Być może nawet ten ktoś, kogo poklepaliśmy, pokiwał głową – w bezsilności, a my odebraliśmy ten gest jako wyraz aprobaty.
– Strapionych pocieszać? „Strapiony” – to bardzo trafne określenie. Smutnym można być z powodu złego nastroju, kłótni, niższej pensji. Strapienie sięga głębiej: emocjonalności i ducha – zauważa ks. Mirosław Tosza. Ks. Tosza od szesnastu lat pracuje z mężczyznami, którzy doświadczyli bezdomności. W Jaworznie koło Katowic jest duszpasterzem „nie noclegowni” – jak podkreśla – lecz domu, który tworzą wspólnie. Dom nazywa się Betlejem.
Szczęście bycia potrzebnym
Już sam budynek robi wrażenie. Ponadstuletni, murowany, trzypiętrowy jest urządzony funkcjonalnie i z wyobraźnią. Na zewnątrz i wewnątrz mieści pracownie cięcia i wypalania drewna, obróbki ceramicznej – wszystkiego, co potrzebne do wyrobu ikon i ozdób, z których sprzedaży żyją domownicy.
– Kiedyś ludzie się dla mnie nie liczyli, rzeźbiłem ich – mówi jeden z panów pracujących przy obróbce desek. – Teraz rzeźbię w drewnie z myślą o innych – i to ma sens.
Podczas rozmów z mieszkańcami okazuje się, że w bezdomności najbardziej doskwierał im nie brak dachu nad głową, ubrania czy jedzenia, ale brak poczucia sensu: tego, że nie żyją dla kogoś. Relacje rodzinne albo od początku były potrzaskane, albo stały się takie w którymś momencie. Uzależnienie od alkoholu, narkotyków, hazardu dopełniło reszty.
– Ci ludzie najczęściej nie mają do kogo wrócić. Na 600 osób, które mieszkały w domu przez ostatnich 16 lat, tylko trzy znalazły na powrót miejsce w swojej rodzinie. Wielu udało się zbudować własne życie na nowo, są tacy, którzy wracają na ulicę i do nałogów, podnoszą się, wracają…
– Z bezdomności nie wychodzi się gdzieś, ale do kogoś – to nasza maksyma – podkreśla ks. Tosza. – Bo zazwyczaj człowiek odzyskuje radość życia wówczas, gdy odkrywa, że jest komuś potrzebny.
Poczucie sensu
Wyraźnie to było widać, gdy w „Betlejem” pojawił się Andrzej. – Jestem w ostatnim stadium raka. Chciałbym umrzeć w domu – oznajmił. Został. Mieszkańcy zmieniali się przy jego łóżku co kilka godzin. – Dobrze, że z nami był – po jego śmierci Kazimierz wyraził to, o czym nadmieniała większość mieszkańców. – Wprawdzie w nocy nie dosypiałem, ale po raz pierwszy od jakiegoś czasu czułem się potrzebny.
– Tu nauczyłem się nie stawiać zbyt szybko diagnoz i nie pocieszać zgodnie z moimi wyobrażeniami. Dbam raczej, by uważnie słuchać, by odkryć najważniejsze potrzeby każdego z mieszkańców – mówi ks. Mirosław. – Doświadczam, że takie traktowanie przywraca ludziom godność.
Wyjątkowym przykładem na to jest historia Pawła. Po nagłej śmierci narzeczonej dziesięć lat tułał się jako bezdomny. Kiedyś ksiądz, odwiedzając noclegownię, zwrócił uwagę na wykonany przez niego, niedokończony model samolotu. „Może poprowadziłbyś kurs modelarstwa dla ministrantów?” – zaproponował. Paweł przygotowywał się do niego rzetelnie. Gdy przyszedł kiedyś godzinę przed zajęciami, dwóch chłopców stało już przed salą. „Dlaczego jesteście tak wcześnie?” „Bo my tak lubimy tu chodzić, że nie możemy się już doczekać”. Od tamtych dwóch wydarzeń Paweł zaczął wychodzić z bezdomności. Jakby odzyskał, ukrytą we wnętrzu siebie, motywację. Przez jakiś czas mieszkał w „Betlejem”, wziął ślub z wolontariuszką. Od kilku lat jest współorganizatorem Ogólnopolskiego Zjazdu Modelarskiego, na którym co roku prezentuje się około 600–700 modeli samolotów.
– Tak sobie nieraz myślę, że gdyby ten ksiądz wszedł na salę dla bezdomnych jako na „salę strapionych”, nie dostrzegłby tego samolotu. Zobaczyłby raczej, że Paweł nie ma skarpet lub koszuli. I to byłoby ważne. Jednak skupienie uwagi na czymś pozornie drugorzędnym i nieistotnym okazało kluczowe: pomogło Pawłowi odnaleźć sens – ks. Mirosław zawiesza głos. – Dla mnie to jest przypowieść o wychodzeniu z bezdomności.
Duma z tworzenia
„Najpiękniejszą rzeczą, jaką jeden może zrobić dla drugiego, to obudzić w nim godność i poczucie wolności” (ks. Józef Tischner). Ta maksyma powinna wisieć w „Betlejem” nad wejściowymi drzwiami.
Jednym ze sposobów budzenia tej godności i wolności jest tu uwrażliwianie na piękno. W oknach jadalni i oratorium znajdują się witraże, na ścianach – kolorowe, bogate ornamenty z fragmentów kafelków i szkła. Wykonane na wzór austriackiego malarza Hundertwassera „cerkiewne wieże”, charakterystyczne dla Gaudiego – opływowa ława i przyjaźnie falujące wzory na ścianach, inspirowane obrazami Paula Klee – mozaikowa podłoga i piec. Wnętrza przyciągają uwagę i sprawiają, że nie miałam ochoty stąd wychodzić. Nawet łazienki są bajecznie kolorowe i radosne – prysznic ozdobiony na wzór Edenu, a nad pralką – uśmiechający się szop pracz.
Ten wystrój miał za zadanie zmieniać sposób percepcji bezdomności. Mieszkanie w budynku dla byłych bezdomnych nie jest przecież szczytem honoru. „Urządźmy dom tak, żebyśmy nie czuli wstydu, tylko dumę” – panowie rzucili pomysł. Z efektem. Wystrój doskonale oddaje także głębię zachodzących w ludziach zmian.
– To samo rozbite szkło można wyrzucić na śmietnik albo zespolić ze sobą, tworząc witraż – panowie pokazują misternie wykonane okna w jadalni.
– Podobnie jak człowieka po trudnych przejściach – dodaje jeden z nich.
Godność i zadowolenie
– Tutaj człowiek nie zostaje z problemami sam – wyjaśnia pan Wiesiek, 60-latek. – Nie usłyszy pełnego dezaprobaty: „Chłopie, ty się nie zmienisz”. Są jasne zasady domu, których ma przestrzegać, a równocześnie jest wsparcie, by temu podołać. W tym wszystkim człowiek odnajduje i godność, i wolność.
W „Betlejem” mocno zwraca się uwagę na to, by nie zafiksowywać ludzi na przekonaniu, że są tylko potrzebujący. „To, że jesteś potrzebujący, nie odbiera ci możliwości pomagania. Możesz nie mieć pieniędzy, ale zawsze możesz podzielić się z innym swoimi talentami” – brzmi tutejsza dewiza.
Dlatego czterech mieszkańców domu i trzech wolontariuszy w 2011 r. wzięło udział w maratonie – by kilkanaście tysięcy złotych, które przy tej okazji uzbierali, przekazać na operację serca dwuletniego Filipa. Innym razem wyremontowali mieszkanie osiemdziesięcioletniemu sąsiadowi. Gdy spłonęła katedra w Sosnowcu, zaoferowali, że z pozostałego drewna i miedzi z dachu zrobią 200 ikon, a uzyskane w ten sposób 20 tysięcy, przeznaczą na odbudowę świątyni. Kilkakrotnie pielgrzymowali pieszo i na rowerach: do Rzymu, po Grecji, do Betlejem. Wielu z nich odkrywa znaczenie wiary i sakramentów, a pielgrzymowanie jest duchowym i fizycznym zmaganiem, które pozwala im lepiej poznać siebie, pokonywać zmęczenie i zniechęcenie, otwierać się na innych i na Boga.
– Oczywiście, dawanie siebie innym jest możliwe, gdy człowiek ma zaspokojone podstawowe potrzeby. Istnieje przecież taki poziom nędzy, w którym ludziom brakuje na to sił. Jednak w większości wypadków człowiek strapiony może z powodzeniem wesprzeć drugiego: często w sposób dużo bardziej delikatny i skuteczny – bo trudne doświadczenia mogą mu ułatwić rozumienie – podsumowuje ksiądz.
Radość uwolniona z zasługiwania
„Bez względu na to, w jakim punkcie życia jesteś, możesz zacząć od tej chwili” – myśli św. Tereski od Dzieciątka Jezus są w „Betlejem” szczególnie cenione. Poczucie winy, zmarnowanego życia i niepewność przyszłości mogą przytłoczyć. Decyzja, że od tej chwili prowadzę wartościowe, godne życie, zmienia perspektywę. Po prostu: tu i teraz wybieram takie a nie inne zachowanie.
– Św. Teresa mocno zwracała uwagę na to, by dobre uczynki nie były obciążone potrzebą zasługiwania – mówi ks. Mirosław. – „Nie chcę zbierać zasług na Niebie, chcę pracować jedynie z miłości do Ciebie” – św. Teresa rozkładała akcenty w sposób, który nam bardzo służy. Skoro nie muszę skupiać uważności na „zbieraniu pakietu” na niebo, mogę ją ukierunkować na tworzeniu sztuki mojego życia tak, by sprawiało mnie, innym i Panu Bogu radość.
Strapionych pocieszać
Pocieszanie smutnych jest wyrazem współczucia. Sam smutek może mieć jednak różne przyczyny. Może być spowodowany złym postępowaniem, które rodzi gorzkie owoce wyrzutów sumienia. Strapienie może wynikać także z okoliczności niezależnych. Ktoś bliski umarł, ktoś stracił pracę, ktoś jeszcze inny został zdradzony. Współodczuwanie w jednym i drugim przypadku jest czymś pozytywnym. Pocieszanie staje się jednak uczynkiem miłosierdzia dopiero wtedy, gdy nie ogranicza się do empatii, ale prowadzi osobę strapioną do nawrócenia.
|