Nasi greccy przodkowie wymyślili formułę wydarzenia o szerokim zasięgu, w którą włączeni będą zarówno przedstawiciele warstw wyższych, jak i niższych. Chodziło o to, żeby połączyć obchody religijne, sportowe oraz kulturalne. Oczywiście starożytni Grecy nie ujmowali tego tak wprost, ale co cztery lata w Olimpii składano wpierw ofiary patronowi tego miejsca i pierwszemu spośród bogów
– Zeusowi. Była to więc jakby ceremonia otwarcia. Następnie odbywały się rywalizacje sportowe w lekkiej atletyce oraz kilku innych dyscyplinach, a w międzyczasie odbywały się różne spektakle i zabawy dla gawiedzi. Na zakończenie znów ceremonia religijna i uhonorowanie zwycięzców. Formuła z tytułu tego artykułu to już dzieło ludu starożytnego Rzymu. Tam zarówno rządzący, jak i zwykli obywatele odkryli, że masowa impreza może być przedmiotem negocjacji z władzą i elementem wymuszania posłuszeństwa. I choć XIX-wieczny idealista baron Pierre de Coubertin odnawiając ideę igrzysk, nawiązywał do tych szlachetnych, olimpijskich spotkań, to obecnie coraz częściej olimpiadom bliżej do rzymskiej brutalności i hedonizmu.
Fajerwerki otwarcia
5 sierpnia 2016. Oczy całego świata zwrócone na Rio de Janeiro. Choć dla Europejczyków oznacza to zarwanie nocy, bo impreza rozpoczyna się grubo po północy, to patrzymy uważnie, ze zdumienia i zaspania przecieramy oczy. Widzimy milczącą (nie)obecność prezydent Dilmy Rousseff. Pisaliśmy już w „Przewodniku” o patowej sytuacji politycznej w największym kraju Ameryki Południowej. Rousseff chciała pochwalić się przed światem prosperity w swoim kraju, tymczasem opozycja może pochwalić się procedurą impeachmentu (usunięcia z urzędu), którą z powodzeniem wdrożyła. Niezadowolenie społeczne z organizacji wielkich imprez w ostatnich latach sięga wśród Brazylijczyków zenitu i pewnie nie chodzi o to, że nie chcieliby oni takich imprez, tylko o arogancję władzy. A pycha zawsze kroczy przed upadkiem, o czym przekonują się wszyscy zadufani w sobie sportowcy oraz obecnie także klasa polityczna w Brazylii. A ceremonia: efektownie prezentuje się znany nam z mundialu stadion Maracanã. Gwiazdy: Anitta, Caetano Veloso i Gilberto Gil znane są raczej widowni z tamtej części świata, ale już pojawienie się ślicznej Gisele Bündchen rozgrzewa emocje (zapewne nie tylko sportowe) kibiców z całego globu. I oczywiście: historia kraju, kultura ludowa, dżungla i tak dalej. To wszystko już weszło do kanonu otwarcia olimpiady, wraz z pochodem sportowców i zapaleniem znicza. Co cztery lata do tego wracamy, jest to wszystko piękne, ale… nie będąc marudą, powiem tylko, że rozumiem dynamikę tak ogromnych widowisk. Jednak Grecy rozumieli doskonale powiedzenie: w zdrowym ciele zdrowy duch i nie odcinali tej drugiej części. Początek igrzysk był poświęcony duchowości, zwróceniu uwagi na to, że życie duchowe napędza zdrowe ciało. Tego mi brakuje obecnie w igrzyskach. Wśród utopijnych wizji międzynarodowej wspólnoty (która i tak psu na budę, skoro na jeden miesiąc nie da się zatrzymać ataków terrorystycznych i wojen) widziałbym miejsce na dotknięcie wieczności. By pokazać, że bieg człowieka nie kończy się za ostatnim płotkiem czy po rzucie młotem.
Wyścig przekrętów
Dlatego też nie patrzymy na ciemną stronę igrzysk. Bo właściwie podaliśmy jej diagnozę: sport, który stał się rodzajem przemysłu – farmakologicznego, odzieżowego, technologii sportowych – przypomina ostatnimi czasy bardziej zlot robotów niż piękne, wzniosłe rywalizacje. Byłoby truizmem mówić, że to skandal, gdy okazuje się, że niedozwolone środki przyjmował sportowiec, wzór dzieci całego świata. Na szczęście mamy jeszcze tyle przyzwoitości, by potępić w czambuł takie postępowanie. Ale skoro w niektórych dyscyplinach drużynowych pozwolono na niewykluczanie teamu, jeśli doping stosowało do trzech sportowców? Skandaliczne, że pozwoliliśmy na dyktat technologii w sporcie, trudno obyć się obecnie bez leków, odżywek i suplementów. Jakże to niebezpieczne, gdy karierę złamać może także nieświadome przyjęcie zakazanej substancji. Przeszliśmy sami siebie w wynikach, jakie człowiek może osiągnąć i znów – przez to, że w sporcie porzuciliśmy wątek duchowy, humanistyczny, nie potrafimy powiedzieć: stop. Bo przecież wszystkie granice są po to, by je przekraczać. Kiedyś sport pokazywał, że ciężką i wytrwałą pracą można te granice stopniowo, powoli pokonywać. Teraz forsuje się je taranem, zostawiając raczej więcej ran niż dobra. Bo że starożytni sportowcy otrzymywali tylko laurowy wieniec, a nie obrzydliwie wysokie honoraria, przemilczymy.
Nadzieja na zamknięcie
Żeby nie było, że tylko narzekamy: jest też nadzieja. Pierwszy raz na igrzyskach wystąpi drużyna złożona z uchodźców. To sposób zwrócenia uwagi, że wśród uciekających ze swoich krajów nie są tylko terroryści chcący zniszczyć europejską cywilizację, ale też utalentowani sportowcy. Jedna z pływaczek, dawniej znakomita reprezentantka Syrii, która cudem przeżyła ucieczkę przez Morze Śródziemne nie mogła przez wiele miesięcy patrzeć na wodę. Przemogła się, byśmy my mogli ujrzeć świetny sportowy spektakl. I pytanie za 100 punktów: Yared Shegumo to reprezentant jakiego kraju? Polski, drodzy Państwo, bo 17 lat temu wyemigrował do naszego kraju i biega dla nas. Takie historie w trakcie igrzysk napawają nadzieją. A kultura? Będzie nie tylko w trakcie ceremonii. Zapowiada się wielka fiesta aż do zakończenia igrzysk 21 sierpnia.
Samba de Janeiro nieraz zabrzmi pewnie na ulicach Rio. Zaś sportowcom i wszystkim kibicom zadedykujemy jeszcze na koniec fragment z pierwszej
Ody Olimpijskiej Jarosława Iwaszkiewicza: „ale do przysięgi/ na wszystko co wam święte, że będziecie strzec w sobie człowieka/ i wszystkiego co godne człowieka/ Próbujcie, próbujcie niech narodzi się nowy świat”.