Inicjatorami „kanonizacji” są członkowie społecznej organizacji Komitet Narodowy +60 powstałej trzy lata temu w St. Petersburgu, by godnie uczcić 60. urodziny Władimira Władimirowicza (na czele stoi były deputowany petersburskiej rady, niejaki Władimir Kuczerienka). Teraz chodzi im o to: „aby wreszcie wprowadzić do liturgii oficjalną modlitwę «za Putina»”. Działacze Komitetu zapewniają, że nie oni są pomysłodawcami. To liczni prawosławni nieustannie zwracają się do organizacji z prośbą o wsparcie idei kanonizacji szefa państwa. Komitet przypomina jednocześnie, że zgodnie z sondażami dla niemal 90 proc. mieszkańców Rosji „prezydent jest ostoją i nadzieją w ich życiu ziemskim, a prawie 100 proc. prawosławnych codziennie modli się o jego zdrowie i pragnie widzieć go jako dożywotniego przywódcę wielkiej Rosji”.
Specjalna petycja w tej sprawie została już wystosowana do Patriarchatu Moskwy i Całej Rusi. Jak czytamy w dokumencie: „nie jest tajemnicą, że tytaniczne siły dla dobra Rosji otrzymuje on (Putin) od Boga” i że „włączony do wspólnoty kościelnej przywódca broni bohatersko prawosławnych na Ukrainie i w Syrii”. „W godzinie zagrożenia wściekłymi atakami zachodu na nasze duchowe wartości i siły ekonomiczne państwa, wszyscy patrioci zbierają się wokół Putina, wierząc w jego szczęście i nietykalność”. W związku z tym Komitet Narodowy proponuje, aby „zdrowe siły w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej wypełniły duchowy nakaz rosyjskiego narodu i aby już w 2016 roku we wszystkich cerkwiach zabrzmiała modlitwa za Putina – Zbawcę Rosji”.
Kościół matuszki Fotinji
Cerkiew milczy, ale prawdę powiedziawszy, nie jest to pierwsza próba wpisania rosyjskiego prezydenta na listę świętych.
Od 2007 r. w miejscowości Balszaja Jelnia w obwodzie nowogrodzkim działa bowiem legalnie zarejestrowana prawosławna sekta. Jej założycielka, Swietłana Frołowa – była bizneswoman, swego czasu skazana na 1,5 roku więzienia za oszustwa – miała doznać objawień. Zgodnie z nimi prezydent Putin jest kolejnym wcieleniem apostoła Pawła (był w KGB, ale nawrócił się jak apostoł) oraz księcia kijowskiego Włodzimierza. A sama Frołowa, która przybrała imię matuszki Fotinji, ma być wcieleniem księżnej Olgi, „matki chrzestnej” Rusi Kijowskiej oraz… Joanny d’Arc i jeszcze paru innych świątobliwych niewiast. „Zmartwychwstanie Rosji”, bo taką nazwę nosi „cerkiew” Fotinji, ogłosiła kult Putina i czci ikonę prezydenta, która to ikona miała nawet w czerwcu tego roku zapłakać mirrą (zrobiła to po raz drugi, po raz pierwszy w 2012).
W każdym razie w wymiarze czysto ziemskim kult się opłacił. Od niemal 10 lat Matuszka za stosowną opłatą odprawia obrzędy i egzorcyzmy (jak czytamy w internecie bardziej demokratycznie i przystępnie niż tradycyjna Cerkiew) oraz leczy nieuleczalne choroby.
Oficjalna Cerkiew na samym początku działalności „Zmartwychwstania Rosji” wydała oświadczenie, że sekta z prawosławiem nie ma nic wspólnego, jest sposobem na wyciąganie pieniędzy, a w poczet świętych można być przyjętym dopiero w wiele lat po śmierci. W dokumencie dodatkowo wyjaśniono, że malowanie ikon żywego człowieka i oddawanie im czci przeczy wszelkim kanonom prawosławia. Pojawiła się także sugestia, by administracja prezydenta zrobiła coś w tej sprawie. Sugestia raczej bezskuteczna, bo w 2007 r. kościół matuszki Fotinji został oficjalnie zarejestrowany i działa do dzisiaj. Część pytanych przez robiącego reportaż o sekcie rosyjskiego dziennikarza twierdzi, że znajduje się on pod ochroną władz („Mir Nowostiej”, 24 XI 2015).
Może zresztą nie ma co się dziwić, otóż pisząca kiedyś o matuszce Fotinji świetna specjalistka od Rosji Anna Łabuszewska przypomniała, że część powstałych w Rosji sekt była produktem służb specjalnych jeszcze sprzed 1991 r., kiedy „panowie z KGB i GRU pracowali nad wykorzystaniem ruchów religijnych do rozłożenia zachodnich społeczeństw”.
Teraz jest to raczej produkt komercyjny, chociaż często cieszący się zainteresowaniem służb specjalnych, nie tylko ze względów bezpieczeństwa.
Niepokojący kult
Jak w tej sytuacji ocenić ostatnią „kanonizacyjną inicjatywę”? Chyba podobnie jak inne pomysły Komitetu Narodowego +60, który dwa lata temu wystąpił do patriarchy Wszechrusi Cyryla z prośbą o wyrażenie zgody na zawarcie związku małżeńskiego rozwiedzionego Putina, z ni mniej, ni więcej tylko głową Domu Panującego Romanowów, Marią Władimirowną Romanow. Jak uzasadniali wówczas wnioskodawcy, „nastał czas, by wreszcie Putin idąc za przykładem wielkich przodków (świętego Włodzimierza, Jarosława Mądrego, Ioanna III i innych), zawarł dynastyczne małżeństwo dla dobra Wielkiej Rosji!”.
Tamtą inicjatywę Patriarchat także pominął milczeniem. Piszę „także”, bo chociaż rosyjska cerkiew ściśle współpracuje z władzą, choć chwali Putina za „zbieraniu ruskich ziem” i bronienie kanonicznych terenów prawosławia (nawet jeżeli sięgają one daleko poza rosyjskie granice), to petycję o kanonizację może w najlepszym wypadku zignorować.
Co prawda w Cerkwi znana jest kategoria świętych zwanych prawowiernymi (Błagowiernyje). Zaliczają się do nich carowie lub kniaziowie, którzy „otrzymane od Boga godności i bogactwo wykorzystywali dla dzieł miłosierdzia, oświaty oraz zachowania narodowych świętości”, tacy jak np. cesarz Justynian, Aleksander Newski czy Dymitr Doński. Wszyscy oni zostali jednak kanonizowani długo po śmierci. Tak więc Błagowiernyj Putin Rosyjskiej Cerkwi przynajmniej na razie raczej nie grozi.
Niepokojące jest co innego. Po pierwsze, autentyczny kult, jakim w tej chwili Rosjanie otaczają swego prezydenta, po drugie, posuwające się niemal do bluźnierstwa instrumentalne traktowanie religii. Przy czym nie chodzi tylko o nieszczęsną kanonizację. Ona jest po prostu rezultatem, konsekwencją i komunistycznej przeszłości, i aktualnych działań obecnych władz. Rosyjskich, ale nie tylko. Putin chętnie i demonstracyjnie uczestniczy we wszystkich większych uroczystościach religijnych, tłumacząc jednocześnie swoim rodakom, że prawosławie ma więcej wspólnego z islamem niż katolicyzmem (co prawda było to przed rozpoczęciem wojny z Państwem Islamskim), bo ten ostatni zawsze był wrogi idei odbudowy ruskiego [rosyjskiego] imperium (no i nie uznaje teorii o Moskwie jako trzecim Rzymie). Z kolei prezydent sąsiedniej Białorusi reklamuje się jako prawosławny ateista! Co może oznaczać, że zamiast w Boga wierzy w sprawny instrument władzy, jakim – jego zdaniem – jest prawosławie.
Ślepy Zachód
Niestety, subtelności tych nie dostrzega Zachód. Niedawno na jednym z popularnych amerykańskich, konserwatywnych portali (American Thinker 6.10.15) ukazała się apologeza rosyjskiego prezydenta. Autor prawie jak matuszka Fotinja zachwyca się nawróceniem byłego kagiebisty. Dowodem ma być pomysł postawienia na placu Czerwonym posągu św. Włodzimierza – kijowskiego księcia, który ochrzcił Ruś. Jak pisze amerykański portal, ten święty jest dla Putina szczególnie ważny, gdyż przyjęte przez niego wschodnie chrześcijaństwo wypełnia obecnie wewnętrzną i zagraniczną politykę Kremla. Najlepszy dowód, że w swoim zeszłorocznym wystąpieniu przed rosyjskim parlamentem Putin mówiąc o przyłączeniu Krymu, tłumaczył, że półwysep ten ma dla Rosjan znaczenie sakralne, tam bowiem ochrzcił się kniaź Włodzimierz. „Krym jest dla nas tym, czym Wzgórze Świątynne dla wyznawców judaizmu” – wyjaśniał mniej uduchowionym posłom i senatorom prezydent.
Jednym słowem aneksja Krymu miała podłoże czysto religijne. W tej sytuacji – kontynuuje amerykański portal – staje się zrozumiałe, że wschodni Kościół poprosił Putina o obronę chrześcijaństwa na świecie. I Putin najwyraźniej się zgodził.
Prawdę powiedziawszy, z dwojga złego lepsza (i mniej szkodliwa) wydaje się inicjatywa Komitetu Narodowego +60.