Logo Przewdonik Katolicki

Co się stało w Łagiewnikach

Monika Białkowska
Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana uroczyście odczytał abp Stanisław Gądecki podczas Mszy św. 19 listopada w sanktuarium Bożego Miłosierdzia Krakowie-Łagiewnikach Fot. EpiskopatNews/Flickr

Młodzi z plecakami ze Światowych Dni Młodzieży siedzą obok zwolenników suspendowanego ks. Natanka, ubranych w charakterystyczne, czerwone płaszcze. Nad nimi powiewają kolorowe sztandary z Chrystusem w złotej koronie, ale i proste flagi Akcji Katolickiej.

Na transparentach widać Radio Maryja, a obok Matki Bożej z Guadalupe naszą swojską Czarną Madonnę. Jedni ściskają w dłoniach obrazki Jezusa w różowym, bogato zdobionym królewskim płaszczu. Inni: Jezusa Miłosiernego albo „Ecce Homo” pędzla brata Alberta. Różni ludzie, różne wrażliwości i różne typy pobożności spotkały się w Łagiewnikach, żeby wspólnie i razem z biskupami oraz całym Kościołem w Polsce dokonać Aktu Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana.
 
Jezus nie wygrał wyborów
– Akt przyjęcia Jezusa na Króla i Pana nie jest intronizacją – podkreślali zgodnie biskupi, którzy już w listopadzie 2012 r. zdecydowanie sprzeciwiali się idei ogłoszenia Chrystusa Królem Polski. Ogłoszenia takiego, pod wpływem dosłownej interpretacji objawień sługi Bożej Rozalii Celakówny, domagały się oddolne ruchy intronizacyjne. Później na drodze teologicznego dialogu wypracowano wspólną i poprawną teologicznie formułę nie tyle obwołania Jezusa Królem Polski, co osobistego przyjęcia Go jako Króla i uznania Jego władzy. Jeśli coś można było zrobić lepiej – to zdecydowanie odciąć się od używania słowa „intronizacja”, nawet dla tłumaczenia, czym łagiewnicki akt nie jest. Hasło „intronizacji” stało się bowiem na tyle nośne i proste w użyciu, że wbrew woli biskupów wyznaczyło w dużej mierze medialny i społeczny odbiór wydarzenia. Jego idei nie zrozumiała znaczna część świeckich mediów, ogłaszająca: „Jezus Królem Polski”. Idei nie zrozumieli niewierzący, prześmiewczo pytający o prawne aspekty wprowadzenia w kraju monarchii czy o złożenie urzędu przez prezydenta. Idei nie zrozumieli nawet – jak się wydaje – niektórzy księża, triumfalnie ogłaszający na portalach społecznościowych: „Mój Szef wczoraj wygrał kolejne wybory w Polsce”. Jezus nie wygrał żadnych wyborów. Jego władza nad światem, w tym nad Polską, ani się nie zmniejszyła, ani nie wzrosła przez to, co wydarzyło się w Łagiewnikach. Jedyna realna zmiana zajść mogła w sercach pojedynczych ludzi. To oni, pojedynczy ludzie wyznający wiarę w Jezusa Chrystusa, uczestnicząc w akcie przyjęcia Jezusa za Króla wzięli na siebie konkretne zobowiązania. I teraz to od owej zmiany serc i wypełnienia zobowiązań zależy to, na ile przemieni się świat.
– Istota aktu nie tkwi w intronizacji – mówił po zakończeniu uroczystości bp Andrzej Czaja, przewodniczącego Komisji Nauki Wiary i Zespołu ds. Ruchów Intronizacyjnych. – Chodzi o to, by przyjąć panowanie Jezusa nad sobą, nad naszym narodem i naszymi rodzinami, zawierzyć Mu swoje życie i podporządkować Mu je. Praktyka pokazuje bowiem, że często odchodzimy od konfesjonału i na nowo wszystko w życiu się wali. Mam nadzieję, że teraz przyjdzie czas naszej pracy nad sobą, bo do zrobienia mamy bardzo wiele. Teraz musimy uporządkować nasze życie według wskazań Ewangelii.
 
Biskupi mówią
Wyrazem ducha, w którym czytać powinniśmy łagiewnicki akt są słowa biskupów, głoszone następnego dnia w poszczególnych diecezjach, podczas uroczystości Chrystusa Króla Wszechświata.
– Nikomu niczego nie narzucamy, ale pragniemy zacząć od samych siebie, aby w nas i wokół nas budować cywilizację dobra i sprawiedliwości, solidarności i miłosiernej miłości – mówił w Krakowie kard. Stanisław Dziwisz, przypominając, że na Ewangelię czekają nasze rodziny, szkoły, media i kultura.
– Przez ten Akt chcemy zobowiązać się do tego, żeby nasz sposób myślenia i postępowania był zgodny z Ewangelią, stając się niekiedy znakiem sprzeciwu wobec świata zła, kłamstwa, złości, wojen i przestępstwa – podkreślał w Łodzi abp Marek Jędraszewski. – Akt nie może być jedną z formułek religijnych, ale programem odnowy naszego ducha. Czy w swoim postępowaniu jestem wiernym rycerzem królestwa Chrystusa? – pytał hierarcha.
W katedrze w Ełku bp Jerzy Mazur zwracał uwagę na różne typy królestw i różne systemy władzy na świecie. – Są królestwa, w których panuje ucisk i przemoc, aby człowieka sobie podporządkować bez względu na jego sumienie. Chrześcijanin nieustannie szuka innego królestwa niż to, które budowane jest na grzechu. Tym innym królestwem jest królestwo Boże, którego królem jest sam Chrystus, Pan – mówił.
Bp Krzysztof Wętkowski w Wągrowcu przypominał, że Jezus nie ma korony, ale ciernie, nie zasiada na tronie, ale umiera na krzyżu, nie ma wojska, ale zastępy świętych męczenników. – Jego władza jest władzą niezrozumianą, ale władzą wolności i absolutnego dobra – mówił gnieźnieński biskup.

Uciec przed triumfalizmem
Uroczystość w Łagiewnikach wydaje się być udaną. Wierni dopisali: szacuje się, że przybyło ich ponad 100 tys., około 80 tys. przyjęło Komunię św. Nie było żadnych prowokacji ani zamieszek, jakich obawiała się policja. Wszystko przebiegło w godnej atmosferze. Z dumą patrzeć można było nie tylko na tłum  na placu wokół sanktuarium, ale i na tłumy na ulicach Krakowa czy na przystankach autobusowych: aż wracały wspomnienia wielkich papieskich pielgrzymek do Polski. Nawet nieprzychylni komentatorzy nie mogli powiedzieć, że imprezę zdominowali ludzie starsi, bo nie brakowało ani młodych, ani rodzin z dziećmi. Nawet sceptyczni nie mogli uznać, że zainteresowani wydarzeniem byli głównie członkowie ruchów intronizacyjnych, bo wbrew pozorom i atrakcyjnym zdjęciom w mediach, ludzi w czerwonych płaszczach z wizerunkiem Jezusa w złotej koronie wcale nie było wielu. Nawet niechętni mieli problem, zarzucając „sojusz ołtarza z tronem” – bo obecność prezydenta na uroczystościach była milcząca, a reprezentacja rządu niewielka i raczej z drugiego i trzeciego szeregu.
W Łagiewnikach rzeczywiście spotkał się Kościół. I choć samą uroczystość można uznać za udaną, jest ona dopiero początkiem. Dopiero teraz przychodzi czas na najważniejsze pytania: co oznacza uznanie Chrystusa za Pana i Króla mojego życia? Najpierw: co to w ogóle znaczy mieć króla – bo o tym zdążyliśmy zapomnieć. Nie rozumiemy, że ten Król to nie polityk, który w krótkim czasie i naszym kosztem próbuje ustawić się na resztę życia, ale Ktoś, kto dla siebie niczego już nie potrzebuje, za to rozumie więcej, widzi dalej i dba o nas tam, gdzie sami nie sięgamy.
Po drugie: jaką drogą nasz Król chce nas prowadzić? Nie jest to droga triumfalizmu, zdobywania świata, podporządkowania sobie ludzi czy instytucji, ale droga służby, miłosierdzia i pójścia na śmierć za drugiego.
Po trzecie wreszcie: jak konkretnie na tej drodze żyć? Jak plan naszego Króla przełożyć na konkretne czyny? Już nie wolno nam pytać „czy”, ale tylko „jak” – jak pomóc tym, którzy cierpią z powodu wojny? Jak pomóc dzieciom, które przychodzą do szkoły głodne? Jak pomóc matkom dzieci niepełnosprawnych, które na życie mają półtora tysiąca złotych miesięcznie? Jak pomóc tym, którzy nie mają dachu nad głową? To nie są zadania wyłącznie dla polityków – to są zadania dla każdego z nas, prosta konsekwencja słów, które wypowiadaliśmy: „Króluj nam, Chryste”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki