Mam pewien rytuał, któremu się oddaję w okolicach Bożego Narodzenia. Najczęściej przed. To rytuał patrzenia na zdjęcie – krótko, czasem przelotnie, czasem dłużej. Zdjęcie pochodzi z 1944 r. i przedstawia chłopca oraz dwie kobiety na tle okna z firanką i błyszczącej od światełek udekorowanej choinki. Niewielkiej. Za oknem ciemność, na zdjęciu półmrok…
Zacznę od choinki. Stoi na stoliczku. Aż kapie od włosów anielskich. Takich prawdziwych – tak mówiłam, gdy sama byłam mała, te prawdziwe nie były srebrne, ale białe, z perłowym połyskiem, lokowane. Anioły mają loki. Albo miały. Kobiety są młode, ubrane bardzo elegancko, w sukienki. Włosy mają ufryzowane według mody z lat 40. Z takim lokiem nad czołem. Na stole obrus, ręczna robota szydełkowa. I cała na nim armia ołowianych żołnierzyków, a raczej rycerzy. To z pewnością prezent, jaki otrzymał w grudniu 1944 r. chłopczyk, któremu kazano usiąść przy stole i udawać do zdjęcia, że się nimi bawi. Chłopiec ma jasne, gładko uczesane włosy i dziwny strój. Zupełnie nie pasujący do okupacyjnej rzeczywistości za oknem i w ogóle do tego, że jest zwykłym chłopcem, a nie żadnym książątkiem. Jakieś kołnierzyki z falbanką, aksamitna kamizelka. Nie sądzę, żeby był z tego stroju zadowolony, po prostu został tak przebrany z okazji Wigilii i czuje się mocno skrępowany. To mój tata. Ta starsza kobieta – choć wciąż młoda – stoi przy nim i trzyma dłoń na jego ramieniu. To moja babcia, młoda wdowa. Obok jej najmłodsza siostra. Wiem nawet, gdzie mniej więcej znajduje się mieszkanie, w którym zrobiono zdjęcie. Gdyby za oknem było jasno, może udałoby się dostrzec klasztor dominikanów po drugiej stronie ulicy.
Nie mam dużo zdjęć z tamtych czasów, choć nie powinnam narzekać, u rodziny mego męża było ich jeszcze mniej. Moje babcie zachowały co najmniej dwa albumy fotografii sprzed wojny i kilka tych okupacyjnych, najczęściej robionych w atelier u fotografa. Lubię przeglądać te stare albumy, podpytywać, kto jest kim. I tak niestety szybko zapominam i coraz bardziej jestem przekonana, że koniecznie powinnam spisać, podpisać, wyjaśniać. Bo kto to potem będzie wiedział? Lubię sobie wyobrażać kolory strojów i wnętrz. Temperaturę powietrza. Hałas lub ciszę panującą wokół. Śmiech, może jakieś konkretne słowa, nastrój. Beztroska czy nerwowość, może smutek i rezygnacja, a może nadzieja i radość? Zniecierpliwienie? Tamto wigilijne zdjęcie to ważna pamiątka. Cofnięcie w czasy, o których tylko oglądam filmy, przez co mam wrażenie, że występują w nich tylko aktorzy. A to część mojej rodzinnej historii, która trwa.