast kolejnego przemyślanego egolansu pośmieję się z Celeste Barber.