Spotykamy się w garderobie Klubu Muzyki i Literatury we Wrocławiu. W Sali Koncertowej trwa właśnie próba do wieczornego koncertu muzyki ormiańskiej. Ze ścian spoglądają na nas Wojciech Kilar, Igor Przegrodzki, Danuta Paziuk – wszyscy urodzeni za Bugiem.
Ryszard Sławczyński, szef Klubu, mówi szybko, pewnie, z zaangażowaniem. – Przygotowuję kolejny wyjazd na wschód – rzuca, przerywając naszą rozmowę, by odebrać telefon. Przed nim, na stoliku, leży jego najnowszy album Samochodem przez Kresy. Miejsca sercu bliskie. W nim – mnóstwo zdjęć i opisów miejsc pochówków znanych i mniej znanych polskich bohaterów. Ze wskazówkami – jak na przykład znaleźć grób, ocalony w zagajniku małej kresowej miejscowości.
Kolebka
Na Kresy jeździ od trzydziestu lat. Miejscowości, które odwiedził, były setki – od Akermanu (dziś Białogród nad Dniestrem) po Rygę i Parnawę na terenie Estonii. Pragnienie, by – jak mówi – „wchłonąć” te tereny, pojawiło się już w dzieciństwie – gdy zdziwiony, że na Pomorzu Zachodnim, gdzie mieszkał, znajduje jedynie niemieckie pamiątki – dopytywał o przedmioty-świadków polskiej przeszłości.
– Na Kresy wyjeżdżam z potrzeby serca i trochę z egoizmu – bynajmniej się nie kryguje. – Sprawia mi to ogromną przyjemność. Fascynuje mnie – bo to nasze, polskie dziedzictwo kulturowe.
Pierwszy raz na wschód pojechał w 1987 r., jeszcze w czasach ZSRR. Zwiedził z żoną Lwów, Buczacz, Jazłowiec, Czortków, Krzemieniec i zamiast – zgodnie z przepisami – w ciągu 24 godzin od odwiedzenia posterunku milicji stawić się na granicy i opuścić kraj, nielegalnie pojechał zwiedzać Moskwę. Już na początku miał problemy, gdy konduktor słysząc obcy akcent, nie wpuścił go do pociągu, ale zawołał milicjantów. Na szczęście okazali się nimi Ukraińcy, którzy – by zamanifestować swoją niechęć do rosyjskiego konduktora – nie wyciągnęli konsekwencji. – Tak między innymi wyglądała pieriestrojka – uśmiechnął się, i z kolejnym kupionym biletem, do kolejnego pociągu, wsiadł już w milczeniu tak – by niczym się nie zdradzić.
– Zamieszkaliśmy u przypadkowo spotkanego pracownika naukowego. Dorabiał, udostępniając podróżnym swój pokój – wspomina. – Sam spał w kuchni. Wołodia lubił rozmawiać. Nie miał pojęcia o Katyniu, wymordowanie części rodziny przez stalinowców traktował jako coś normalnego. Słuchał z niedowierzaniem, gdy opowiadałem mu o możliwości ucieczki do Kanady czy Szwecji, o obozach przejściowych, w których nie pozbawiają ludzi godności, zdrowia i życia – ale pomagają. O wysokich zarobkach, możliwościach rozwoju. Słuchał w dużym skupieniu, nie przerywał. Aż w końcu powiedział: Ryszard, ja ci wierzę, bo kolega – który pojechał z cyrkiem na pół roku do Kalifornii, po powrocie mówił mi dokładnie to samo.
To, w jaki sposób przedstawiana tu była rzeczywistość Zachodu, pana Ryszarda zszokowało. Szokowało go też to, jak ludzie byli tu zmuszani do życia bez Boga. – Czy można nosić medaliki? – zapytałem jednej ze spotkanych wówczas pań. – Oficjalnie nie. – Czy można wysyłać kartki z wizerunkiem Chrystusa? – Nie. Trzeba je pakować do koperty.
Wolność sowiecka
Szlak pana Ryszarda na Kresy, które od 1987 r. odwiedza co roku, jest zawsze warunkowany jakiegoś typu kluczem. Jeździ śladami literatów, muzyków, dworków, zamków i zawsze tam, gdzie jest, odwiedza polskie groby, które jak podkreśla, „są ważną częścią naszej kultury”.
Największy dystans pokonał w 2008 r. – od Morza Czarnego do Morza Bałtyckiego. Odwiedził wtedy miejsca bitew, znanych z Trylogii i nie tylko. Był na polach wielkich zwycięstw polskiego oręża, jak: Chocim, Kircholm, Beresteczko, Zadwórze, miejscowościach ważnych dla naszej historii i kultury, jak: Bar, Targowica, Nowogródek, Słuck, Bohatyrowicze, Grodno, Oszmiana, Lida. Dotarł aż po Rygę i Przylądek Kolka.
– Był czas, że Rzeczypospolita Obojga Narodów – która obejmowała te tereny – była wzorem tolerancji dla ówczesnej Europy i świata – mówi z fascynacją. – Z powodzeniem, pokojowo żyło tu obok siebie prawie trzydzieści narodów i grup etnicznych. Byli wyznawcy Kościoła rzymskokatolickiego, greckokatolickiego, prawosławia, Kościoła protestanckiego oraz muzułmanie. Z tych ziem pochodzili nasi najwięksi wodzowie, jak Żółkiewski, Sobieski, Kościuszko czy Piłsudski; literaci, jak Orzeszkowa, Słowacki, Mickiewicz, Ujejski, Karpiński czy muzycy: Moniuszko, Szymanowski, Paderewski.
– W Kamieniu Podolskim zafascynowała mnie katedra rzymskokatolicka, która po pokoju w Buczaczu na ponad 20 lat trafiła pod władanie osmańskie. Co ciekawe, muzułmanie pozwolili zabrać wystrój i nie zburzyli świątyni – lecz dobudowując minaret, przekształcili na meczet. Gdy po 27 latach wrócili tu Polacy, pozwolili muzułmanom zabrać wystrój i nie zburzyli minaretu, lecz umieścili na nim figurę Matki Bożej, która przetrwała czasy sowieckie. – To pełne człowieczeństwa zachowanie wzrusza – podsumowuje. I mnoży przykłady osób, które go pociągają.
– Na przykład jadąc do Kazachstanu, wziąłem sobie za opiekuna duchowego bł. Władysława Bukowińskiego, prześladowanego w łagrach. Co fascynujące – w 1955 r. mógł wrócić do Polski podczas akcji repatriacyjnej. Zdecydował się zostać, uznając, że jego miejsce jest wśród ludzi w Kazachstanie. Potem pracował jako stróż i nielegalnie sprawował posługę kapłańską.
Polska mapa mentalna
– Kresy to jedno z polskich płuc. I nie chodzi tu o to, by teraz do Polski terytorialnie wracały, ale o to, byśmy je doceniali, byśmy o nich pamiętali i poznawali jako miejsce kształtowania naszej tożsamości narodowej – mówi.
Klub Muzyki i Literatury, który pan Ryszard jako menadżer kultury prowadzi we Wrocławiu, także jest na Kresy ukierunkowany. Klub jest ewenementem w skali kraju: spotykają się tu na koncertach, wieczorach literackich i prelekcjach członkowie dziesiątek wrocławskich stowarzyszeń, pracownicy uczelni, artyści i zespoły: od dzieci począwszy, na osobach dojrzałych kończąc. Wiele ze wspomnianych organizacji jest związanych z Kresami: Wrocławski Klub Stanisławów, Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, Towarzystwo Przyjaciół Wołynia i Polesia, Towarzystwo Przyjaciół Grodna i Wilna, Klub Seniora Kresowego.
– Poukładałem sobie te stowarzyszenia od ziemi stanisławowskiej aż po Wileńszczyznę tak, że mam cały ten obszar w ludziach. Mapę mentalną – uśmiecha się.
Mówi o tym, jak wyjazdy i spotkania z ludźmi na Kresach – tymi, którzy tworzą polską kulturę, i tymi, którzy nauczeni wydarzeniami z przeszłości nie zawsze od razu przyznają się do polskości – kształtują go i wzbogacają.
– PRL zabił w nas pamięć o przodkach: niebezpiecznie wtedy było mówić, że dziadek był policjantem i nie wrócił ze wschodu. A ja wydobywam informacje o nich, odszukuję miejsca – mówi. – Postawiłem krzyż na Syberii, w Woskresieniowce, gdzie z głodu zmarł brat mojej mamy, a moja babcia i mama żyły na zesłaniu. W tym roku pojadę śladami brata babci – Józefa Wielińskiego (1892–1915), który został wcielony podczas I wojny światowej do Armii Niemieckiej i poległ na Wschodzie, w okolicach miejscowości Dryświaty (dziś Białoruś). Chcę odnaleźć jego mogiłę, na której zapalę znicz, i zamówić Mszę św. w 101. rocznicę jego śmierci.