Logo Przewdonik Katolicki

Życie niewarte życia

Łukasz Kaźmierczak
Fot. Ł. Kaźmierczak

Wywiad z dr Katarzyną B. Głodowską i prof. dr. hab. Michałem Musielakiem, redaktorami i współautorami książki Medycyna w cieniu nazizmu, o podporządkowaniu medycyny machinie zabijania w III Rzeszy.

Jak wiele dzieli cięcie medycznym skalpelem od precyzyjnego zastrzyku z fenolu prosto w serce?
Dr Katarzyna Głodowska: – Zadaje pan pytanie, jak to możliwe, że tak wielu gruntownie wykształconych lekarzy i naukowców poparło zbrodnicze eugeniczne projekty Hitlera?
 
Tak, dla mnie cały czas jest to niepojęte.
Prof. Michał Musielak: – Złożyło się na to wiele rozmaitych czynników, ale najważniejszy wydaje się „dobry klimat” dla idei eugenicznych panujący wówczas praktycznie na całym Zachodzie. Dzielenie życia ludzkiego na „wartościowe” i na uznane za „pozbawione wartości” zaczęło się na długo przed Hitlerem.
 
Szokiem dla wielu będzie pewnie informacja, że to wcale nie Hitler wymyślił eugenikę.
M.M.: – Eugenika rodzi się w drugiej połowie XIX w. w Anglii, a za ojca tego pojęcia uchodzi Francis Galton. Jest ona odpowiedzią na pewien kryzys myśli europejskiej głoszącej, że społeczeństwa chylą się ku upadkowi. Zauważono, że wraz z industrializacją i urbanizacją coraz więcej ludzi przenosi się do miast, w których błyskawicznie zaczynają pojawiać się dzielnice lepsze i gorsze – w tych drugich występują rozmaite patologie takie jak alkoholizm czy prostytucja, ale to właśnie tam rodzi się więcej dzieci. Natomiast znacznie mniej dzieci jest w kręgach „dobrze urodzonych”, wśród elit.
 
I coś z tym fantem należy „zrobić”…
M.M.: – Zdaniem Galtona państwo powinno włączyć się w politykę zdrowotną za pomocą dwóch narzędzi: eugeniki pozytywnej, która poprzez prawo i politykę społeczną zachęcałaby rodziny wartościowe do rodzenia większej liczby dzieci oraz eugeniki negatywnej. Ta druga ma polegać przede wszystkim na przymusowej sterylizacji wśród rodzin „mniej wartościowych”. I ten pomysł jest przyjmowany zaskakująco dobrze nie tylko w kręgach polityków, ale także przez wielu naukowców i lekarzy.
 
Bynajmniej nie w totalitarnych państwach.
M.M.: – Pierwsze prawo eugeniczne wprowadza się, nie gdzie indziej, tylko w samych Stanach Zjednoczonych. W stanie Indiana w 1907 r. przyjmuje się przepisy, na mocy których jeśli w danej rodzinie w ciągu trzech generacji występuje jakaś przypadłość – przede wszystkim upośledzenie umysłowe – można poddać dziecko z takiej rodziny przymusowej sterylizacji. Podobne prawodawstwo uchwala 30 innych amerykańskich stanów. W Europie ustawodawstwo eugeniczne zaczyna działać pod koniec lat 20. głównie w państwach skandynawskich. W niektórych z nich, np. w Szwecji przymusowe sterylizacje dokonywane są jeszcze długo po zakończeniu II wojny światowej.
 
Adolf Hitler wprowadza jednak eugenikę na zupełnie nowy poziom…
M.M.: – Po dojściu do władzy Hitlera w 1933 r. przyjęte zostaje nowe prawo eugeniczne w III Rzeszy. Niemcy nie używają jednak pojęcia eugenika, tylko „higiena ras”, dodając do tego właśnie aspekt rasowy. Eugenika nazistowska ma służyć ochronie nordyckiej rasy – zdrowej, nieskażonej i niezdegenerowanej. 
K.G.: – Kiedy naziści przejęli władzę, zastali już gotowe podstawy medyczne i naukowe do realizacji swoich idei. Higiena rasowa i akademicka eugenika szybko znalazły wspólny pomost z ideologią nazistowską. W eugenikę III Rzeszy zaangażowały się dziesiątki uczonych, psychiatrów, genetyków i lekarzy, którzy mieli na swoim koncie wiele sukcesów i publikacji naukowych.
MM: – Na określenie tego zjawiska przyjąłem nazwę, parafrazującą określenie Czesława Miłosza, mianowicie: „ukąszenie eugeniczne”. I to „ukąszenie” wyjątkowo silne i powszechne. Dość powiedzieć, że w Niemczech, gdzie uniwersyteckie wydziały lekarskie należały do najlepszych na świecie, do NSDP należało prawie 48. proc. spośród 90 tys. niemieckich lekarzy, a 14,8 proc. zasiliło szeregi SS.
 
Dla kariery?
M.M.: – Nie tylko. Niemiecki pisarz Ernst Klee stwierdził kiedyś: „Rządzący Trzecią Rzeszą oferowali lekarzom coś niesłychanie kuszącego, coś, co do tej pory nie istniało: zamiast świnek morskich, szczurów, królików mogli do swych doświadczeń wykorzystywać ludzi”.
 
Od czego się to wszystko zaczęło?
K.G.: – Od języka. Od słów.
 
Rzeczywiście, zwróciłem uwagę na niesamowitą brutalizację języka eugeniki. Na przykład hasło „Życie niezasługujące na życie”.
M.M.: – Albo „eliminacja małowartościowej plazmy zarodkowej” – na określenie eutanazji  ludzi psychicznie chorych i niepełnosprawnych. W powszechnym użyciu były także rozmaite eufemizmy. O wielu sprawach nie mówiło się wprost, zasłaniając się takimi terminami jak choćby cytowana już „higiena rasowa”.
K.G.: – Język jest kluczowy. Bo jeżeli zaczynamy mówić, że nie każde życie jest warte życia, to jako personelowi medycznemu łatwiej nam przyjąć, że powinniśmy „pomóc” tym ludziom w określony sposób.
M.M.: – Klasyczna zasada równi pochyłej: najpierw odhumanizowanie języka, potem przymusowa sterylizacja, a na końcu nie ma już oporu, aby poddawać chorych psychicznie, upośledzonych i niepełnosprawnych całkowitej fizycznej eksterminacji.
 
Kogo dokładnie zakwalifikowano do eksterminacji?
K.G.: – Niemieckie prawo wymieniało wstępnie siedem takich jednostek chorobowych. Były to: wrodzony niedorozwój umysłowy, schizofrenia, psychoza maniakalno-depresyjna, padaczka, pląsawica Huntingtona, dziedziczna ślepota, dziedziczna głuchota oraz ciężkie wady rozwoju fizycznego. Czasami wystarczył jednak donos, że dana osoba ma problemy alkoholowe – i to także mogło stać się podstawą do umieszczenia na liście osób przeznaczonych do eksterminacji, choć na pewno w mniejszym stopniu niż wspomniane wyżej kategorie.
 
W 1939 r. zaczyna się akcja „T4”, czyli prawdziwa „eugenika stosowana”.
M.M.: – „T4” realizowana jest z iście niemiecką pedanterią i porządkiem. Ten zakrojony na wielką skalę projekt zbiorowego eugenicznego morderstwa ma z jednej strony poprawić jakość rasy nordyckiej w III Rzeszy, poprzez wyeliminowanie „niepełnowartościowych” Niemców, a z drugiej zdjąć z barków państwa ciężar ich utrzymywania.
K.G.: – Nad całością akcji czuwa prawdziwa machina biurokratyczna, czyli około 60 osób pracujących w biurze przy berlińskiej ulicy Tiergartenstrasse 4, nie licząc setek bezpośrednich wykonawców, realizujących dyrektywę „eliminacji życia niewartego życia”. Od początku kluczowa kwestia, nad którą głowią się nazistowscy eugenicy, brzmi: jak ową „eliminację” przeprowadzić możliwie cicho, sprawnie i szybko.
 
Na przemysłową skalę?
M.M.: – Właśnie tak. Niedawno obchodziliśmy 75. rocznicę eksterminacji kilkuset pacjentów Zakładu Psychiatrycznego w podpoznańskich Owińskach. To właśnie na nich po raz pierwszy zastosowano przemysłową metodę uśmiercania ludzi.
KG: – Stosowane wcześniej zabijanie strzałem w tył głowy czy uśmiercanie zastrzykiem fenolu okazało się nieekonomiczne i „niehumanitarne”. 
 
Niehumanitarne? To ironia?
K.G.: – Nie, po prostu żołnierze i personel medyczny często „rozsypywali się” emocjonalnie z powodu dużej ilości „pracy” do wykonania i nieustannego nacisku na to, żeby byli jeszcze bardziej efektywni. Dlatego trzeba było znaleźć szybszy, tańszy i łatwiejszy sposób uśmiercania.
M.M.: – Na początku października 1939 r. do poznańskiego Fortu VII przywieziono pacjentów z Owińsk, zamknięto w bunkrze i wpuszczono do środka tlenek węgla. Po pół godzinie otwarto drzwi. Efekt? Wszyscy pacjenci zmarli w męczarniach.
K.G.: – To jednak także nie był zbyt ekonomiczny sposób, ponieważ trzeba było tych pacjentów załadować, przewieźć, zapędzić z samochodów do bunkra. Wszystko to było kłopotliwe.
 
Rzeczywiście „kłopotliwe”.
M.M.: – Następnym pomysłem były mobilne komory gazowe. Początkowo uśmiercano przy użyciu spalin samochodowych. Do zamkniętej paki doprowadzano rury i poprzez jazdę wtłaczano spaliny środka. To był „wyższy” stopień eksterminacji przemysłowej.
K.G.: – Możemy sobie mniej więcej wyobrazić, jak taka śmierć wyglądała. Pacjenci musieli szukać tlenu gdzie się dało i schodzili najniżej, jak to było możliwe, dusili się stopniowo. Jeżeli cały samochód wypełniony był ludźmi, to musiały rozlegać się potworne krzyki umierających. A jeżeli ktoś przeżył i tak na końcu był dobijany strzałem.
 
To się potem będzie powtarzać do końca wojny…
M.M.: – Ja stawiam wręcz tezę, że Owińska poprzedziły Auschwitz. W celu eksterminacji pacjentów z poszczególnych szpitali psychiatrycznych na terenie Kraju Warty i z Pomorza Zachodniego stworzono specjalną jednostkę, na czele której stał esesman Herbert Lange. Potem ta sama jednostka przeszła w 1941 r. do eliminacji Żydów w Chełmnie nad Nerem. Tak zaczął się proces masowej eliminacji najpierw tych, którzy byli „mało wartościowi” zdrowotnie, a później wszystkich tych, których uznano za „mało wartościowych” rasowo.
 
Eliminacja w majestacie medycyny. Nawet samochody z gazem miały namalowane czerwone krzyże…
M.M.: – Wystarczy spojrzeć na flagę niemieckiego Czerwonego Krzyża z tamtego okresu, nad którym widnieje nazistowski orzeł ze swastyką – symbol pełnej podległości III Rzeszy. Ten mechanizm był tak dopracowywany, żeby wykorzystywać poszczególne symbole i instytucje w celu usprawnienia całej machiny zbrodni. Nie istniało nawet ministerstwo zdrowia – cała opieka zdrowotna w III Rzeszy podlegała ministerstwu spraw wewnętrznych.
 
Machina państwowa to jedno, ale jest przecież jeszcze ludzkie sumienie.
K.G.: – Przywołam tutaj dwie sztandarowe, acz skrajnie różne postacie – obie pielęgniarki. Jedna to Anna Gastler, pracująca w Międzyrzeczu, która uczestniczyła i gorliwie wspomagała proceder zabijania chorych. Pokazywała chętnie innym pielęgniarkom, w jaki sposób bardziej efektywnie wykonać zastrzyk z fenolu, żeby pacjent szybciej zmarł lub jak opowiedzieć pacjentom bajeczkę, dzięki której szybciej i chętniej będą przyjmowali luminal, który w smaku jest bardzo gorzki i nieprzyjemny. Gastler osobiście dokonywała także selekcji pacjentów i cały czas dopracowywała procedurę, żeby usprawnić „pracę”. 
 
Tak na zimno?
K.G.: – I tu jest właśnie pytanie: czy „na zimno”, czy jest to raczej kwestia myślenia w kategoriach: To moja praca i chcę wykonać ją jak najlepiej. Tym bardziej jeśli jest to polecenie lekarza – a w myśl rozporządzenia z 1938 r. każda pielęgniarka była zobowiązana wykonywać takie polecenie natychmiast. Gastler podczas powojennej rozprawy sądowej stwierdziła zresztą, że jest osobą wierzącą i nigdy w życiu nie mogłaby niczego ukraść. A kiedy sędzia zadał jej pytanie, czy zabijała, odpowiedziała: Nie, ja pomagałam. I to jest właśnie kwestia określonego spostrzegania rzeczywistości.
M.M.: – Ustawodawstwo hitlerowskie także zresztą używało w stosunku do eutanazji chorych określenia „przyznać śmierć z łaski”.
 
Wspominała Pani także o drugiej postaci.
K.G. – Anna Bertha Königsegg, pielęgniarka i siostra zakonna, która posiadała zarazem szeroką wiedzę z zakresu prawa – wiedziała np., że powitanie „Heil Hitler” obowiązuje tylko w urzędach i nie musi być stosowane w zakresie prywatnym. Ta wiedza umożliwiała jej poruszanie się w obowiązujących granicach prawnych, zarazem bez uczestniczenia bezpośrednio w eksterminacji pacjentów i pomaganie im, na ile tylko było to możliwe. I to ona instruowała swoje pielęgniarki, jak mają postępować, aby pozostać w zgodzie ze swoim naturalnym zawodowym powołaniem. Jeśli np. zmuszano je do przygotowania listy pacjentów, robiły ją, ale ich aktywność ograniczała się wyłącznie do położeniu papieru na biurku przełożonego. Nic więcej.
 
Ile osób zamordowano łącznie w ramach akcji „T4”?
M.M.: – Wśród historyków nie ma zgody co do dokładnej liczby ofiar. Wiemy np., że sterylizacji przymusowej w Niemczech poddano około 400 tys. obywateli niemieckich. Z kolei akcja „T4” była jej kontynuacją – tych, których poddano sterylizacji, próbowano później także zamordować. To się jednak nie w pełni udało zrealizować. Ja osobiście przychylam się do liczby 200 tys. ofiar – uwzględniając w niej także pacjentów polskich.  
 
To wszystko kładzie się cieniem na całej powojennej medycynie…
K.G.: – Niestety, wielu eugeników i lekarzy uczestniczących w selekcjach albo 
przeprowadzających zbrodnicze eksperymenty medyczne nigdy nie zostało osądzonych. Pozostali bezkarni – by wymienić choćby Carla Clauberga, eksperymentującego ze sterylizacją na więźniarkach w Auschwitz i w Ravensbrück, który po wojnie prowadził normalny gabinet ginekologiczny i nawet nie zmienił swojego nazwiska.
M.M.: – Były jednak także i pozytywy. Jedną z odsłon procesu norymberskiego stało się osądzenie 23 nazistowskich lekarzy i pracowników medycznych. Skutkiem tego było
stworzenie kodeksu norymberskiego, czyli dziesięciu zasad, na podstawie których można dokonywać eksperymentów medycznych. I to jest koniec czarnej nocy medycyny, a zarazem początek prawdziwych praw pacjenta i dobrej praktyki medycznej. Oczywiście, i dziś bywa ona nadużywana, ale istnieją przynajmniej jasne zasady prawne, do których możemy się odwoływać.



Prof. zw. dr hab. Michał Musielak
Kierownik Katedry Nauk Społecznych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, zajmuje się m.in. zagadnieniami bioetyki i filozofii medycyny, w szczególności zjawiskami patologii w dziejach ochrony zdrowia oraz konsekwencjami społeczno-kulturowymi rozwoju biomedycyny.
 
Dr Katarzyna Beata Głodowska
Doktor nauk o zdrowiu, pielęgniarka, asystentka w Katedrze Nauk Społecznych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, naukowo zajmuje się historią pielęgniarstwa, etyką i deontologią zawodów medycznych. Obroniła pracę doktorską nt. „Rola i zadania personelu pielęgniarskiego wobec więźniów obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau”.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki