Straszenie religijnym fanatyzmem nie jest w polskiej debacie publicznej niczym nowym. Taki argument pojawiał się nie tylko przy regulowaniu kwestii światopoglądowych czy dotyczących ochrony życia, ale także przy okazji wyborów – najpierw prezydenckich, a ostatnio parlamentarnych. Przykładem sklerykalizowania środowiska Prawa i Sprawiedliwości miała być postawa wywodzącego się z niego prezydenta Andrzeja Dudy, który nie tylko otwarcie przyznaje się do swojego katolicyzmu, ale też często publicznie uczestniczy w Mszy św. Przewidywane zwycięstwo PiS w wyborach parlamentarnych sprawiło, że część jego oponentów sugerowała, iż wraz z objęciem rządów przez tę partię, Polska stanie się republiką wyznaniową. Hasła dotyczące świeckości państwa wypisywali na sztandarach przedstawiciele ugrupowań lewicowych, Nowoczesnej Ryszarda Petru, domagając się m.in. zaprzestania finansowania lekcji religii z budżetu państwa. Premier Ewa Kopacz powtarzała jak mantrę, że trzeba zatrzymać „państwo wyznaniowe”, a jej narracji towarzyszył poklask części mediów. O tym, jak bardzo odrealnione są takie sugestie, świadczą jednak nie tylko wyniki wyborów, ale też zapowiedzi przedstawicieli zwycięskiej partii, jak również jej działania podejmowane w czasach gdy rządziła.
Rozdział już jest i pozostanie
Głosy domagające się wprowadzenia w Polsce rozdziału państwa od Kościoła są albo cyniczną grą polityczną, albo dowodem na brak elementarnej wiedzy. W odniesieniu do relacji państwo–Kościół art. 25. ust. 3 Konstytucji RP mówi przecież o poszanowaniu ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie, jak również współdziałaniu dla dobra człowieka i dobra wspólnego. Jest to więc rozdział państwa i Kościoła, który najbliższy jest modelowi separacji skoordynowanej. Oznacza to, że państwo i Kościół są niezależne, ale w określonych sytuacjach ze sobą współpracują. I to w Polsce, z lepszym czy gorszym skutkiem, dzieje się na co dzień, zarówno na szczeblu samorządowym (parafie i gminy), jak i centralnym (rząd i episkopat).
Nic nie wskazuje na to, aby nowy rząd zamierzał wprowadzać rewolucję. Ponadto, choć w Sejmie będzie dysponował większością głosów, to jednak nie taką, która umożliwiałaby zmianę ustawy zasadniczej. Jej projekt, który zniknął ze strony internetowej PiS, był zresztą jednym z głównych tematów ostatniego przedwyborczego tygodnia. Nie zapomniała o nim też „Gazeta Wyborcza” w swoistym manifeście przed wyborami parlamentarnymi: „Aksjologia Kościoła katolickiego ma być zapisana w konstytucji, której preambuła zaczynać się będzie słowami «W imię Boga Wszechmogącego». Oznaczałoby to zniesienie przyjaznego rozdziału «tronu i ołtarza», bezwzględny zakaz aborcji, koniec ochrony wolności sumienia, zamach na prawa mniejszości. To konstytucja państwa autorytarnego” – zawyrokowała „GW”. Tyle że odniesienie do Boga i chrześcijańskiego dziedzictwa znajduje się także w obecnej konstytucji, której autorzy nie wywodzili się przecież, ze środowisk szczególnie bliskich Kościołowi.
PiS tego nie obiecywał
W całej sprawie najbardziej znamienne jest właśnie to, że w kampanii wyborczej to głównie oponenci PiS, zarówno w wymiarze politycznym, jak i medialnym, wypowiadali się na temat relacji państwo–Kościół, jakie miałyby zapanować po zwycięstwie partii Jarosława Kaczyńskiego. Sami politycy Prawa i Sprawiedliwości tego tematu raczej unikali. Jeśli już się jednak w tej sprawie wypowiadali, to jednoznacznie odrzucali sugestie przeciwników. – Polska jest państwem świeckim i jest rozdział Kościoła i państwa (...) nie widzę powodu, żeby akurat w kampanii wyborczej poruszać tak drażliwe tematy – mówiła kandydatka PiS na premiera Beata Szydło podczas telewizyjnej „Debaty liderów”. Do kwestii wprowadzenia przez PiS państwa wyznaniowego odniósł się także Jarosław Kaczyński. – Trzeba bronić tego wszystkiego, co jest fundamentem polskości. Nie oderwie się tego fundamentu od naszej wiary, od Kościoła, od katolicyzmu. To nie oznacza oczywiście żadnego państwa wyznaniowego. Polska jest i musi pozostać, być może jedynym, czy jednym z bardzo niewielu na świecie krajów prawdziwej tolerancji religijnej – przekonywał prezes PiS w przemówieniu wygłoszonym w Krakowie.
Inne priorytety
Sugestie, że samodzielnie rządzące PiS, wspierane przez prezydenta, wprowadzi republikę wyznaniową, swoje korzenie mają zapewne w poglądach polityków Prawa i Sprawiedliwości w szeroko rozumianych sprawach światopoglądowych. Te w ostatnich miesiącach były punktami szczególnie zapalnymi, jak choćby ustawa o in vitro. Ustawa spotkała się krytyką, choćby ze strony Sądu Najwyższego, którego opinię Sejm jednak zignorował. Sprzeciwiał się jej także Kościół. To wystarczyło, by dla politycznych i medialnych przeciwników Prawa i Sprawiedliwości wniosek był oczywisty – partia idzie ramię w ramię z Kościołem. Gdy więc wygra wybory, to zmieni Polskę w państwo wyznaniowe. Można odnieść wrażenie, że zabrakło już tylko przypuszczeń czy sławetne „klękanie przed księdzem” , stanie się niebawem obowiązującym prawem.
Tymczasem jednak nie tylko wypowiedzi polityków PiS, ale także plany, zarówno te wyborcze, jak i powyborcze, świadczą o tym, że dla nowego rządu kwestie relacji państwo–Kościół, a tym bardziej sprawy dotyczące światopoglądu, nie są priorytetami. PiS szło po władzę pod hasłem „dobrej zmiany”, ale ta zmiana w rozumieniu polityków Prawa i Sprawiedliwości dotyczy przede wszystkim funkcjonowania państwa (przywrócenie państwa obywatelom, modernizacja armii, uporządkowanie działania służb specjalnych, media publiczne), polityki zagranicznej (kwestia imigrantów i repatriantów, wojna na Ukrainie), spraw społecznych (polityka prorodzinna, edukacja – likwidacja gimnazjów i dobrowolność posyłania do szkoły sześciolatków, służba zdrowia) i gospodarczych (energetyka, przywrócenie poprzedniego wieku emerytalnego, podwyższenie kwoty wolnej od podatku).
Ochrona życia bez większych zmian
Na to, że polityka nowego rządu nie będzie skupiać się na sprawach światopoglądowych czy dotyczących ochrony życia, wskazuje też krótka historia rządów partii Jarosława Kaczyńskiego. W latach 2005–2007, kiedy rządziło PiS (w koalicji z Samoobroną i LPR) pojawił się projekt zmiany w konstytucji chroniący godność człowieka od chwili poczęcia, co w konsekwencji mogłoby przełożyć się na całkowity zakaz aborcji. Ostatecznie jednak zakazu nie wprowadzono, a ówczesny marszałek Sejmu Marek Jurek, który był twarzą proponowanej zmiany, zrezygnował nie tylko ze sprawowanej funkcji, ale też odszedł z PiS, w którym nie znalazł dostatecznego wsparcia. Działające pragmatycznie PiS nie chciało wówczas wywoływać ideologicznej wojny. I zapewne nie będzie chciało jej także teraz. Choć na poziomie deklaracji partia opowiada się za ochroną życia, to jednak inicjowanych przez nią fundamentalnych zmian w ustawie aborcyjnej spodziewać się nie należy. – Myślę, że dzisiaj w Polsce nie ma warunków do tego, żeby rozmawiać o całkowitym zakazie aborcji – mówił w kampanii wyborczej na antenie RMF FM poseł PiS Jacek Sasin. Nowa władza nie zakaże także in vitro, prawdopodobnie ograniczając się jedynie do wprowadzenia do obecnej ustawy zmian nieco bardziej chroniących życie.
Ciekawie będzie jednak, gdy do Sejmu wpłynie obywatelski projekt w sprawie ograniczenia lub całkowitego zakazu aborcji. Dwie takie inicjatywy pojawiły się w Sejmie poprzedniej kadencji i obie zostały odrzucone już na wstępie. PiS było wówczas przeciwko ich odrzuceniu, ale sprzeciw posłów będących w opozycji nic nie kosztował. Jak zachowają się oni już jako mająca większość ekipa rządząca? Zapewne prędzej czy później się przekonamy, bo środowiska pro life na pewno się nie poddadzą.