Film tragicznie zmarłego w czasie festiwalu filmowego w Gdyni reżysera nie jest jednak zwykłym dreszczowcem, thrillerem czy horrorem. To opowieść o uwikłaniu w historię, przenikaniu kultur, które nie zostaje zatrzymane nawet przez eksterminację narodu. Tak, film po raz kolejny traktuje o żydowskim dziedzictwie w polskiej współczesności, jednak przynajmniej z kilku powodów problem ten jest ujęty w sposób niebanalny.
Patrząc wnikliwiej, już samo to, że mamy do czynienia z produkcją polsko-izraelską, a główną rolę gra młody Izraelczyk (Itay Tiran, wybitna kreacja) u boku pięknej Agnieszki Żulewskiej, wskazuje na to, że nie jest to tylko nasze polskie rozliczenie z przeszłością, ale próba przepracowania tematu polsko-żydowskiej koegzystencji w kulturze, przez twórców kolejnego pokolenia. Osią dla całej historii jest wywodząca się z żydowskiego folkloru i mistycyzmu idea dybuku – przylgnięcia, według której dusza zmarłych może po śmierci próbować zakończyć niedomknięte na ziemi sprawy, wchodząc w ciało innej osoby. Zazwyczaj oznaczało to, że ofiara dybuku mówiła głosem osoby zmarłej, tracąc panowanie nad swoim ciałem. Tradycja żydowska zachowała specjalne egzorcyzmy na wypadek dybuku, polegające na rozpoznaniu nawiedzającego ducha oraz odpokutowaniu przez jego rodzinę krzywdy, o jaką upominał się zmarły. Cały film oparty jest zresztą na sztuce teatralnej Piotra Rowickiego pt. Przylgnięcie, a sama problematyka przypomni nam o pierwszym nagranym w języku jidysz filmie z 1937 r., właśnie pod tytułem Dybuk.
Demon pełen jest niezwykłości, nie jesteśmy postawieni wobec standardowej sytuacji. Rzecz dzieje się w czasie ślubu i wesela Polki, z poznanym w Londynie Piotrem. Wobec licznej rodziny lokalnego magnata, ojca panny młodej (Andrzej Grabowski), Piotr pojawia się na swoim weselu sam, jakby w ostatniej chwili. Przypadek sprawia, że odkrywa mroczną tajemnicę starego domu, w którym oczekuje swojego ślubu, choć nie do końca ją z początku rozumie, a później nie ma możliwości jej rozwikłać, bo owa tajemnica całkowicie nim zawładnie. Wesele odbywa się natomiast w położonej obok stodole. W trakcie uroczystości lekko pomylony stary nauczyciel próbuje przypomnieć historię domu i to on stanie się jedynym, który zrozumie, co stanie się z Piotrem. Dopiero jego egzorcyzm rzuci światło na całą sytuację i pozwoli tym, którzy chcą słuchać, dowiedzieć się nieco o przeszłości swojej rodziny.
Co stanie się z tymi, którzy nie chcą słuchać? Wobec lejącego się w ogromnych ilościach alkoholu pomyślą, że doświadczyli zbiorowej halucynacji, że rzeczy były inne w świetle nocy, niż się wydawały. Czy też jak będzie przekonywać ojciec panny młodej w znakomitym monologu, wykonanym przez Andrzeja Grabowskiego, wszystko będzie można uznać za sen, a nawet za sen we śnie. Wszystko po to, żeby uciec od pytania o odpowiedzialność, by nie zajmować się trudną i niezrozumiałą pamięcią, żeby nie grzebać w przeszłości, która może rzucić niekorzystne światło na tych, którzy byli nam bliscy. Można w takiej zbiorowej halucynacji trwać, ale w czasie tego wesela ginie jedna osoba i to najważniejsza: Pyton, Piotr, po prostu – pan młody.
I w tym momencie okazuje się, że zło, które może przybrać koszmarne rozmiary, ma często banalne podstawy. Zwykła ludzka zawiść, zazdrość, obojętność – to niejednokrotnie przyczyny ludzkich tragedii. Zarówno w wymiarze jednostki, jak i w szerszym społecznym sensie, tylko pielęgnowanie pamięci i wyciąganie lekcji z historii może niekoniecznie zapobiec złu, ale przynajmniej złagodzić jego konsekwencje.