Jedno z poznańskich osiedli, sobota, 3 września, tuż przed godz. 11.00. Jak zapowiadały wykonane ręcznie informacje o kiermaszu porozwieszane przez dziewczynkę parę dni wcześniej po klatkach schodowych w sąsiedztwie, za chwilę powinien się zacząć. W całej okolicy trudno już o miejsce do zaparkowania samochodu. Znajduję je gdzieś obok wozu jednej ze stacji telewizyjnych. Docieram na „paśnik”, jak mieszkańcy os. Batorego nazywają plac pomiędzy żółtymi blokami, i od razu zaskakuje mnie ogromna liczba znajdujących się na nim ludzi. Chyba nie mogli doczekać się tego wydarzenia, bo kiermasz trwa już w najlepsze. Dużo tu rodzin z dziećmi. Jedne maszerują z pluszakami pod pachą, inne skaczą w dmuchanym zamku, jeszcze inne zajadają pizzę, lody czy cukrową watę. Atrakcji jest tu co niemiara. A miał stać tylko stoliczek z zabawkami i innymi rzeczami, które mała dziewczynka chciała przeznaczyć na pomoc dla swojej ciężko chorej mamy. Ogłoszenie znalazło się jednak na Facebooku wrzucone tam przez poruszonego pomysłem dziecka sąsiada i poszło w świat. Sprawę nagłośniły też media i pojawili się ludzie, którzy postanowili małą Asię wesprzeć. Nie wszystkim jednak pomysł dziecka się spodobał. Do Urzędu Skarbowego trafiły donosy, że to, co planuje, jest nielegalne. Dorośli, którzy zdążyli już włączyć się w organizację kiermaszu, szybko zadziałali i zaprosili do współpracy Drużynę Szpiku, która mając odpowiednie zezwolenia, objęła patronatem akcję zbierania pieniędzy na leczenie i rehabilitację mamy dziewczynki, Anny.
Widzi pani, co się zrobiło...
Na dużym tarasie przy klatkach schodowych stoi kilkanaście stolików ustawionych w literę „L”. Uginają się obłożone masą różnorodnych rzeczy: zabawek, gier, książek, płyt, artykułów szkolnych, kosmetyków… Mimo że przy stolikach taki ścisk, że aż trudno się do nich dopchać, rzeczy wcale nie ubywa. W miejsce tych, które znajdują nabywców, ciągle pojawiają się nowe, przynoszone przez kolejne osoby. Na stołach stoją też pojemniki, do których można wrzucać pieniądze. Cena na tym kiermaszu na wszystko jest jedna: „Co łaska”. Nad wszystkim czuwają sąsiedzi i przyjaciele Ani. – Parę dni temu zadzwoniła do mnie Asia i zapytała, czy pomogę jej wystawić stolik i powynosić rzeczy. Chciała zebrać pieniądze dla mamy na prywatne konsultacje u specjalisty, bo w ramach NFZ kazali jej czekać na badania ponad rok. Zgodziłam się, a potem, widzi pani, co się z tego zrobiło – wspomina z uśmiechem Joanna, blondynka w średnim wieku. – Wspieram ich od sześciu lat, odkąd się wprowadzili, jak Asia była mała. Czasami trzeba było zaprowadzić dziecko do szkoły, zawieźć Anię do szpitala, odebrać jej wyniki, czy po prostu potrzymać za rękę. Nie pomagam jej sama, jest nas kilka takich „dobrych dusz”. Tylko to nie tak, że opiekujemy się nią cały czas. Przyjeżdża też do niej z Bydgoszczy mama – dodaje.
Karolina, brunetka we włosach spiętych w kitkę, zaprzyjaźniła się z Anią Jagłą, kiedy ich dzieci zaczęły chodzić razem do klasy. – Nie pamiętam, kiedy Ania przeżyła jeden dzień bez bólu i łez. To jej cierpienie chętnie bym zabrała na siebie chociaż na jeden dzień, żeby jej ulżyć – mówi ze smutkiem. Trudno jej wymienić wszystkie schorzenia przyjaciółki, zresztą nie jest do końca jeszcze zdiagnozowana. Ma padaczkę lekooporną, zakrzepicę, neuropatię, ucisk żeber na nerwy powodujący skurcze. – Ania cierpi też na drażliwość skóry, nie można jej dotykać, bo odbiera to jak oparzenie, dlatego nosi luźną bawełnianą odzież. Cały czas jest na plastrach przeciwbólowych i codziennie zażywa ponad 30 tabletek. A ZUS odebrał jej rentę, bo stwierdzono, że jest zdolna do pracy – Karolina nie kryje zdziwienia. Ania 1 sierpnia skończyła 40 lat. – Akurat tego dnia znowu szła do szpitala. Tym razem na rehabilitację, ale niewiele jej tam pomogli. Potem na neurologii operowano jej kręgi szyjne, bo drętwiały jej ręka i noga, a czekają ją jeszcze przynajmniej trzy operacje. W sumie tyle była latem w szpitalu, że Asia spędziła z nią jedynie kilka dni. To mała daje jej siły, żeby się z tym wszystkim zmagać, ale coraz trudniej jej psychicznie – przyznaje Karolina i przeprasza, bo musi odebrać telefon. Po chwili przekazuje innym obsługującym kiermasz informację, że ktoś się skarży, iż na osiedlu zaparkowało za dużo samochodów. Nadal nie wszystkim akcja się podoba. Po chwili jedna z sąsiadek przy stolikach ma jednak dobrą nowinę. „Słuchajcie, zgłosiło się dwóch rehabilitantów, że chętnie Ani pomogą”.
Nadszedł moment
Piękna słoneczna pogoda, kiermasz trwa w najlepsze. Szum silników motorów (jedną z atrakcji są przejażdżki jednośladami) przeplata się z dźwiękami muzycznego bandu. Na moment, na ile starczy sił, dociera Ania. Zaraz otaczają ją, podobnie jak wcześniej Asię, dziennikarze. Korzysta więc z okazji i wszystkim dziękuje. Przeprasza też córkę, bo przyznaje, że na początku była zła, kiedy usłyszała o jej pomyśle i nie wierzyła w jego powodzenie. – Bardzo się cieszę, że Asia dała mi nadzieję. Ja ją już straciłam, a moja córka nie – wyznaje.
Cały czas po kiermaszu krąży ojciec Asi, Tomasz, na co dzień pracujący w jednej z poznańskich jednostek budżetowych. Jak zareagował na pomysł córki? – Chyba zauważyła, że już nie jestem w stanie sam ich utrzymywać. Kiedy Ania była w szpitalu, Asia poprosiła babcię, która się nią zajmowała, żeby pomogła jej przygotować kartki z zaproszeniem. Gdy je zobaczyłem, pomyślałem, że skończy się na małym osiedlowym kiermaszu. Nikt z nas nie spodziewał się, że z tego zrodzi się ogólnopolska akcja – stwierdza.
Sama Asia też jest zdziwiona. Bez większej tremy opowiada dziennikarzom, że w nocy mało spała i od rana bolała ją głowa, bo denerwowała się, czy wszystko wypali. – Ale wystarczy tylko chcieć i kochać bardzo tę osobę, to wtedy można wiele zdziałać – te słowa w ustach ośmiolatki brzmią szczególnie. Asia od zawsze chciała pomóc mamie, a teraz poczuła, że nadszedł ten moment. – Niedługo będziemy się musieli stąd wyprowadzać. Jesteśmy na wynajętym mieszkaniu i właściciele chcą je sprzedać.
Dobro powraca
Przyglądając się temu, co dzieje się między blokami, dwaj młodzi barczyści mężczyźni głośno dyskutują. „Internet ma moc”, rzuca jeden z nich. Wdaję się z nimi w krótką rozmowę. „Jak ta mała udźwignie tę popularność?” – zastanawia się głośno Tomasz. – Szkoda, że dziecko musiało stać się dorosłe i zastępować instytucje powołane do tych rzeczy – dodaje Andrzej. Obaj to mieszkańcy sąsiedniego osiedla. Inny z przechodzących panów, Michał z podpoznańskiego Suchego Lasu, z synkiem Frankiem na barana, dopytuje wolontariuszkę z Drużyny Szpiku trzymającą przezroczystą szkatułę na pieniądze, czy to jest oficjalna zbiórka. – Chcę być pewien, że moje pieniądze trafią na pewno tam, gdzie powinny – mówi, wrzucając pieniądze. Co poruszyło jego serce? – To, że jest to inicjatywa dziecka. Dzieci przeżywają wszystko w sposób szczery i prawdziwy – zauważa. – Staram się pomagać, jak tylko jest do tego okazja. Szkoda, że mało jest takich momentów, kiedy ludzie się jednoczą i dają coś od siebie – dopowiada. Ola, która przyjechała kawałek drogi ze Swarzędza z trzyletnim synem Dominikiem, trzyma w ręku torbę ze słodyczami i przyborami szkolnymi.
– Pieniądze dla mamy już wrzuciłam, ale mamy też mały upominek dla Asi. Chcemy nagrodzić ją za to, że walczy o mamę. Chciałabym, żeby wiedziała, że dobro powraca.
Również Jagoda przyprowadziła na kiermasz swoich dwóch synów, żeby uczyli się, jak pomagać. Mieszka w sąsiednim bloku i nie kryje swojego zaskoczenia tym, co dzieje się pod jej oknami. – Taka ogromna ludzka życzliwość świadczy o tym, że jeszcze w nas drzemią duże pokłady dobra. A im więcej takich dzieci jak Asia, tym świat będzie lepszy.
* * *
Następnego dnia po kiermaszu Drużyna Szpiku podała na swoim facebookowym profilu, że do ich pojemników zebrano ponad 101 tys. zł, które trafią do Ani Jagły. – Teraz musi się znaleźć fundacja, która pomoże „ogarnąć” wszystkie choroby i przeciwności losu – napisała na Facebooku Dorota Raczkiewicz, szefowa Drużyny Szpiku. Nie znamy kwoty pieniędzy zebranych do innych pojemników, które stały przy różnych kiermaszowych atrakcjach. Wiadomo natomiast, że dla Ani zbierane są także pieniądze na www.pomagam.pl. W momencie tworzenia tekstu było tam ponad 65 tys. zł. – Daj Boże, że za zebrane pieniądze postawimy Anię na nogi – mówili mi jeszcze na kiermaszu jej sąsiedzi.