Ks. Jacek Międlar od kwietnia ma „całkowity zakaz wszelkiej aktywności w środkach masowego przekazu, w tym środkach elektronicznych”. Zakaz taki nałożyli na niego przełożeni ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy po serii wypowiedzi, które – delikatnie mówiąc – bardziej pasowały do nacjonalistycznych wieców niż ambony. W połowie sierpnia, po kolejnych wypowiedziach, zakaz został przypomniany, listowne upomnienie skierowano również bezpośrednio do ks. Międlara. I znów nie zadziałało: 25 sierpnia ks. Międlar udzielił wywiadu z jednej ze stacji telewizyjnych. – Uważam, że moja sprawa jest początkiem w jakiejś politycznej grze – mówił kapłan. Wszystko wskazuje na to, że nie zamierza podporządkować się nałożonemu na niego zakazowi.
Kara czy próba
Chociaż to trudne, spróbujmy abstrahować od treści, które głosi ks. Międlar. Czy zamykanie wolnym ludziom w XXI wieku ust ma sens? „Ksiądz, którego Kościół chce schować”. „Kościół wstydzi się księdza-nacjonalisty” – grzmią tytuły sugerujące, że oto Kościół represjonuje jednego ze swoich członków, by chronić własne dobro.
Pisząc o nałożonych na ks. Międlara ograniczeniach, świadomie unikam używania słowa „kara”. Prawo kanoniczne w swoim katalogu kar nie przewiduje „zakazu aktywności w mediach”. Jeśli w szerszym niż polski kontekście spojrzeć na to, na kogo i w jakich sytuacjach nakładane były podobne ograniczenia, można je raczej nazwać „próbą” lub „testem”. Kościół ani nie karze, ani nie chowa, ani się nie wstydzi. Biskupi czy przełożeni zgromadzeń nie są nieomylni i pozostają ograniczeni kontekstem własnego czasu i miejsca. Ta próba ma na celu zweryfikowanie, gdzie naprawdę mówi Duch Święty, a gdzie tylko człowiek pod szczytnymi sztandarami głosi wyłącznie siebie. Przyjrzyjmy się trzem przykładom.
14 lat na wygnaniu
Przykład pierwszy. Józef Kentenich. Na początku lat 50. Kentenich był już siedemdziesięcioletnim, doświadczonym księdzem. Był pallotynem, nauczycielem i wychowawcą. Miał za sobą trzy lata w obozie koncentracyjnym w Dachau. Większość życia poświęcił na stworzenie ogromnego ruchu apostolstwa świeckich, Ruchu Szensztackiego – co w czasie przed Soborem Watykańskim II niekoniecznie spotykało się ze zrozumieniem ze strony przełożonych. Święte Oficjum (dziś: Kongregacja Nauki Wiary) wysłało do Schönstatt holenderskiego jezuitę, o. Trompa, który miał przyjrzeć się nowym formom duchowości. Po jego opinii o. Kentenich został zwolniony z przewodzenia Ruchowi i na czas nieokreślony wysłany do Milwaukee w USA, bez prawa kontaktu ze wspólnotą, którą założył. Wygnanie trwało aż 14 lat. O. Kentenich nie złamał nałożonego na niego zakazu i nigdy w najmniejszy sposób nie okazał swojego niezadowolenia. Pisał: „Gdy Bóg mówi, i to mówi wyraźnie, mówi żądając, stworzenie musi milczeć (…). Wtedy nie ma żadnego usprawiedliwienia, żadnego wymawiania się, żadnego napomykania o trudnościach wysławiania się, czy o przykrych następstwach dla siebie i innych. Ibis nobis! Ty powinieneś pójść! Ty pójdziesz! Takie jest wszechwładne słowo Pana – a zatem należy odrzucić wszelki protest. Dlatego poszedłem. I uczyniłbym to samo po raz wtóry, trzeci i czwarty, nawet gdyby skutki były jeszcze dotkliwsze”.
O. Józefa Kentenicha rehabilitował papież Paweł VI, pozwalając mu wrócić do wspólnoty i kontynuować dzieło. Gdy trzy lata później o. Kentenich zmarł, na grobie wypisano jego słowa: Dilexit Ecclesiam, „Umiłowałem Kościół”. Obecnie trwa jego proces beatyfikacyjny.
Ksiądz bez Mszy i spowiedzi
Przykład drugi. O. Pio. Tym, którzy nie znają biografii o. Pio, trudno wyobrazić sobie, że święty franciszkanin spotykał się z tyloma ograniczeniami ze strony przełożonych. Przełożonym trudno się dziwić: wszak stygmaty nie pojawiają się codziennie, najrozsądniejszą reakcją jest czekać na owoce. W czerwcu 1922 r. Święte Oficjum wydało dekret wzywający do „unikania wszelkich postaw czci wobec o. Pio i zamieszania”. Rok później o. Pio zabroniono publicznego odprawiania Mszy św., błogosławienia i odpisywania na listy. W 1931 r. zakazano franciszkaninowi wszelkich wystąpień publicznych oraz spowiadania. Nie wolno mu było nawet wchodzić do klasztornego kościoła. Nawet jego współbracia oburzeni byli takimi ograniczeniami, ale to on ich uspokajał, mówiąc, że potrzebne jest ciche i pokorne posłuszeństwo, i jeśli Rzym tak nakazuje, to Rzym ma rację, nawet jeśli po ludzku jest to niezrozumiałe. „Jestem synem posłuszeństwa” – powtarzał.
16 lipca 1933 r. o. Pio został w pełni zrehabilitowany. Mógł wrócić do posługiwania. Zmarł w 1968 r. Jan Paweł II w 2002 r. ogłosił go świętym.
Święty heretyk
Przykład trzeci. Antonio Rosmini-Serbati. Św. Jan Bosco mówił o nim: „Nie przypominam sobie, abym widział jakiegoś księdza, który by odprawiał Mszę z taką pobożnością i troską jak Rosmini. Widać w nim było żywą wiarę, z której czerpał miłość, łagodność, skromność i zewnętrzną powagę”.
Rosmini był księdzem i teologiem, ale studiował również politologię, był publicystą i społecznikiem. W swoich książkach poruszał tematy, które nadal są dla nas ważne: barier między duchownymi a świeckimi, braku odpowiedniej formacji kapłanów, miejsca polityki w Kościele czy zniewolenia Kościoła dobrami materialnymi. Problem Rosminiego polegał jednak na tym, że urodził się 150 lat przed Soborem Watykańskim II. Książka O pięciu ranach Kościoła trafiła na Indeks Ksiąg Zakazanych. Spodziewano się, że Rosmini się zbuntuje, a on pisał: „W podporządkowaniu się – co uczyniłem z pełnym przekonaniem – dekretowi sporządzonemu przez odpowiednie władze, choć wydawał mi się zaskakujący i nieoczekiwany, uczyniłem jedynie to, co każdy syn Kościoła, spośród których jestem ostatni, winien w prostocie podjąć. Z łaski Boga zdarzenie to nie ujęło mi ani na jotę pokoju. Bóg jest mi świadkiem, że napisałem to, mając na myśli dobro świętego Kościoła oraz bliźniego. Poddaję wszystko pod najwyższy osąd Kościoła, który w tych sprawach jest prawdziwym arbitrem. Jeśli zdecydował on, iż lepiej będzie zabrać sprzed oczu wiernych owe moje sugestie i rady, niechże i tak będzie”.
Pozostał posłuszny. Jeszcze po śmierci potępiono go jako heretyka, a z seminariów i uczelni usunięto jego zwolenników. Jednocześnie jednak pojawiały się świadectwa o łaskach, doznawanych za jego wstawiennictwem. Kilkakrotnie powracano do badania potępionych wcześniej pism. Wreszcie w lipcu 2001 r. Kongregacja Nauki Wiary odwołała oskarżenia o herezję i rehabilitowała ks. Rosminiego. Beatyfikował go papież Benedykt XVI.
Wygrywają posłuszni
Nakładane przez Kościół zakazy nie są ani karą, ani próbą charakteru. Nałożone na Kentenicha, Pio, Rosminiego, Bonieckiego czy Międlara ograniczenia są jednym z podstawowych narzędzi, jakie ma do dyspozycji Kościół, by odróżnić, czy to Duch Święty mówi do ludzi, czy ich własne ambicje. Gdy motywacje są czyste, posłuszeństwo stanie ponad pychą, ponad dumą, polityką, talentami i poczuciem misji. Człowiek, któremu w życiu chodzi o Boga, podda się Jego woli i w pokorze czekać będzie, aż się okaże, czy błądził, czy był prorokiem. Zwykle bywa tak, że posłuszni wygrywają.
„Czy nieposłuszeństwo jest drogą odnowy Kościoła? – pytał papież Benedykt XVI. – Czy można w nim wyczuć coś z utożsamienia się z Chrystusem, które stanowi warunek wstępny autentycznej odnowy, czy też raczej jedynie rozpaczliwe parcie, żeby coś zrobić, żeby przeobrazić Kościół według naszych życzeń i wyobrażeń?”
Ks. Międlar milczeć nie chce i posłusznym być nie zamierza. Już samo to mówi o nim najwięcej. A głoszone przez niego treści? Inny potępiany, a później rehabilitowany teolog Yves Congar pisał: „Można potępić rozwiązanie, jeśli jest fałszywe, ale nie można potępić problemu”. Problem wiązania nacjonalizmu z wiarą katolicką nadal czeka na solidną refleksję.