W podaniu o przyjęcie do zakonu franciszkanów konwentualnych Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski napisali, że chcieliby służyć Bogu, pracując na misjach. Ten drugi dodał jeszcze, że pragnie naśladować św. Franciszka i bł. o. Maksymiliana Kolbego. Dokładnie pół wieku po męczeńskiej śmierci w Oświęcimiu założyciela Rycerstwa Niepokalanej − 9 sierpnia 1991 r. – obaj zginęli za wiarę z rąk terrorystów Świetlistego Szlaku w peruwiańskim Pariacoto. Pierwsi polscy misjonarze męczennicy 5 grudnia zostaną beatyfikowani.
Ludzie z gór
Kiedy w 1988 r. na prośbę o. Lanfranco Serriniego, ówczesnego generała franciszkanów, do Pariacoto, niewielkiej miejscowości położonej w Andach na wysokości 1200 m n.p.m. przybyli dwaj pierwsi franciszkanie z krakowskiej prowincji − o. Jarosław Wysoczański i o. Zbigniew Strzałkowski (rok później dołączył do nich o. Michał Tomaszek), w kościele w tabernakulum nie było nawet Najświętszego Sakramentu. Parafia obejmowała swym zasięgiem 73 wspólnoty. Do najdalszych trzeba było jechać konno, a podróż zajmowała niekiedy 24 godziny. Do niektórych miejsc można jednak było dotrzeć jedynie pieszo, co zajmowało nierzadko od sześciu do ośmiu godzin. Kapłan w wielu wioskach pojawiał się więc raz w roku. Nabożeństwa prowadziły tam jedynie siostry zakonne. Odkąd w Pariacoto 30 sierpnia 1989 r., w uroczystość św. Róży z Limy – patronki Peru, otwarto misję, ludzie powtarzali: „Teraz chcemy kapłana, bo kapłan podnosi i pokazuje nam Pana Jezusa”. Entuzjazm. Zaangażowanie. Radość wiary. To sformułowania, które najczęściej pojawiają się we wspomnieniach o polskich franciszkanach konwentualnych. Obaj dobrze rozumieli ludzi gór, bo sami pochodzili z południa Polski. O. Zbigniew urodził się 3 lipca 1958 r. w Zawadzie koło Tarnowa, a o. Michał przyszedł na świat 23 września 1960 r. w Łękawicy pod Żywcem. Polscy misjonarze w Pariacoto od początku z wielkim poświęceniem podjęli zadania na wielu polach. Jak wspomina w kazaniach-świadectwach o. Wysoczański, który był przełożonym polskiej wspólnoty franciszkanów w Peru, zakonnicy głosili Ewangelię słowem i czynem. Sprawowali liturgię, udzielali sakramentów, zorganizowali szkołę dla katechistów, którzy w soboty i niedziele gromadzili się na słuchanie słowa Bożego. Prowadzili też działalność charytatywną, bowiem w tym czasie w Peru panowała susza i epidemia cholery. Wraz z miejscową Caritas organizowali programy żywnościowe, koordynowali budowę instalacji wodnej, uruchomili agregat prądotwórczy. Sprowadzili lekarzy i pielęgniarki, zapewniali dostęp do leków, transportowali chorych do szpitala. „To ziemia o dawnej kulturze, ale chrześcijaństwo tego narodu jest stosunkowo młode. Potrzeby jego rozkrzewiania są ogromne, ale ludzie ci mają silną wiarę, która powoli staje się ich potęgą” − notował o. Zbigniew. „Ludzie są bardzo dobrzy, dzieci krzyczą za nami, pozdrawiając nas, nawet gdy nas kilka razy w ciągu dnia zobaczą. Młodzieży jest dużo i garną się do kościoła, nie ma tutaj takiego zawodu jak organista, ale młodzież ze swoimi instrumentami bardzo dobrze go zastępuje. Grają na kilku gitarach, na flecie (całkiem inny niż w Polsce – uczę się na nim grać), na trzcinie... (pięknie brzmi), na perkusji i na półmetrowej, wysuszonej «fasoli» – nie wiem, jak to się nazywa, ale podobne jest do strąka fasoli. Bardzo pięknie, chętnie śpiewają (…)” − relacjonował w liście do rodziny o. Michał. O. Tomaszek, chodząc od domu do domu, organizował duszpasterstwo dzieci i młodzieży. „Musiał najpierw przekonać ich rodziców, którzy nigdy nie mieli na stałe kapłanów, że jest czymś ważnym tworzenie wspólnoty i spotykanie się, zwłaszcza w niedzielę na Eucharystii” − wspomina o. Wysoczański. Z kolei o. Zbigniew poświęcał się zwłaszcza chorym i osobom starszym. Przez miejscowych nazywany był „doktorem”. „W Peru chory często skazany był na leczenie ziołami czy innymi tradycyjnymi sposobami. Zbyszek, o czym dowiadywałem się później, służył w ukryciu wielu z nich. Nigdy nie zapomnę, jak po jego śmierci jeden z Indian mówił do mnie ze łzami w oczach: „Proszę ojca, on mi uratował nogę, która była cała w gangrenie. Ja przeżyłem, a jego dzisiaj nie ma wśród nas. Dlaczego?” − opowiada ówczesny przełożony peruwiańskiej wspólnoty.
Niebezpieczni dla rewolucji
Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy o. Jarosława, gdyby 9 sierpnia 1991 r. był w Pariacoto. Zakonnik w tym czasie spędzał urlop w Polsce. Wieczorem tego dnia pod franciszkańskim klasztorem w Pariacoto pojawiła się grupa uzbrojonych terrorystów, by na rozkaz przywódcy maoistycznej partyzantki − Świetlistego Szlaku (Sendero Luminoso) wykonać wyrok śmierci na polskich franciszkanach. Organizacja działająca od lat 60. XX w. na terenie Peru stawiała sobie za cel zastąpienie „burżuazyjnych” instytucji peruwiańskich chłopskimi rządami rewolucyjno-komunistycznym. Rewolucja miała ogarnąć nie tylko Peru, ale cały świat. Świetlisty Szlak z premedytacją niszczył infrastrukturę państwową, tworząc własne gminny ludowe. Stosował różne formy przemocy i metody podporządkowania sobie ludności, w tym Indian. W wyniku ataków zbrojnych po wodzą Abimaela Guzmána śmierć poniosło blisko 70 tys. Peruwiańczyków, a kraj pogrążył się w ogromnym kryzysie. Jak wspomina o. Wysoczański, Abimael Guzmán uważał siebie za czwartą szablę komunizmu. Członkowie Świetlistego Szlaku nieprzypadkowo wybrali misję w Pariacoto. Franciszkanie pochodzili z kraju Jana Pawła II, który w 1988 r. podczas pielgrzymki do tego kraju apelował: „Nie zabijajcie się nawzajem! W imię Boże, proszę was, niech nie będzie bratobójczej wojny!”. Ale w oczach rewolucjonistów jeszcze większym „przewinieniem” zakonników było to, że troszcząc się o prostych ludzi, przynosili im pokój, który przezwyciężał rewolucyjny gniew Indian. Terroryści wywieźli zakonników w stronę gór, do Pueblo Viejo, gdzie ich rozstrzelali. W chwili śmierci o. Tomaszek miał 33 lata, a o. Strzałkowski 31. Wraz z nimi został zamordowany burmistrz miasteczka. Kilkanaście dni później, 25 sierpnia, terroryści ze Świetlistego Szlaku zamordowali ks. Alessandro Dordiego, który od 1980 r. pracował w parafii Santa, w diecezji Chimbote. Wspólne życie i praca z miejscowymi zostały uznane przez terrorystów za niebezpieczne.
***
Przed wyjazdem na misje, po pożegnalnej Mszy św. w parafii w Pieńsku, gdzie był wikariuszem i katechetą, o. Michał odważnie powiedział, że „jeśli trzeba będzie dla sprawy Bożej złożyć ofiarę życia, to nie będzie się wahał”. O. Zbigniew był przekonany, że „gdy się jedzie na misje, trzeba być gotowym na wszystko”. Szczątki obu polskich misjonarzy spoczęły w kościele w Pariacoto, gdzie pięć lat później rozpoczął się ich proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym. Pogrzeb franciszkanów był wielką manifestacją mieszkańców całej okolicy przeciwko terrorystom. „Kiedy o. Michał kończył swoje życie, kościół był pełen dzieci, z którymi wcześniej celebrował Eucharystię, którym czytał Biblię i które nauczył śpiewać. Podczas pogrzebu dzieci i młodzież odśpiewali wszystkie pieśni, które ich nauczył” – wspomina o. Wysoczański. Przywódca Świetlistego Szlaku został w 1992 r. schwytany przez peruwiańską policję i skazany przez sąd wojskowy na dożywocie. Dziś w Peru franciszkanie dalej prowadzą misje...