Chór Chłopięcy i Męski Filharmonii Poznańskiej, czyli Poznańskie Słowiki, to marka sama w sobie. Chyba niełatwo było przejąć odpowiedzialność za to dzieło po jego wielkim twórcy, prof. Stefanie Stuligroszu?
– Kiedy w czerwcu 2012 r. odszedł w wieku 92 lat prof. Stefan Stuligrosz i poproszono mnie o przejęcie kierownictwa nad jego chórem, miałem ogromne wątpliwości, czy podołam temu zadaniu. Należało jednak podtrzymać tę stworzoną przez niego tradycję śpiewaczą. Miałem to szczęście, że z Poznańskimi Słowikami byłem związany, z przerwami, właściwie przez całe życie. Zacząłem w chórze śpiewać w sopranach jako 9-letni chłopak w 1965 r. Wówczas moja przygoda z chórem trwała pięć lat, aż do mutacji. Pamiętam, że bardzo przeżyłem to rozstanie ze śpiewaniem. Później jednak, jako student dyrygentury symfonicznej w ówczesnej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej (obecnie Akademii Muzycznej) w Poznaniu, trafiłem do klasy prof. Stuligorsza. Pamiętam, że w grudniu 1979 r., zapytał mnie po prostu czy za tydzień mógłbym pojechać z jego chórem do Bułgarii. I tak wróciłem do Poznańskich Słowików jako baryton – chórzysta i solista, a zarazem asystent dyrygenta, a później drugi dyrygent naszego chóru. W międzyczasie byłem przez wiele lat chórmistrzem i dyrygentem w poznańskim Teatrze Wielkim, a od 2009 r. ponownie jestem ściśle związany z chórem Profesora, który choć cały czas kierował zespołem, coraz częściej ze względu na swój wiek powierzał mi dyrygowanie podczas koncertów. Można więc powiedzieć, że jestem przesiąknięty tym Stuligroszowskim podejściem do muzyki, sposobem jej rozumienia i wykonywania, co bez wątpienia ułatwiło mi podjęcie się prowadzenia Poznańskich Słowików.
Jakie jest to Stuligroszowskie podejście do muzyki?
– Na pewno nie zimne, matematyczne, ale pełne emocjonalnego zaangażowania. Profesor szukał w muzyce ekspresji, potrafił wydobyć z niej nawet najgłębiej ukryte emocje i pokazać je w fascynującej formie brzmieniowej. Renoma, którą cieszą się Poznańskie Słowiki, najdłużej działający w Poznaniu chór chłopięco-męski, to efekt ogromnej pracy i niezwykłej artystycznej osobowości prof. Stefana Stuligrosza. To on przez dziesięciolecia budował repertuar chóru, rozpoznawalny w swoich estetycznych wyborach i z entuzjazmem przyjmowany przez publiczność. Profesor przede wszystkim sięgał po muzykę renesansową, zwłaszcza sakralną, a więc głównie msze i motety takich mistrzów jak Giovanni Pierluigi da Palestrina, Orlando di Lasso czy Polaków – Wacława z Szamotuł albo Mikołaja Zieleńskiego. Poza tym interesowała go muzyka barokowa, a szczególnie wielkie formy oratoryjne Händla i Bacha, które rozsławiły Poznańskie Słowiki. Nie obca jest nam jednak także muzyka XX w. Ten kanon repertuarowy naszego chóru jest nadal obecny w programach naszych koncertów, ale oczywiście cały czas poszerzamy repertuar. Włączamy do niego nawet popularne standardy muzyki rozrywkowej w aranżacjach na chór. Prof. Stefan Stuligrosz swoją osobowością odcisnął na całym zespole ogromne piętno, przekazując chórowi sposób śpiewania, specyficzny sposób ekspresji, pewien rodzaj emocjonalności. Dlatego wykonując niektóre utwory z dawnego, „żelaznego” repertuaru, świadomie zachowujemy pewne elementy interpretacji wypracowane przez Profesora, traktując je jako wartość, którą powinniśmy pielęgnować.
A jak Pan zapamiętał swojego Profesora?
– Jako postać niezwykle wyrazistą. Na co dzień, w obcowaniu z ludźmi, był przeuroczy. Był duszą towarzystwa, legendarne były jego zdolności opowiadania anegdot i przeróżnych historii ze swojego życia, czy z życia chóru. Miał fenomenalną pamięć. Natomiast w pracy, czy to z chórem, czy ze studentami Akademii Muzycznej, gdzie był przez 14 lat [w latach 1967–1981 – przyp. red.] rektorem, był bardzo wymagający i bezkompromisowy. To nie była osobowość letnia. Potrafił bronić swojego punktu widzenia, swojego sposobu interpretacji, swojej muzyki. Pod tym względem był despotą. To pozwoliło mu odnosić sukcesy w pracy dydaktycznej i w prowadzeniu chóru. Był zresztą dla nas nie tylko dyrygentem, ale też wychowawcą, autorytetem. Miał wspaniałe podejście do dzieci i młodzieży. Myśmy po prostu go kochali.
Jak teraz, już bez swojego twórcy, funkcjonują Poznańskie Słowiki?
– Bardzo brakuje nam naszego Druha, jak go nazywaliśmy. 26 sierpnia Profesor obchodziłby 96. urodziny... Już ponad cztery lata kontynuujemy jego dzieło. Tak jak to miał w zwyczaju Profesor, w czerwcu, pod koniec roku szkolnego, organizujemy nabór do chóru. Ale także jeszcze we wrześniu będzie możliwość przyłączenia się do nas. Serdecznie więc zapraszamy muzykalnych chłopców do śpiewania w Poznańskich Słowikach! W zasadzie przyjmujemy chłopców w wieku od 7 lat, muszą bowiem umieć czytać, żeby mogli śpiewać utwory, które mają tekst. Zdarzają się też jednak muzykalni 6-latkowie, których przyjmujemy do naszej klasy solfeżu, w której uczymy nut i prawidłowej emisji głosu. Nasz chór jest w tej chwili jedynym zespołem chłopięco-męskim w Poznaniu, który nie ma swojej szkoły. Tak zresztą działamy już od 77 lat. Jesteśmy zespołem złożonym z uczniów różnych szkół poznańskich i podpoznańskich, a panowie śpiewający w tenorach i basach są studentami lub już pracują w różnych zawodach. Profesjonalnych muzyków mamy tylko kilku. Od 1950 r. Poznańskie Słowiki są chórem poznańskiej filharmonii. Pod tym względem jesteśmy absolutnym światowym ewenementem. Bycie chórem filharmonicznym zobowiązuje nas do utrzymywania bardzo wysokiego poziomu artystycznego, ale zarazem daje nam szansę śpiewania ze znakomitą orkiestrą poznańskich filharmoników i świetnymi solistami. Nasz tryb pracy pozostaje niezmienny od wielu lat. Spotykamy się na próbach trzy razy w tygodniu. Chłopcy śpiewają u nas do mutacji, czyli do wieku 13–15 lat. Kiedy głos zaczyna się rwać i łamać, chłopcy niestety muszą przerwać śpiewanie. To zawsze jest dużą stratą dla chóru, bo są to nasi najlepiej wyszkoleni, znający cały repertuar śpiewacy. Dorośli śpiewacy to w większości byli członkowie naszego chóru, którzy chcą kontynuować tę muzyczną przygodę.
Śpiewanie w chórze wymaga sporego wysiłku i zaangażowania. Jak sobie z tym radzą zwłaszcza młodsi chłopcy?
– To rzeczywiście wielki wysiłek i ogromna praca, ale też niesamowita życiowa przygoda. Profesor nigdy nie narzucał wojskowego drylu, ale był jednak bardzo wymagający. Tak jest i teraz. Przychodząc do chóru, chłopcy uczą się więc w krótkim czasie reguł, zasad pracy w zespole i koniecznej dyscypliny, bez których nie da się niczego osiągnąć. Kiedy jednak złapią tego muzycznego bakcyla, to na ogół już na całe życie. Gdy po wielu próbach, podczas których odczytujemy i ćwiczymy partie poszczególnych głosów, w końcu ześpiewujemy utwór w całym zespole i wówczas zaczyna być widoczny efekt naszych wysiłków, pojawia się satysfakcja i motywacja do dalszej pracy. A co dopiero, kiedy do tego dojdzie orkiestra, organy, soliści i pełna sala słuchaczy! W ten sposób zaczyna się fascynacja wspólnym muzykowaniem.
Chór jest także miejscem wzajemnego wychowywania się. Starsi chłopcy opiekują się i pomagają młodszym, a ci, patrząc na nich, szybciej osiągają kolejne szczeble wtajemniczenia muzycznego, uczą się też takiej zwykłej życiowej zaradności, punktualności, zwłaszcza podczas wyjazdów na koncerty. Chór rozwija również bystrość, umiejętność koncentracji, refleks, poczucie odpowiedzialności za wspólną pracę. Śpiewając, trzeba bowiem koordynować wiele rzeczy naraz: dobrze śpiewać, słuchać innych głosów, orkiestry, czytać tekst i patrzeć na dyrygenta. Ale przede wszystkim wykonywana muzyka niesamowicie rozwija wrażliwość, otwiera na piękno, kształtuje osobowość. To wszystko procentuje potem w dorosłym życiu. A koleżeństwo i przyjaźnie chóralne pozostają na całe życie.
Śp. prof. Stefan Stuligrosz (1920–2012)
Prof. Stefan Stuligrosz od najmłodszych lat pasjonował się muzyką i jej poświęcił całe swoje życie. Przez pięć kadencji był rektorem Akademii Muzycznej w Poznaniu, gdzie wykształcił wielu znakomitych dyrygentów i chórmistrzów. Skomponował i opracował blisko 600 utworów na chór a capella, z towarzyszeniem fortepianu, organów i orkiestry. Kierował redakcją muzyczną Polskiego Radia w Poznaniu, był prezesem Towarzystwa Muzycznego im. H. Wieniawskiego.
Już jesienią 1939 r. 19-letni Stefan Stuligrosz skupił wokół siebie garstkę śpiewaków Chóru Katedralnego legendarnego ks. Wacława Gieburowskiego aresztowanego przez Niemców i rozpoczął z nimi konspiracyjne próby. Takie były początki jego kariery chórmistrza i dyrygenta. Po wojnie rozpoczął od podstaw tworzenie własnego chóru, który przyjął nazwę Poznańskie Słowiki. Wieloletnia praca z tym chórem, z którym koncertował po Europie i świecie, przyniosła mu międzynarodowe uznanie i liczne nagrody. Za swoje dokonania dla muzyki i kultury został wyróżniony wieloma zagranicznymi i polskimi odznaczeniami, m.in. Orderem Orła Białego.