Kilka dni temu zamieściłem w internecie link do mojego tekstu. W odpowiedzi, ktoś napisał mi, że nie wypada polecać własnego tekstu. I dodał złośliwie, że poleca się własny artykuł lub komentarz tylko wtedy, gdy jest on tak zły, że… już nikt inny nie chce go polecić. Choć zupełnie nie zgadzam się z tym argumentem, to jednak ta krytyka pokazuje jedno bardzo ciekawe zjawisko: w codziennym życiu przywykliśmy już, że coś robić wypada lub nie, że pewne rzeczy są kulturalne lub nie. Tymczasem w internecie te prawidła zachowania, savoir- vivre’u dopiero się tworzą.
Jednym z podstawowych celów, dla których stworzono serwisy społecznościowe, jest dzielenie się z innymi ludźmi treściami, które wydają nam się wartościowe, ciekawe lub zabawne. Wszak głównym przyciskiem – poza „Lubię to” na Facebooku – jest „Podziel się” (po angielsku „Share”) lub „Udostępnij”. Dokładnie w tym samym celu na Twitterze wrzuca się linki do artykułów, filmów lub zdjęć, którymi chcemy się podzielić z innymi ludźmi. I właśnie dlatego nie zgadzam się z krytyką, która mnie spotkała po tym, jak poleciłem własny tekst: wszak jeśli chcemy innym pokazać coś ważnego, nie ma nic nagannego w polecaniu własnego tekstu. Może fałszywa skromność nakazywałaby swój własny tekst przemilczeć, ale jeśli już autor zdecydował się coś napisać i opublikować, to uważa to za istotne. A więc nie ma nic niestosownego w tym, że w sieci umieści taki wpis: „napisałem coś ważnego, przeczytajcie, ciekawe, czy się ze mną zgadzacie, a jeśli nie, ciekaw jestem dlaczego”, albo „polecam mój najnowszy tekst, w którym stawiam następującą tezę…”
Ale problem rzeczywiście istnieje. I nie chodzi tu tylko o często podnoszone zjawisko tzw. hejtu, czyli nienawiści, miotania obelg, atakowania czy zarzucania nielubianych przez siebie użytkowników sieci dziesiątkami obraźliwych wpisów. Takie zachowanie jest niekulturalne zarówno w tradycyjnych relacjach międzyludzkich, jak i w internecie. Ale jest cała masa różnych innych sytuacji, które powstają wyłącznie w internecie. Ilustruje to dobrze popularny parę miesięcy temu rysunek, pokazujący parę w restauracji. Mężczyzna pyta kobietę: „Widelec z lewej, nóż z prawej, a komórkę z której strony talerza należy położyć?”.
Skoro bowiem dyskutowaną sprawą jest to, czy powinno się polecać własne teksty, to warto się zastanowić, jakie treści należy do internetu wrzucać. Czy powinno tam się dawać zdjęcia własnych dzieci? Wnętrza własnego mieszkania? Czy wypada – od kilkunastu miesięcy panuje taka moda – fotografować i wrzucać na Facebooka zdjęcia przygotowanych przez siebie wymyślnych dań? Albo jak np. zwracać się do osób, które z nami dyskutują, jeśli nie możemy na podstawie używanego przez nich pseudonimu stwierdzić, czy mamy do czynienia z mężczyzną, kobietą, a może z maszyną (wiele firm używa tzw. botów, by generować sztuczny ruch w sieci). Czy pisać, proszę pana, proszę pani, proszę osoby (taka bezosobowa formuła z czasów pańszczyźnianych), a może używać popularnego w komunizmie „wy”? Choć powstają już podręczniki tzw. netykiety (czyli zasad zachowania w „necie”, czyli sieci), mam wrażenie, że jesteśmy dopiero gdzieś na początku tej dyskusji. A podobnie jak inne sfery ludzkiego życia, w których przyjmujemy pewne normy zachowania, również wirtualna rzeczywistość wymaga przyjęcia pewnych reguł zachowania, które będą wyznaczać, kto jest – mimo różnicy poglądów – równoprawnym użytkownikiem internetowych debat, a kto zwykłym „trollem” zaśmiecającym internet.