Logo Przewdonik Katolicki

Wychowanie do życiowej zaradności

Dorota Niedźwiecka
Piotr Wysocki / fot. D. Niedźwiecka

Wywiad z Piotrem Wysockim, współzałożycielem ZHR i przedsiębiorcą, o wierze Bogu i wierze we własne możliwości, miłości i fascynacji, które wzmacniają relacje rodzinne i zawodowe.

„W co wierzę i dlaczego?” – z takim zadaniem domowym z religii przyszedł kiedyś do Pana 13-letni syn. To był istotny moment w Waszej relacji. 
– Napisanie, w co wierzy, przyszło mu stosunkowo łatwo, wyjaśnienie „dlaczego” – okazało się trudniejsze. „Wierzę dlatego, bo moi rodzice są wierzący i prowadzili mnie do kościoła” –podsumował. „Może lepiej napisz, że jesteś niewierzący, ale że dziedziczysz zespół rytualnych zachowań niedzielnych” – skomentowałem. „OK. To Ty mi powiedz, dlaczego jesteś wierzący” – odparł.
 
Jak Pan zareagował?
– Opowiedziałem o swoim spotkaniu z Panem Bogiem. To było i wymagające, i ważne. Chcąc na serio powiedzieć, dlaczego wierzę, stanąłem przed trudnym dla większości mężczyzn wyzwaniem emocjonalnego obnażenia się. W dodatku przed własnym nastoletnim dzieckiem. Po tej rozmowie Piotr napisał głębokie wypracowanie „od siebie”, a ja po raz kolejny przekonałem się, że pokora w wychowywaniu czyni cuda. Że za każdym razem, gdy decyduję się zrezygnować z mojego dobrego samopoczucia po to, by umożliwić rozwój dziecku – to bycie ojcem zyskuje dla mnie jeszcze głębszy sens.
 
To był moment, w którym Pana syn wziął odpowiedzialność za swoją wiarę?
– Mam nadzieję, że był to ważny dla niego moment w odkrywaniu wiary jako bardzo osobistej relacji z Panem Bogiem, tego, że On jest zawsze obok, gotów pomóc. Skutki długofalowe tamtej rozmowy i sposobu wychowania dostrzegę dopiero za kilka lat, gdy syn w pełni weźmie życie w swoje ręce jako mąż, ojciec i pracownik.
 
Rozmawiając o zadaniu domowym z religii, dał Pan Piotrowi sporo przestrzeni do samodzielnego myślenia. Dlaczego?
– Moja trójka dzieci pokazała mi, że docenia naszą nienachalność i dawanie im takiej wolności, którą są w stanie podjąć. Pamiętam na przykład, jak w okresie buntu mojego starszego syna, gdy odrzucał wiarę, zapraszałem go do codziennej wspólnej modlitwy. Dbałem przy tym bardzo, by robić to w sposób niezrażający i by mieć wewnętrzną zgodę, że może zareagować inaczej, niż bym chciał, np. odrzucając moje zaproszenie.
 
Jaki był efekt?
– Po kilku dniach do nas dołączył. A ja jeszcze bardziej uświadomiłem sobie, jak ważne jest, byśmy jako rodzice mieli odwagę towarzyszenia naszym dzieciom w dojrzewaniu. Nie pozbawiali się odpowiedzialności za nie, a równocześnie pokazywali im, że rozumiemy, iż w naturalny sposób wchodzą w dorosłe życie i stają się niezależne od nas. Sprowadziliśmy je na ziemię przecież po to, by poszły w świat. Poszły przygotowane. I budowały go jeszcze lepszym.
 
Dominującą cechą tego świata jest zmiana. Jako specjalista doradzający firmom, doświadcza Pan tego szczególnie. Na co jeszcze zwraca Pan uwagę w wychowaniu dzieci, by dobrze sobie radziły?
– Żyjemy w wieku informacji, gdy nowinki techniczne, zmiany na rynku pracy i zmiany oczekiwań wobec pracowników są szybsze niż kiedykolwiek. Poczucie bezpieczeństwa w tej sytuacji może dać tylko nieustanna gotowość człowieka do uczenia się nowych rzeczy. Aby ją ukształtować, dzieci powinny nabywać różnych umiejętności: językowych, systematycznej pracy, bycia koleżeńskim, hojnym, gotowym do współpracy w zespole.
 
Model opiekuńczego wychowania okazuje się nieprzydatny.
– Moim zdaniem nigdy nie był przydatny. Jako rodzice często wpadamy w pułapkę złudzenia, w którym chcemy dzieciom zminimalizować dyskomforty. Wyobrażamy sobie, że uchronimy je przed niepożądanymi skutkami życia. A jak każdy z nas wie, życie nie jest proste, ma swoje trudności i często bywa stresujące. To w dyskomforcie człowiek najszybciej się rozwija. Chroniąc je przed trudnościami, wychowujemy życiowe kaleki.
 
Jest też druga strona medalu: rodzice, którzy popadają w obojętność co do potrzeb swoich dzieci.
– Tak, dlatego w wychowaniu i w życiu kluczowy jest zdrowy rozsądek. Mnie pomaga także fascynacja. Każdego dnia, gdy wstaję z łóżka, myślę: „Panie Boże, dziękuję Ci. Dałeś mi po prostu nieprawdopodobnie fajny czas. Mogę się zmagać z życiem każdego dnia!”.
 
I uczyć tego zmagania dzieci?
– Tak. Sam nauczyłem się tego od swojego ojca. Pochodzę z ubogiej rodziny: już jako dziecko, jeśli chciałem coś sobie kupić czy wyjechać na obóz harcerski, musiałem na to zarobić. Czułem się gorszy. Kilkanaście lat później dotarło do mnie, że w ten sposób ojciec nieświadomie ukształtował we mnie przedsiębiorczość. Zachował się sto razy mądrzej niż ja – dorobkiewicz,  który nie chcąc narażać dzieci na traumy, pozwalałem, by przychodziły do mnie jak do bankomatu. W efekcie naraziłem je na wspomnianą już przeze mnie życiową niepełnosprawność. „Paweł, basta, musimy ci uratować życie” – powiedziałem wtedy do młodszego. Postanowiliśmy, że wikt i opierunek opłacimy, ale przyjemności musi sfinansować sobie sam.
 
Buntował się?
– Przyjął to po męsku. Szybko wziął się do pracy i wyprodukował kubki z logo gimnazjum, które rozprowadził w nim za zgodą dyrekcji. Udzieliłem mu tylko rady, jak tę sprzedaż bezpośrednią zorganizować, ale to on ją przeprowadził. Gdy zobaczył, jak dużo zarobił, był zaskoczony i szczęśliwy.   
 
Uwierzył w swoje możliwości?
– Tak, odkrył, że od niego zależy to, czy z powodzeniem będzie realizował swoje marzenia, czy będzie z nich rezygnował. Już wtedy chciał zwiedzić Japonię. Zaplanował wyprawę, zebrał pieniądze, przyjaciół, kupił bilety i w te wakacje, tuż po maturze, leci.
 
„Dziecko ma być gotowe na pokonywanie trudności” – to jedna z zasad Pana kodeksu?
– To fundament kodeksu ojcowskiego. Dziecko, stosownie do wieku, powinno mierzyć się z konsekwencjami swoich działań.
 
Tego często się boimy.
– A to jest kluczowe, by nabrało pewności i odpowiedzialności za siebie. Kiedyś mój starszy syn obraził nauczycielkę w obecności całej klasy. Za kilka dni ta pani miała go oceniać na maturze. Udzieliłem mu wówczas specjalistycznej porady: „Nie usprawiedliwiaj się, bo to, co zrobiłeś, było głupie. Skoro zrobiłeś to publicznie, to także publicznie powinieneś ją prosić o wybaczenie”. Kiedy tak zrobił, odkrył siłę, jaką daje odwaga przyznania się do błędu. I że to dobry sposób nie tylko na rozwiązanie problemu, ale także na odzyskanie szacunku.
 
Rozmawiamy o wierze, umiejętności nieustannego uczenia się, odpowiedzialności, odwadze… Jaka wartość Pana zdaniem jest kluczowa w przygotowaniu dzieci do życia?
– Za najważniejszą stałą rzecz, której jako rodzice powinniśmy i możemy nauczyć dzieci, uważam miłość. Niezwykle ważne jest, gdy widzą jak każdego dnia jedno z nas „oddaje swoje życie” za drugie, bez żadnych warunków. To „oddawanie życia” może dotyczyć prostych rzeczy: poświęconego czasu, rezygnacji ze swojego planu czy z przyjemności. Bez wypominania i podkreślania własnej ofiary.
Moje dzieci wiedzą, że nie one, lecz żona jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie. W ten sposób dowiadują się też, że istnieje miłość na całe życie, która czyni to życie fascynującym. Jeśli wyjdą w świat wyposażone w to doświadczenie – mają duże szanse na budowanie stabilnego życia. Ale uwaga – miłości można nauczyć tylko przez osobisty przykład. Żadne aplikacje, wykłady czy gadżety nas nie zastąpią.
 
Powiedział Pan, że miłość to najważniejsza stała wartość. Widzi Pan w niej także odpowiedź na współczesną niestabilność świata?
– Dokładnie. Bez miłości wszelkie sprawności w komunikowaniu, budowaniu zespołów czy zarządzaniu pozostają jedynie pustymi umiejętnościami. (Każdy coach, który poważnie podchodzi do zawodowych problemów klienta, najczęściej odkrywa, że u podstaw jego problemów w pracy leżą domowe trudności, poczucie samotności, brak miejsca, w którym odbudowywałby emocjonalną energię do działania). Jako rodzic w tym nieustannie zmieniającym się świecie nie będę się strofować za to, że nie umiem obsługiwać smartfona z taką sprawnością jak syn, ale frustrowałbym się, gdybym pokazywał mu, że małżeństwo jest oszustwem, że prawdziwa miłość nie istnieje i że nie można oddać za drugiego człowieka życia.
 
 



Piotr Wysocki
Współzałożyciel ZHR, wychowawca, przedsiębiorca, specjalista od zarządzania kryzysami wizerunkowymi i od strategii komunikacyjnych, tato Piotra (24 lata), Pawła (18 lat) i Magdy (9 lat).
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki