Logo Przewdonik Katolicki

O seksie bez przesady

Szymon Bojdo
Radosc życia/ Paul Delvaux_Wikipedia_Collection Particuliere

Kiedy w życiu społecznym znika coraz więcej tabu, trzeba coraz częściej przypominać o nauce Kościoła dotyczącej seksualności. Czy wiemy, jak to robić, i czy jesteśmy skuteczni w przekonywaniu o takiej wizji seksu?

Wyzwaniem dla Kościoła stało się wprowadzenie do szkół nauczania religii. Treści mówiące o małżeństwie, wierności i odpowiedzialności w rodzinie wprowadzane są na poziomie szkoły średniej. I wtedy zaczynają się, często bardzo gorące, dyskusje dotyczące seksu. Nie jest to dziwne, biorąc pod uwagę, że jest to czas, kiedy wielu młodych ludzi eksperymentuje ze swoją płciowością, hormony buzują, a dodatkowym impulsem jest presja grupy. – W naszej szkole ksiądz dyktował fragmenty Katechizmu Kościoła katolickiego o małżeństwie i rodzinie i kazał zapisywać je w zeszycie – wspomina Grzegorz, który szkołę średnią ukończył dziesięć lat temu. – To było strasznie nudne, a na dodatek po jakimś czasie mieliśmy sprawdzane zeszyty. Na szczęście ksiądz przewidział także czas na dyskusję, a znajomi zadawali pytania głównie o seks przedmałżeński i antykoncepcję.
Na pewno język kościelnych dokumentów nie jest tym, który w pierwszej kolejności odpowiadałby nastolatkom, ale dobrze, jeśli katecheci po podaniu źródła, z którego wynikają kościelne nauki mają odwagę na dyskusję i potrafią ją sprawnie przeprowadzić. Tym bardziej że nie ma się co oszukiwać – młodzi ludzie przez kontakt z mediami (zwłaszcza internetem) i swoimi rówieśnikami o seksie mogą wiedzieć dużo więcej niż nauczyciel. Oczywiście w sensie „technicznym”. Mądry katecheta wskaże natomiast konsekwencje podejmowania różnych zachowań seksualnych i raczej nie zadziała tutaj patetyczny styl i straszenie piekłem. Uczuleni na nieautentyczność młodzi ludzie oczekują raczej przekonywującego dowodu, że powstrzymanie się od seksu przed ślubem, szanowanie swojego ciała, a także ciała innych prowadzi do spełnienia i poczucia szczęścia.
 
Ostatni dzwonek
O ile przy dobrym rozkładzie pracy i zainteresowanej grupie w czasie szkolnej katechezy można powiedzieć o seksie i małżeństwie bardzo wiele, o tyle zupełnie inaczej sytuacja ma się w czasie tak zwanych kursów przedmałżeńskich. Formalnie te przedślubne spotkania pomyślane są całkiem poprawnie: w czasie kilku lub kilkunastu parogodzinnych katechez wyjaśniane są kwestie związane z zawarciem sakramentu, jego istotą, ale też odbywają się wykłady fachowców z poradni rodzinnych na temat naturalnego planowania rodziny. Problem polega jednak na tym, że narzeczeni często o tym obowiązku przypominają sobie na ostatnią chwilę i robią wszystko, by „kurs” po prostu „zaliczyć”. Dodatkowo odbywają się one zazwyczaj w kościołach, gdzie jedynym limitem uczestników jest pojemność świątyni. Taki tłum sam w sobie jest barierą, by prelegent mógł odpowiedzieć na wątpliwości poszczególnych osób. Również sam kościół sprawia, że będzie się mówić raczej o małżeństwie jako „nierozerwalnej instytucji” czy „mistycznym zespoleniu”. Słuchacze mogą nieco drgnąć, gdy kapłan opowie anegdotę przy omawianiu przeszkód w zawarciu małżeństwa. Wygłaszany w takich okolicznościach wykład o NPR często jest kwitowany uśmieszkami słuchaczy.
Nieco inaczej będzie w czasie trzech obowiązkowych wizyt we wspomnianej poradni rodzinnej, którą narzeczeni muszą odwiedzić przed ślubem. Wtedy również odpowiednio przygotowana osoba wykłada nauczanie Kościoła na temat planowania rodziny. I jest to praktycznie ostatni dzwonek, by przekonać przyszłych małżonków do katolickiej wizji seksu. Można wszak bardzo technicznie, wręcz medycznie mówić o obserwacji cyklu kobiety, płodnym śluzie i pomiarach jego pH czy stosunku dopochwowym. Jednak jak mówi jedna z uczestniczek takich spotkań, a dziś żona i matka, można również o metodach naturalnych mówić w sposób interesujący, pokazując, że jest to korzystne dla kobiety, a nawet „ekologiczne”, a także – co ważne – nie pomijać przy tym mężczyzny, bez którego wsparcia stosowanie NPR nie ma większego sensu.
 
Narzeczeński weekend
Innym sposobem na odbycie kursu przedmałżeńskiego jest wybranie się na weekendowe spotkanie. Organizują je zakony, wspólnoty i stowarzyszenia katolickie. Wiele par szuka takiej właśnie formy katechezy, by szybko zdobyć potrzebne zaświadczenie. Różne są też sposoby prowadzenia takich spotkań. Fundacja Kapucyni i Misje przygotowuje takie dni skupienia, o nazwie Czadowa Para, a potem zachęca pary np. do tego, by ich ślubni goście zamiast kwiatów przekazywali datki na rzecz misji. – O seksie na naszym kursie mówiliśmy niewiele. Dużo było za to o małżeństwie, kobiecie i mężczyźnie. No i o misjach w Czadzie – opowiada osoba, na co dzień niezaangażowana w życie Kościoła, która brała udział w Czadowej Parze.
Inne weekendowe spotkania nastawione są na rozwój duchowy uczestników. Tak jest w przypadku organizowanego przez poznańską Szkołę Nowej Ewangelizacji kursu „Kana Galilejska”. Jak zapewniają organizatorzy, jest to czas dla ludzi, którzy traktują Boga w swoim życiu poważnie, ale też dla tych, dla których jest on kimś odległym. W kursie może wziąć udział około 20 par i oprócz kapłanów prowadzą go także osoby świeckie. Dlaczego o tym wspominam? Bo w zamieszczonych na stronie SNE świadectwach uczestnicy podkreślają, że niezwykle ważne było dla nich usłyszeć o małżeństwie z ust... małżonków. Żony i mężowie z różnym stażem opowiadali o swoich radościach, ale też trudnościach i problemach, dzięki temu uczestnicy nauczyli się szacunku dla swoich partnerów, patrzenia na małżeństwo jako związek z osobą, z którą spędzi się resztę życia, a także docenienia wartości czystości przedmałżeńskiej. To kolejny dowód na to, że w Kościele potrzebnych jest wiele miejsc, gdzie małżonkowie będą osobiście mówić o swoich doświadczeniach. Wtedy możliwość indywidualnej rozmowy i wsparcia będzie działać siłą przykładu.
 
Rodzina, ach rodzina!
Oczywiście podstawowym miejscem, gdzie kształtujemy swój język na temat cielesności i płciowości, powinna być rodzina. Tutaj trudno jednak znaleźć jeden sposób na to, jak we właściwy sposób rozmawiać z dzieckiem o seksie, jak w ogóle zacząć taką rozmowę i na co zwrócić uwagę. Różny jest poziom wykształcenia rodziców, różna wrażliwość i temperamenty, ważne jednak, by dawać dziecku sygnały, że do mamy i taty może zwrócić się z każdą nurtującą sprawą, choćby wydawała się najbardziej wstydliwa. Można wspierać się fachową literaturą, jak klasycznymi już książkami państwa Pulikowskich, Wandy Półtawskiej czy o. Daniela Ange. Przykład kochających rodziców niemal w stu procentach zabezpiecza przed brakiem szacunku do siebie i innych.
 
Po co o tym mówić?
Polskie słownictwo seksualne jest bardzo ubogie. Wskazują na to badania zarówno językoznawców, jak i seksuologów. W raporcie „Słownictwo seksualne młodego pokolenia Polaków” badacze Kinga Filipek i Marek E. Marcyniak udowadniają, że gdy mówimy o seksie, narządach płciowych itp., to używamy tylko kombinacji kilku wyrazów, a także tworzymy własne neologizmy, najczęściej infantylizując. „Nomenklatura kobiecych i męskich narządów płciowych bazuje głównie na infantylizmach i wulgaryzmach. Terminy medyczne nie znajdują powszechnego zastosowania” – piszą badacze. Przebadali oni młodych ludzi w wieku od 20 do 26 lat, a więc tych, którzy będą w przyszłości zawierać związki małżeńskie, wychowywać dzieci, a przede wszystkim tych, którzy coraz częściej i otwarcie między sobą o seksie rozmawiają. Na szczęście, poza zabawnym bara-bara czy zwierzęcym bzykaniem się, młodzi ludzie według wspomnianego raportu najczęściej określają seks jako kochanie się. To daje jeszcze szansę katolikom, by im udowodnić, że w seksie i wszystkich wynikających z niego przyjemnościach, przede wszystkim właśnie o miłość chodzi. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki