Logo Przewdonik Katolicki

Rock weterani

Natalia Budzyńska
Paul McCartney, lider zespołu The Beatles / fot. PAP

Na jednej scenie pojawią się staruszkowie z The Rolling Stones, Bob Dylan, Paul McCartney, Roger Waters, Neil Young i zespół The Who. Średnia wieku to mniej więcej 72 lata. Festiwal odbędzie się na początku października na kalifornijskiej pustyni. Bilety znikają w oczach.

Firma Goldenvoice Entertainment z Kalifornii, która zajmuje się organizowaniem przeróżnych eventów, w tym wielkich festiwali muzycznych, postawiła na prawdziwych weteranów rocka. Kiedyś nazywano ich dinozaurami, dzisiaj już nikt nie używa tej obraźliwej nieco nazwy, a właściciele Goldenvoice z pewnością zarobią ogromne pieniądze. Musieli być pewni braku ryzyka, skoro każdy z wykonawców „największego koncertu w historii”, jak już media nazywają ten festiwal, otrzymać ma za występ 7 mln dolarów. Taką kwotę podają amerykańskie media, czyli „Billboard” i „LA Times”. Na początku kwietnia wydawało się, że to tylko plotki, ale dzisiaj oficjalna strona festiwalu informuje tylko, że wszystkie możliwe pakiety biletów nie są już dostępne, a organizatorzy zdecydowali się powtórzyć koncerty w kolejny październikowy weekend. Wszyscy wykonawcy są w wieku współczesnych dziadków, już kilka lat temu zdmuchnęli siedemdziesiątą świeczkę na urodzinowym torcie. Każdy z nich jest nieprawdopodobnie bogaty i mógłby spokojnie popijać koktajle, siedząc na tarasie jednego ze swych domów, mocząc nogę w basenie. Tymczasem każdemu z nich daleko do nudnego emeryckiego życia. A najciekawsze, że wciąż mają słuchaczy i to nie tylko wśród równolatków. Bądźmy realistami, na festiwal w październiku nie przyjadą tysiące siedemdziesięciolatków.
 
Klasyka w cenie
Kiedy na początku lat 90. zespół The Rolling Stones ruszył po latach wakacji w dużą trasę, chwalono ich wprawdzie za wciąż świetny poziom sceniczny, ale jednocześnie nie szczędzono złośliwości z powodu wieku. Ale lata 90. w muzyce rockowej mogły poszczycić się rewelacyjnymi wykonawcami znacznie od wiekowych już Rolling Stonesów młodszymi. To wtedy zaczęto mówić o „dinozaurach”. Teraz panuje rockowa posucha, a na dodatek okazuje się, że nie ma nic śmiesznego w wyginającym się na scenie siedemdziesięciolatku w ramonesce. Udowodnił to Iggy Pop, który do klubu siedemdziesięciolatków dołączy za rok. Miesiąc temu ukazał się teledysk, promujący nową płytę nagraną wspólnie z Joshem Homme (z pokolenia czterdziestolatków) z zespołu Queen of the Stone Age. Iggy Pop nie zważając na wiek, zrobił to, co zawsze na scenie: zdjął skórzaną kurtkę i pokazał nagi tors. Na szczęście głos ma taki jak zawsze i gdyby zamknąć oczy z łatwością można się przenieść w lata 70. Na to liczą organizatorzy wielkiego koncertu na pustyni, a kto wie, czy w koncepcji festiwalu legend rocka nie pomógł serial HBO Vinyl, według scenariusza między innymi Micka Jaggera i z jego konsultacją. Vinyl nie jest serialem wybitnym, ale świetnie zrealizowanym i oddającym psychodeliczny klimat lat 70. w muzycznym szołbiznesie. Nowy Jork, początek lat 70., narkotyki i zadymione kluby, szemrane interesy i muzyka. Vinyl, ze swoim podkolorowanym realizmem, z pewnością przyczynił się do tego, że młode pokolenie, znudzone gitarowym plumkaniem smutnych chłopców, zapragnęło trochę soczystego rocka. Na razie mogą zobaczyć i usłyszeć, jak robią to sami mistrzowie. Zanim wybiorą się na pustynię niedaleko Los Angeles, mogą odwiedzić Saatchi Gallery w Londynie. Miesiąc temu otwarto tam wystawę zatytułowaną „The Rolling Stones Exhibitionism”. Wystawa jest ogromna, bo pokazuje nie tylko historię zespołu, ale i cały kontekst kulturowy. Oprócz tego pamiątki, a nawet inscenizacje wnętrza pokoju, który zamieszkiwali członkowie zespołu z takimi rekwizytami jak brudne naczynia czy niedopałki papierosów. W kolejnych pomieszczeniach zebrano okładki płyt, plakaty oraz tzw. historię mówioną, filmy z koncertów, kostiumy sceniczne, instrumenty i muzykę oczywiście.
 
 
 
Dziadek na trasie
Siedemdziesięciolatkowie nie próżnują i nie spędzają wakacji bezczynnie. Latem rok temu, po 9 latach, the Rolling Stones wyruszyło w trasę po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Natomiast w tym roku, po marcowym koncercie w Hawanie, muzycy udzielili wywiadu, zapowiadając nową płytę. Ron Wood, gitarzysta, powiedział, że zostało już nagranych jedenaście całkiem nowych utworów, wszystkie bluesowe. Pierwsza po ponad dekadzie nowa płyta ma się ukazać pod koniec roku. Letni kalendarz ma zapełniony Bob Dylan, który na swoje 75. urodziny sprezentował nam nową płytę zatytułowaną Fallen Angels. Ten legendarny bard wydaje płyty dość regularnie. W ostatnich latach aż trzy razy występował w Polsce. Dużo koncertuje także Neil Young i zespół The Who. Roger Waters z zespołu Pink Floyd występuje o wiele rzadziej, choć zdarzyło mu się być i w Polsce. Na razie odgrzewa stary materiał, który przyniósł zespołowi Pink Floyd największą sławę, a więc The Wall. Solową płytę zapowiada od kilku lat, twierdzi, że w tym roku ma się ukazać z pewnością. Kilka koncertów w miesiącu od maja do października ma Paul McCartney. Trasa zatytułowana „One On One” składa się z niemal trzygodzinnych koncertów, podczas których artysta prezentuje utwory wybrane z pięciu dekad swojej muzycznej działalności. McCartney stawia na show: koncertom towarzyszą ogromne ekrany, lasery, pirotechnika, sztuczne ognie. Całe lato Paul spędzi na ogromnych scenach Stanów Zjednoczonych.
 
Legendy w Polsce
W Polsce zawsze cierpieliśmy na niedostatek pod tym względem. Za żelazną kurtyną polska publiczność była pozbawiona takich rozrywek jak występy słynnych zagranicznych rockowych wykonawców. W latach 90. zaczęto zapraszać tych, których czas już dawno przeminął. Oczywiście ze względów finansowych, bo na tych najbardziej sławnych nie było pieniędzy. Od 10 lat na sławy lat 70. stawia polski Festiwal Legend Rocka w Dolinie Charlotty koło Słupska. Grał tam Bob Dylan, The Animals, ZZ Top, Robert Plant, Alice Cooper i Deep Purple, który zresztą pojawi się i na tegorocznej jubileuszowej edycji. Oprócz tego zapowiadany jest koncert Suzi Quatro, zespół Whitesnake i Carlos Santana. Polski festiwal jest wydarzeniem kameralnym, obliczonym na 10 tys. widzów. Natomiast festiwal największych legend muzyki rockowej w słonecznej Kalifornii niedaleko Palm Springs spotkał się z tak dużym zainteresowaniem, że organizatorzy w ciągu zaledwie kilku dni podjęli decyzję o powtórzeniu koncertowego weekendu. Z wyjątkiem koszmarnie drogich biletów do strefy dla VIP-ów wystawione w internetowej sprzedaży bilety po prostu znikały w oczach. Festiwal nazwany oficjalnie „Desert Trip” przez media określany jest jako Woodstock 2016. Organizatorzy twierdzą, że festiwal jest jednorazowym wydarzeniem i nie przewidują na razie tego rodzaju cyklicznej imprezy. Ale zdziwiłabym się, jeśli tak nieoczekiwane jednak zainteresowanie nie spowoduje zmiany zdania. Przecież żyje jeszcze sporo legend rocka, których fani chcieliby zobaczyć razem na jednej scenie. No i bądźmy szczerzy, wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że to może być ostatnia taka możliwość.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki