Logo Przewdonik Katolicki

Córka w szeregu świętych

Dorota Niedźwiecka
Rodzice Dominiki, która zginęła w wypadku samochodowym w wieku 7 lat / fot. D. Niedźwiecka

Czułem, jak krew pulsuje mi w skroniach. Ogarniało mnie poczucie bezsensu. I kołaczące w głowie myśli: „Gdybym zrobił to i to, może Ona by żyła”. Zdawało mi się, że zwariuję.

Wiesław Świder pod koniec listopada wrócił do domu po miesięcznej rekonwalescencji. Zgnieciona kość udowa, złamany staw skokowy i kość stopy, wybita kość szczękowa. Gdyby kierownica wbiła się dwa centymetry głębiej w klatkę piersiową – pewnie by nie żył. Z wypadku, który mieli całą siedmioosobową rodziną 31 października  2010 r., jego córka – sześcioletnia Tereska, cudem została ocalona. Jej starsza o rok siostra – Dominika – umarła w nocy 1 listopada.
 
Rozstanie
– Czy można pogodzić się ze śmiercią dziecka? – pan Wiesław powtarza moje pytanie w zamyśleniu. – Na poziomie naturalnym do końca chyba nie – mówi. – Do dziś w naszej rodzinie została po Dominisi psychiczna wyrwa. Na przykład: kapitalnie dogadywała się zarówno ze starszymi od niej braćmi, jak też z młodszymi siostrami i w tej roli nikt nie jest w stanie jej zastąpić – dodaje ojciec.
 
Jeszcze kilka minut po północy 1 listopada stan Dominiki był stabilny. Załamanie przyszło nagle: wewnętrzny krwotok, częstoskurcz serca. Lekarze nie mogli opanować sytuacji. Dominika usiadła, kilka razy coś szepnęła, opadła na łóżko i odeszła. – Wypowiedziała słowa „Miłości, Miłości” w taki sposób, jakby kogoś witała po imieniu – mówiła towarzysząca jej lekarka. Kilka godzin później, na Mszy św., do pani doktor dotarł sens tych słów: Miłość jest imieniem Boga. – Relacja pani doktor była dla nas jak balsam –  pani Jowita, mama Dominiki mówi o córce ze spokojem i czułością. Teraz jej głos staje się jeszcze cieplejszy. – Wiara, że nasze dziecko jest w miejscu najlepszym z możliwych, przyniosła nam ulgę – chociaż nie zabrała cierpienia – dodaje mama.
 
 
Życie jak na autostradzie
W kolejnych tygodniach życie pani Jowity przypominało pędzącą autostradę. Odwiedziny u męża i dzieci, którzy leżeli w kilku różnych wrocławskich szpitalach. Przygotowania do pogrzebu. Potem obowiązki, które przez ciężki stan męża, musiała wziąć na siebie. – Nie było nawet czasu, by usiąść razem i popłakać.
Gdy pierwszy raz po dwóch tygodniach weszła  do domu, na stole w kuchni znalazła rysunek. Przedstawiał ją z mężem i miał wylepione plasteliną inicjały „M” jak mama i „T” jak tata. To był ostatni prezent od Dominiki. – Zostawiła nam setki rysunków. Na większości byliśmy razem: jako małżeństwo. Gdy odeszła, zaczęliśmy odkrywać, że one są przesłaniem na temat miłości małżeńskiej. Patrzymy na uśmiechnięte twarze, na przedstawioną na rysunkach bliskość i jakbyśmy słyszeli zachętę: „Mamo, Tato, Wasza miłość jest najważniejsza!”.
 
Bliskość
– Pod koniec listopada, gdy wróciłem do domu, nastąpiło apogeum. Byłem sam. Żona pojechała z dziećmi na Mszę. Mnie ogarnęły ciemności. Dosłownie: obłęd. Miałem poczucie, że całe moje życie legło w gruzach. „Dominisiu, pomóż tatusiowi” – prosiłem. – To, co stało się chwilę później, było niesamowite: pojawiła się myśl, która przerwała szalejącą w głowie burzę. „Nasza ojczyzna jest w niebie”. Wtedy zrozumiałem, że Dominika może się za nami wstawiać do Boga. Od tamtej pory, podczas wieczornej modlitwy rodzinnej, ją także – obok świętych patronów – prosimy o wsparcie – dodaje pan Wiesław.
W kolejnych miesiącach rodzina państwa Świdrów odkrywała w relacji z Dominiką tajemnicę świętych obcowania. Zaczęli zwracać się do niej z prośbą o wstawiennictwo w różnych sprawach. A Dominika z charakteru jakby się nie zmieniła. Za życia była domowym Sherlockiem Holmesem, który znajdował zagubione rzeczy. I teraz, gdy ją poproszą, nadal znajduje ukryte w zakamarkach nici i spinki do włosów.
Państwo Świdrowie wprowadzili rozróżnienie. Ponieważ wierzą – i wszelkie przesłanki wskazują na to – że ich dziecko jest w niebie, a równocześnie chcą ją odróżnić od świętych, którzy zostali oficjalnie wyniesieni na ołtarze przez Kościół, tych ostatnich proszą wezwaniem „módl się za nami”, a Dominisię – „wstawiaj się za nami”.
 
Najcudowniejsze miejsce świata
– Po śmierci córki dotarło do nas bardzo mocno, by patrzeć na swoje życie i życie każdego dziecka w kontekście wieczności.  Że ono nie kończy się po kilku czy kilkudziesięciu latach. Że nasze zdrowie, pieniądze, prestiż zawodowy, owszem – są ważne. Ale najważniejsze jest to, jak żyję na co dzień. Jak realizuję miłość i jedność w małżeństwie, w rodzinie, w społeczności – mówi pan Wiesław.
 
Państwo Świdrowie wylali wiele łez. A w najtrudniejszych momentach doświadczali, że ich modlitwa okazywała się szczególnie skuteczna w życiu tych, którzy o nią prosili. Pan Bóg nie ocalił Dominiki, nie zabrał cierpienia rodzicom i rodzeństwu. Ale w tych trudnych chwilach, w jakiś przedziwny sposób, zsyłał poprzez rodzinę Jowity i Wiesława dodatkowe porcje łaski.
– Nie pytam, dlaczego odeszła – bo tak postawione pytanie przynosi niepokój, a niczego nie rozwiązuje – głos pani Jowity jest dźwięczny i pewny. – Bóg to przecież Ten, który– bez względu na to, co się stało – nie stracił nad światem  panowania. Ma ogląd wszystkiego i czuwa nad nami. Dlatego podjęłam decyzję, by zaufać Jego mądrości, że – chociaż tego nie rozumiem – wierzę, że tak jak jest teraz, jest lepiej.
Emocjonalnie, oczywiście, pani Jowita przeżywała bunt. Duchowo wzbudzała w sobie zaufanie. W bólu pomagała jej myśl, że Dominisia już jest w najcudowniejszym miejscu na świecie – i pomoc łaski, której Bóg dawał jej doświadczyć, gdy mówiła Mu o swoim cierpieniu.
 
Rozwiązanie
 
W jednym z albumów upamiętniających Dominikę, znajduje się kilkanaście obrazków wykonanych przez dzieci z klasy tuż po jej śmierci. Przeważają na nich: czerwony, niebieski, zielony i żółty. Czarnego nie ma w ogóle. W towarzystwie Boga Ojca i aniołów, w scenerii chmur, dzieci z klasy przedstawiały Dominikę. To było ich pożegnanie.
 
– Po śmierci Dominisi, dzień 1 listopada urósł w moim doświadczaniu do rangi świąt Bożego Narodzenia i Zmartwychwstania – mówi pani Jowita. – Wyblakły tradycyjne skojarzenia ze spacerem na cmentarz i smutkiem. Wyobrażam sobie jak w ten dzień ku czci wszystkich, którzy są świętymi, ich orszak witał naszą córkę w Niebie, i coraz bardziej doświadczam ich wstawiennictwa.
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki