Logo Przewdonik Katolicki

Przyjdź, Panie Jezu!

Ks. Krzysztof Porosło
fot. J. Tomaszewski, PK

Nie mamy na ziemi dostępu do pełniejszej obecności Jezusa jak w Eucharystii. Dlatego w czasie Mszy św. Kościół z całą mocą woła: Przyjdź, Panie Jezu!

Kiedy wracam pamięcią do dzieciństwa i porannych adwentowych wypraw na Roraty – w ciemności, z lampionem w ręku, opatulony szalikiem po same uszy, ze skrzypiącym śniegiem pod traperami – najważniejsze wspomnienie, jakie odnajduję, związane jest z moją ulubioną adwentową pieśnią. Zawsze czekałem z niecierpliwością, czy i dzisiaj procesja dojdzie do ołtarza przy towarzyszeniu tajemniczo (i przez wiele lat – niezrozumiale) brzmiących słów: „Marana tha, przyjdź Jezu Panie, w Swej chwale do nas zejdź! Marana tha, usłysz wołanie, gdy się wypełnią wieki”! Dużo później się dowiedziałem, że sama pieśń tłumaczy te aramejskie słowa marana tha.
 
Maran(a)tha
Kościół od samego początku modlił się tymi słowami. Znajdujemy je już w Pierwszym Liście św. Pawła do Koryntian (1 Kor 16, 22). Podobną modlitwą, choć wyrażoną już w języku greckim, kończy się Apokalipsa św. Jana Apostoła: „Amen. Przyjdź, Panie Jezu!” (Ap 22, 20). Jednakże to aramejskie wyrażanie marana tha nosi w sobie pewną dwuznaczność. Biorąc pod uwagę, że w starożytności w językach semickich zapisywano tylko spółgłoski, a samogłoski podstawiało się w czasie czytania, oraz że słowa zapisywano bez tzw. spacji, czyli bez odstępu między nimi, to okazuje się, że słowo to można odczytać na dwa różne sposoby. Jeśli odczytamy je jako marana tha – jak to tradycyjnie zwykliśmy robić, znajdziemy modlitewny okrzyk: „Przyjdź, Panie nasz”. Jeśli jednak wyrażenie to odczytamy jako maran atha wtedy nabiera ono charakteru okrzyku radości z obecności Pana: „Pan nasz nadchodzi” albo nawet „Pan nasz jest obecny”. Widzimy zatem, że kluczem do przeżywania Adwentu jest odnalezienie harmonii między oczekiwaniem na przyjście Pana a rozpoznawaniem Jego obecności.
   
Proroctwo Izajasza
Jak już pisałem w zeszłym tygodniu, tradycyjnie Adwent dzieli się na dwie części, w których pierwsza mocniej podkreśla temat oczekiwania na powtórne przyjście Chrystusa na ziemię. Liturgia drugiej niedzieli Adwentu kieruje naszą uwagę na obietnice przyjścia Mesjasza, co zapowiada zarówno prorok Izajasz, jak i św. Jan Chrzciciel. Izajasz roztacza przed nami wręcz sielankową wizję pokoju i łagodności, która zapanuje między wszystkimi stworzeniami wraz z przyjściem Pana. Jednakże ten stan harmonii zostanie poprzedzony sprawiedliwym, ale i pełnym miłosierdzia sądem. W ten sposób Izajasz bezpośrednio nas odsyła do adwentowego tematu oczekiwania na powtórne przyjście Pana na końcu czasu, kiedy dokona się sąd, umarli zmartwychwstaną, a całe stworzenie zostanie odnowione. Jednakże dla zdecydowanej większości ludzi tym momentem nie jest nic innego jak śmierć. Poświęćmy zatem sporą część tej refleksji właśnie Adwentowi jako okresowi przygotowania nas do śmierci i życia wiecznego w niebie.
 
Jak tam jest?
Na pewno chcielibyśmy wiedzieć więcej o życiu wiecznym. O ileż byłoby łatwiej gdybyśmy mogli przed śmiercią przejrzeć katalog z ofertą życia wiecznego, zbudować sobie swój niebiański domek, umeblować go według własnej wizji, wybrać z bogactwa możliwości atrakcje, które będą wypełniać nasze życie przez wieczność. A jeśli nie katalog, to może przynajmniej jakaś krótka projekcja filmowa z rajskich ogrodów (a czy to w ogóle będą ogrody?), która uspokoiłaby nas troszkę przed wyruszeniem w tę podróż… Ale nie wiemy, co będziemy tam robić. Nie wiemy, jak tam będzie. Za bardzo nawet nie wiemy, co należy rozumieć przez wyrażenie „tam”, bo przecież wszystkie kategorie czasowo-przestrzenne odniesione do nieba są niewystarczające. Pan Jezus powiedział nam naprawdę niewiele. Ale to niewiele, wbrew pozorom, jest wystarczające – powiedział nam tyle, ile potrzebujemy wiedzieć.
 
Jest tam dobrze
Po pierwsze wiemy, że tam jest dobrze, że jest lepiej, że nie ma tam cierpienia, zła, bólu, chorób i śmierci. Nie ma tego, czego tak bardzo się boimy na ziemi; tego, co sprawia, że życie jest czasami takie trudne; tego, co odbiera wszelką nadzieję i wyciska łzy z naszych oczu. Tam jest pięknie, twórczo, kreatywnie – bo taki jest Bóg. Chyba całkiem mijamy się z prawdą, kiedy zmarłym życzymy wiecznego odpoczynku. Ufam gorąco, że tam jest ruch, życie, twórczość, intensywność spotkań, piękno doświadczeń. Kiedy myślę o niebie, to zawsze sięgam pamięcią – i mnożę te wspomnienia przez milion – do tych wydarzeń, w których doświadczałem najpiękniejszych spotkań, najintensywniejszych odkryć, największej własnej twórczości, najmocniej działania Pana – tych momentów, kiedy mówiłem w radości „chwilo trwaj”.  
 
Jesteśmy tam w ciele
Wiemy, że niebo przeżywa się w ciele, bo jedną z prawd naszej wiary jest zmartwychwstanie ciała. Maryja od razu została wzięta do nieba w duszy i ciele, pozostali ludzie już przeżywając radość nieba, „oczekują” na zmartwychwstanie ciała. Jakie ono jest? Nie wiemy tego dokładnie. Możemy jedynie na podstawie ewangelicznych opisów mówiących o spotkaniach uczniów z Jezusem Zmartwychwstałym próbować wyciągać jakieś wnioski. To, co dla mnie osobiście najważniejsze, to fakt, że jest to moje ciało. Że istnieje ciągłość między ciałem ziemskim i uwielbionym, że w niebie będę po prostu sobą. To ciało mówi również o mojej historii, także tej trudnej (chwalebne ciało Jezusa zachowało ślady męki), ale już przemienionej, już nie zadającej bólu. Jestem jaki jestem tylko dlatego, że miałem taką a nie inną historię. W niebie będę miał pamięć o mojej historii, a więc i świadomość mojej tożsamości. Tym samym także zostaną zachowane nasze relacje, tyle że jeszcze piękniejsze, jeszcze głębsze, wypełnione miłością – i nie wyłączone, w sensie zamknięte na innych, ale otwarte na wspólnotę.
 
Jesteśmy tam z Nim
I to, co najważniejsze. Jesteśmy tam z Nim. To sedno, nic więcej nie możemy powiedzieć. Nie ma tam nic ważniejszego, jak właśnie to, że jestem tam z Bogiem w Trójcy Jedynym: Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Niebo to właśnie bycie z Nimi, w relacji, w miłości, w dialogu – całkowicie. Może nawet lepiej powiedzieć, że niebo to Bóg. Jeśli za tym nie tęsknię, jeśli na to nie czekam, jeśli o tym nie marzę, to znak, że po prostu zbyt mało Boga kocham, zbyt mało mam doświadczenia relacji z Nim.
 
Przygotowanie do śmierci
Do śmierci można się przygotować, co potwierdzają ludzie umierający z uśmiechem na ustach, z całkowitym spokojem, z twarzami promieniującymi Bogiem, jakby byli żywymi ikonami Jego obecności. Można się jej bać mniej (choć wydaje mi się, że bardziej niż samej śmierci boimy się cierpienia, bólu i samotności, które nieraz jej towarzyszą), i bardziej czekać spotkania z Panem. Jest tylko jedna droga tego przygotowania – bycie z Nim na co dzień. Im bardziej z Nim jestem, im bardziej przeżywam moją codzienność jako spacerowanie wraz z Panem przez moje życie, tym bardziej czekam na spotkanie z Nim w śmierci, tym spokojniej i ufniej podchodzę do wieczności. A moje przywiązanie do życia ziemskiego nie jest niczym złym, o ile przez to przywiązanie rozumiem świadomość, że to ziemskie życie nie jest zabawą, niczym gra komputerowa, którą zawsze można zacząć od nowa. Od tego, jak je przeżyję, będzie zależała moja wieczność. Mam tylko jedną szansę; nie mogę jej zmarnować!
 
Zarażani nieśmiertelnością                  
Nie ma lepszego przygotowania do nieba jak Eucharystia. Może lepiej powiedzieć, że Eucharystia to już niebo, bo tutaj wszystko dzieje się tak, jak tego chce Bóg. Człowiek jest po to, aby wielbić Boga. Bóg przychodzi do człowieka i wypełnia go całkowicie sobą. Nie ma bliższej obecności Boga na ziemi, jak obecność w Eucharystii. Bo wtedy, kiedy karmię się Jego Ciałem i Krwią, Bóg przekształca mnie, przemienia mnie w siebie. Staję się Nim, całkowicie do Niego upodobnionym. Mówiąc wprost: ja i On – stajemy się jedno. Zaś moje ciało przekształca się, zostaje przebóstwione, zaraża się nieśmiertelnością – jak zwykł mówić ks. Grzegorz Strzelczyk. Tylko Eucharystia może nas przygotować na wieczność.
Niezwykle w obrzędach Mszy św. objawia się cała prawda i dwuznaczność adwentowego okrzyku maran(a)tha: Pan jest obecny, a równocześnie wołamy, aby przyszedł. Jedne z pierwszych słów Eucharystii to kapłańskie pozdrowienie „Pan z wami”, które nie mówi nic innego jak tyle, że Pan jest tutaj obecny, że jest razem z nami. Bo jak wyznaje Kościół, Chrystus jest realnie obecny w kapłanie, jak i zgromadzeniu liturgicznym. A równocześnie czekamy na Jego przyjście, wpierw w czytanym słowie, a później w niezwykłej obecności pod postaciami chleba i wina. I kiedy na ołtarzu jest już obecny Pan w konsekrowanych darach, śpiewamy „Chrystus umarł, Chrystus zmartwychwstał, Chrystus powróci” – znów przywołując Jego przyjście, a przecież On tu jest, tak blisko! Wołamy, aby przyszedł, a przecież jest obecny najbardziej jak to tylko możliwe, realnie i substancjalnie, jak naucza Kościół, to znaczy, że już nie ma ani chleba, ani wina, chociaż wciąż je widzimy naszymi oczami, wciąż czujemy ich smak w ustach, a wszystkie badania chemiczne nie wykażą nic innego, jak skład chemiczny chleba i wina. Ale naprawdę tam już nie istnieje chleb i wino. Na ołtarzu jest tylko prawdziwe Ciało i prawdziwa Krew naszego Pana. Nic innego. Ale nie da się ukryć, że ta obecność wciąż pozostaje zakryta, wciąż jest tajemnicza, tak trudna do uchwycenia.
 
Chleb na następny dzień
Później, w modlitwie „Ojcze nasz” odmawianej zawsze w czasie Eucharystii od najdawniejszych czasów, modlimy się, aby już przyszło Jego królestwo, a zaraz potem prosimy Pana, aby dał nam chleba naszego powszedniego. W tej czwartej prośbie Modlitwy Pańskiej kryje się pewna niezwykła ciekawostka. Występujące tam greckie słowo epiousios, które najczęściej w przekładach jest oddawane jako „powszedni, codzienny”, praktycznie nie istnieje w innych starożytnych świadectwach. Orygenes wręcz twierdził, że utworzyli je ewangeliści. Dlatego też niezwykle trudno jest je adekwatnie oddać na inne języki. Zazwyczaj tłumaczy się to słowo albo jako „to, co konieczne do życia”, i w tym sensie chodziłoby o chleb, którego potrzebujemy do życia; albo jako „na następny dzień”, a więc prosilibyśmy Pana o chleb na dzień następny, na przyszłość. W ten sposób jedna prośba łączy dwa wymiary: prosimy o chleb, którego koniecznie potrzebujemy do życia już teraz, a równocześnie o chleb, który jest nam potrzebny na przyszłość, na życie wieczne. Tylko Eucharystia łączy te dwa wymiary adwentowego oczekiwania: ten Chleb, który spożywamy daje nam zarówno życie tu i teraz, jak i zaraża nas nieśmiertelnością na życie wieczne.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki