Tekst Chaty dla wydawnictw religijnych wydawał się zbyt świecki, a dla świeckich – zbyt religijny, dlatego autor postanowił wydać go własnym sumptem. I to z ogromnym sukcesem, bo w krótkim czasie osiągnął kilkumilionową sprzedaż. Także w Polsce kilka lat temu panowała swoista mania na Chatę. Opowiada ona historię Mckenziego Philipsa, którego córka zgubiła się podczas wakacji. Po jakimś czasie śledczy odnajdują miejsce, w którym najprawdopodobniej zginęła, uprowadzona przez porywacza dzieci. Philips i cała jego rodzina próbują poradzić sobie z traumą, a ojciec dziewczynki, który doświadcza poczucia winy, otrzymuje tajemnicze zaproszenie do chaty.
Czas spędzony tam to także treść wchodzącego na ekrany 10 marca filmu. Okazuje się, że zaproszenie wystosował sam… Bóg. Philips spotyka całą Trójcę, którą postrzega w niezwykłej postaci: czarnoskórej kobiety (tu znakomita rola Olivii Spencer), mężczyzny o arabskiej urodzie i kobiety o azjatyckich rysach. Wydaje się to kontrowersyjne, ale miał być to sposób, by dotrzeć do człowieka zranionego nie tylko przez śmierć córki, ale także trudne dzieciństwo. Cokolwiek by o tym nie powiedzieć, bohater w końcu otwiera się na przebaczenie: nie tylko swoim oprawcom, gdyż odpuszcza także samemu sobie obwinianie się za to, co go spotkało. To, co przeżył w chacie, pomaga mu też wyprostować napięte relacje w rodzinie. Momentami wydaje się to wręcz proste i naiwne, ale może poznanie takiej historii będzie dla kogoś początkiem własnego uzdrowienia?
Szymon Bojdo