Rok 194... Nie wiem dokładnie który: może 1940, przed zamknięciem getta w Sokołowie, a może 1942, już po jego likwidacji. W drzwiach chałupy babki Walerii staje dwójka czarnowłosych, umorusanych chudzielców: dziewczynka i chłopiec. Błąkają się od chaty do chaty, żebrząc o żywność. Babka, niewiele myśląc, wyjmuje kromkę chleba z rączek kilkuletniej córki Zosi, przełamuje i daje połowę niespodziewanym gościom. Zosia w bek – ta kromka to dla niej całodzienny posiłek. Przydziałowy bochenek dzieliło się na sześć kawałków, bo mała miała jeszcze trzy siostry. Na to jej matka: „Nie płacz! Jutro ojciec przyniesie nowy chleb. A oni – wskazała na drzwi – nie wiadomo kiedy ostatnio jedli”. Owo wspomnienie zostało Zosi na całe życie. To moja matka.
Z tysięcy takich domowych opowieści utkane są dzieje relacji polsko-żydowskich w latach niemieckiej okupacji. W tej naszej zbiorowej historii występuje pełna paleta reakcji: od heroizmu Sprawiedliwych po podłość szmalcowników i morderców. Moja opowieść mieści się gdzieś pośrodku, choć zdecydowanie po „dobrej stronie” – babka, prosta wyrobnica, w trudnej chwili wykazała się przyzwoitością. Niestety, w wielu domach było zupełnie inaczej. I tamtych historii raczej się dzieciom nie opowiada.
Zejście do jądra ciemności
Podsumować to wszystko i sprawiedliwie wyważyć – to zadanie tytaniczne, ale wbrew pozorom wykonalne. W archiwach polskich i zagranicznych zachowało się dość materiałów, by na ich podstawie zbudować historyczną syntezę na skalę całego kraju. Ale dokonać tego można będzie dopiero w toku kilkunastoletniej pracy dużego zespołu badaczy.
Wcześniej nikt się tym serio nie zajmował. To znaczy – wiemy już względnie dużo o tragicznych losach ludzi z likwidowanych przez Niemców gett. Jak jednak szacują historycy, podczas akcji likwidacyjnych co dziesiątemu Żydowi udało się zbiec. A skoro Żydów w gettach na terenie Generalnego Gubernatorstwa (dalej GG) i Okręgu Białostockiego było około 2,2 mln, mowa jest o ponad 200 tys. uciekinierów.
Co się z nimi stało? Odpowiedź na to pytanie przypominać będzie schodzenie do conradowskiego „jądra ciemności”. Nie tylko z powodu naszej dotychczasowej niewiedzy. Także dlatego, że obok tych, których udało się ocalić z pomocą nieżydowskich sąsiadów, duża część Żydów (jak duża
– o tym za chwilę) zginęła z rąk innych sąsiadów: Polaków, Ukraińców i Białorusinów. Niektórzy zostali wydani Niemcom, inni padli ofiarą morderstw.
Całość poprzez część
Dwutomowe dzieło pod tytułem Dalej jest noc na 1700 stronach jest podsumowaniem częściowym, bo dokonanym na podstawie przebadania żydowskich losów w dziewięciu powiatach GG i Okręgu Białostockiego. Są to powiaty: bielski (prof. Barbara Engelking), biłgorajski (Alina Skibińska), węgrowski (prof. Jan Grabowski), łukowski (prof. Jean-Charles Szurek), złoczowski (Anna Zapalec), miechowski (Dariusz Libionka), nowotarski (Karolina Panz), dębicki (Tomasz Frydel) i bocheński (Dagmara Swałtek-Niewińska).
Rozmieszczenie badanych powiatów jest chyba dosyć reprezentatywne dla całości, choć wyraźny jest tutaj brak przykładu wziętego z zachodniej ściany GG (Radomsko–Piotrków–Tomaszów–Łowicz). Ponadto nie wszystkie powiaty przebadano na całym ich terytorium. Barbara Engelking, pisząc o rozległym powiecie bielskim, z racji niemożności dotarcia do źródeł na temat miejscowości leżących obecnie na Białorusi ograniczyła się do części zachodniej, a Jan Grabowski, z niejasnych powodów, opisał zaledwie połowę okupacyjnego powiatu węgrowskiego. Ale sumując plusy i minusy, w dopuszczalnym przez logikę przybliżeniu można powiedzieć, że przebadany teren to jedna siódma całości, gdyż wszystkich powiatów było 63.
Jak wiele ofiar?
Co więc wynika z tej książki w świetle pytania budzącego dziś największe emocje: jak wielu Żydów zginęło z polskiej winy? I drugiego pytania, które jest chyba ważniejsze od pierwszego: jak ten fakt ocenić?
Redaktorzy całości, Barbara Engelking i Jan Grabowski, piszą we wstępie, że „zdecydowana większość próbujących się ratować Żydów [...] zginęła z rąk polskich bądź też została zabita przy współudziale Polaków”. To straszne zdanie, ale na szczęście nieprawdziwe. I co najdziwniejsze, nieprawdę owego stwierdzenia udowadnia właśnie szczegółowa analiza faktów zamieszczonych w dwutomowym opracowaniu. Rzetelnym, więc trudnym do podważenia.
Policzmy zatem: dane z przebadanych 9 powiatów mówią nam o 2,5 tys. żydowskich uciekinierów zadenuncjowanych przez Polaków, Ukraińców bądź Białorusinów, jak również o takiej samej liczbie (bo dokładnych liczb nie poznamy) Żydów, którzy padli z rąk granatowej policji, strażaków, junaków z Baudienstu (okupacyjna „służba pracy”) oraz zwykłych cywilów, owych „sąsiadów”, o których swego czasu pisał Jan Tomasz Gross. To w sumie daje około 5 tys. ofiar. Rzeczywista ich liczba była jednak nieco wyższa, gdyż w dokumentacji nie sposób było uwzględnić ofiar, które ukrywały się gdzieś na bagnach lub w głębokim lesie. Takich nieszczęśników było niemało, jednak nie tak wielu, jak sugerują redaktorzy opracowania, którzy do rubryki „zabici przez Polaków” wtłaczają właściwie wszystkich, których los pozostaje nieznany. A to poważny błąd metodologiczny, gdyż taki rachunek kompletnie nie uwzględnia zmarłych z głodu, zimna i chorób, jak również samobójców. Zważywszy fatalne warunki, w jakich wegetowali uciekinierzy do lasów, trzeba dojść do wniosku, że takich osób było bardzo wiele.
Do owych 5 tys. dodajmy więc 1–2 tys. ofiar. Pomnóżmy teraz: 7 razy 6–7 tys. daje w sumie 42–49 tys. To naprawdę górna granica i rozsądniej byłoby nieco ją obniżyć, niż dalej windować w górę. Pozostanę więc przy liczbie rzędu 40 tys. Tylu mniej więcej Żydów zginęło w latach 1942–1943 z winy ludzi, którzy do 1939 r. posiadali polskie obywatelstwo. I taka, nie inna skala ofiar podawana będzie kiedyś przez rzetelne podręczniki historii.
Gorzka pigułka
Co teraz z ową wiedzą mamy zrobić? To trudne pytanie, gdyż podany wyżej fakt będzie dziś zupełnie różnie interpretowany przez podzielonych na dwa obozy Polaków. „Obrońcy dobrego imienia narodu” z wielkim trudem przyjmują do wiadomości to, że w ogóle jacyś Polacy Żydów zabijali. Z kolei zwolennicy „pedagogiki wstydu” utrzymują, że Polacy zabili 200 tys. Żydów.
Tę liczbę wylansował zresztą sam Jan Grabowski, współredaktor omawianego dzieła. Skądinąd profesor z Ottawy od niedawna dystansuje się od własnej, wcześniejszej oceny, a nawet zaprzecza, że kiedykolwiek ją formułował. Ale fakty są nieubłagane: zbyt wiele śladów swoich wypowiedzi pozostawił w polskich i światowych mediach. Co więcej, dziś niektóre z nich nakręcają spiralę antypolskich oskarżeń, powołując się właśnie na Dalej jest noc. 12 maja „The Times of Israel”, gazeta online, czytana przez kilka milionów internautów na świecie, doniosła że „grubo ponad pół miliona żydowskich ofiar Zagłady zginęło na skutek działania ze strony nieżydowskich Polaków”.
Takiemu szkalowaniu należy się zdecydowanie przeciwstawić. Pamiętać jednak przy tym należy, że autorzy podobnych bredni wyrządzają niedźwiedzią przysługę książce oraz całemu zespołowi badaczy, który nad nią ciężko pracował. Może z wyjątkiem prof. Grabowskiego, który teraz powinien się zastanowić, czy chciał takiego właśnie efektu swojej pracy.
Pozostaje jeszcze konkluzja najważniejsza. Owe kilkadziesiąt tysięcy to nadal liczba przerażająca, liczba od której my, Polacy, nie możemy się odwracać w jakimś nieodpowiedzialnym geście przekory.
Pora teraz na pociechę. Książka Dalej jest noc, niezależnie od takich czy innych intencji jej redaktora, w dłuższej perspektywie – paradoksalnie – pokrzepi naszą samoświadomość. Gorzej już nie będzie. Możemy odetchnąć, bo nareszcie wyciągnęliśmy trupa z szafy. Reszta to kwestia długoletniego i z pewnością mozolnego, acz mądrego lobbingu „sprawy polskiej” na świecie. Pamiętajmy także o tym, że oprócz łotrów i szmalcowników wydaliśmy też Sprawiedliwych. I było ich o wiele więcej, niż policzono ich w instytucie Yad Vashem. O tym także mówi nam książka Dalej jest noc.
Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski, t. I-II
pod redakcją Barbary Engelking i Jana Grabowskiego
Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2018