Logo Przewdonik Katolicki

Koniec świata z Kanady

Szymon Bojdo
Fot. IAN LANGSDON/epa_pap

Festiwal w Cannes po raz kolejny potwierdza fascynację Starego Kontynentu krajem Klonowego Liścia. Czy Europa zamieni historie o kowbojach i Indianach na opowieści o Inuitach i hokeju?

Chciałbym moją delikatną prowokacją na wstępie zwrócić uwagę na wyjątkowość festiwalu w Cannes w ogóle. Bo jest to przegląd filmów, przy okazji którego więcej mówi się o sukienkach aktorek niż o samych filmach. Wprawdzie jest to konkurs prestiżowy, więc jego przebieg i wyniki powinno się obserwować nie mniej emocjonująco jak rozgrywki futbolowe, jednak jak to bywa we współczesnym świecie, ambitne produkcje raczej przyprawiają o ziewanie. Choć trzeba przyznać, że Cannes to nie znowu niszowy festiwal, prezentujący wysublimowane produkcje artystyczne. Jest to zapewne repertuar o klasę wyżej niż produkcje oscarowe, ale prezentowane filmy są normalnie wyświetlane w kinach. Potwierdzają to Złote Palmy (główna nagroda festiwalu) dla polskich twórców: Andrzeja Wajdy, za Człowieka z żelaza, i Romana Polańskiego, za zrobionego wraz z Francuzami Pianistę. Filmy te przecież zgromadziły milionową widownię.

Festiwal apolityczny
Może Cannes nie wzbudza takich emocji, bo festiwal ten nie ma, jak w przypadku nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej, tak politycznego wymiaru. Nikt tu nie walczy o prawa czarnoskórych, społeczności LGBT, Indian czy innych mniejszości. Raczej nie słyszeli Państwo newsa z pierwszych stron gazet, że znany aktor czy aktorka lub reżyser wypowiedzieli się przeciwko wojnie tu czy tam. Chyba raczej ten festiwal na francuskim Lazurowym Wybrzeżu traktuje się jako zjazd okropnie bogatych ludzi, prezentujących się na czerwonym dywanie, którzy po ogłoszeniu kilku wartych zobaczenia filmów udają się na wystawny bankiet. No i te sukienki… Żarty na bok, o kreacjach na festiwalach filmowych napiszemy w osobnym artykule, bo to również ciekawy temat. Miało być przecież o Kanadzie. Ostatnio o tym kraju zrobiło się u nas głośno po wyborze na premiera młodziutkiego (jak na to stanowisko) Justina Trudeau. Wszyscy zachwycali się tatuażami pana premiera, tym że jest tak bardzo wysportowany, że potrafi utrzymać się na stole na jednej ręce, że tak sprawiedliwie podzielił teki rządu, iż po równo przypadło ich kobietom, imigrantom i niepełnosprawnym, że jak chrześcijanin prawdziwy uchodźców przyjął (ale na swoich zasadach!). Nagle więc wszyscy sobie przypomnieli, że Kanada to kraj o drugiej na świecie powierzchni, że też ma królową (choć brytyjską) i wodospad Niagara (bo to na granicy z USA). Nawet nie ma co wspominać o takich fenomenach jak Celine Dion czy Garou, bo to jest oczywiste. Kanada stała się po prostu modna i to nie dlatego, że odkryliśmy zalety konsumpcji naleśników z syropem klonowym czy nagle przerzuciliśmy się z kibicowania piłkarzom na niemniejsze emocje hokejowe. Kanada przestała być obciachowa, od wielu lat buduje ona konsekwentnie narrację o sobie. Troszkę przestaliśmy wierzyć wiecznie nabijającym się z Kanady Amerykanom, między innymi dlatego, że docierają do nas różne dzieła, które pokazują nam obraz tego kraju, jako miejsca spokojnego życia, pełnego oszałamiającej przyrody i przyjaznych relacji międzyludzkich. I w ten sposób wracamy z Toronto do Cannes

Kanada bierze wszystko
Wracamy właściwie z Montrealu, bo tam urodził się reżyser (znakomity) i aktor (moim zdaniem średni), który skasował w tym roku Grand Prix i nagrodę Jury Ekumenicznego Międzynarodowego Festiwalu w Cannes. Xavier Dolan, rocznik (proszę usiąść) 1989, z dorobkiem sześciu filmów na koncie, z których każdy zrobił wcale niezłą karierę. Dlaczego? Może właśnie dlatego, że zastanawiamy się, jak tak młody człowiek mógł zrobić pełnometrażowy film (ale to raczej myśli przed seansem). Potem uderza zawsze dobór dojrzałych tematów, ciekawe obserwacje na temat współczesnego świata, relacji międzyludzkich i również właśnie międzypokoleniowych konfliktów. Dolan przypomina również w każdym z filmów muzykę, o której już dawno zapomnieliśmy, lub udajemy że jej nie pamiętamy, bo była bardzo kiczowata. On jednak robi z nią coś takiego, że po każdym z filmów nuci się ją miesiącami. Dalej kanadyjski reżyser stosuje przeróżne formalne zabiegi, które sprawiają, że po seansie nawet w najpiękniejszy dzień wszystko wydaje się szare w porównaniu z tym, co zobaczyliśmy na ekranie. Jakieś zręcznie prześwietlone kolory, zwolnione akcje, rozszerzane kadry, kolorowe napisy. Tak, filmy to bogate, dlatego też Dolana wymienia się jako jednego z idoli hipsterstwa, a więc tego dziwnego kulturowego ruchu, o którym do końca nie wiadomo, czym jest, ale jak się popatrzy na niego, to od razu wiadomo, że mamy z hipsterstwem do czynienia. No i właśnie taki jest Dolan. I co to ma wspólnego z Cannes. Właśnie to, że od pierwszego filmu, od 2009 r., Dolan zdobył już osiem nagród na tym festiwalu, w tym te najważniejsze.

Spokojnie, to tylko…
W tym roku jury główne i ekumeniczne doceniło film To tylko koniec świata, będący adaptacją sztuki zmarłego na AIDS Jeana Luca Lagarce’a. To kolejny film o sztuce dobrego umierania. Główny bohater wraca do domu rodzinnego, by oznajmić, że jest śmiertelnie chory. Nie znamy jego wcześniejszego usposobienia, ale widać, że on sam jest pogodzony ze swoim losem, a przynajmniej, że ma to wszystko jakoś poukładane. To rodzina zaczyna być roztrzęsiona, a raczej, pod pretekstem troski o chorego zaczyna wylewać swoje frustracje, niespełnione ambicje czy marzenia. Wszystko mają wypisane na twarzy, co widać, tym bardziej że zdjęcia prowadzone są w cyklu kolejnych zbliżeń na twarze. Film, jak cała twórczość Dolana jest nieco kontrowersyjny. Dochodzimy bowiem do wniosku, o czym raczej na co dzień nie powiemy głośno i wprost, że czasami w krytycznych momentach życia rodzina wcale nie jest dla nas takim wsparciem, jakiego byśmy oczekiwali. Dlatego, choć świat się kończy to tylko dla nas i naszych problemów. Jednak pewnie Jury Ekumeniczne nie doceniłoby tego filmu, gdyby nie dawał nadziei. Owszem, daje, o czym w Polsce będziemy mogli przekonać się na jesieni, kiedy film będzie miał polską premierę. Po prostu – w wydaniu kanadyjskim koniec świata nie jest tak straszny. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki