Jest Pan nie tylko historykiem, ale także politologiem i socjologiem. To pozwala spoglądać na karty historii i ludzkie wybory nieco inaczej. Czy to opowieści dziadka skłoniły Pana do zgłębiania kwestii polsko-żydowsko-niemieckiej podczas II wojny światowej?
– Rzeczywiście, dziadek opowiedział mi w latach 90., co przydarzyło mu się podczas wojny. Gdy z nim rozmawiałem, byłem już studentem historii. Przy rozmowie była także moja ciocia (córka dziadka). Okazało się, że ona także pamiętała sytuację, w której został postawiony mój dziadek.
Wszystko działo się w okolicy Dąbrowy Tarnowskiej, gdzie mieszkał dziadek. Mógł to być rok 1942 lub 1943. Nagle, w nocy rozległo się pukanie do drzwi. W drzwiach stał znajomy ze swoją córką. Dziewczynka była w wieku córki mojego dziadka. Ten znajomy poprosił o przyjęcie jego dziecka. W zamian proponował swój dom, który na tamte czasy, jako dom murowany, był bogactwem (mój dziadek mieszkał w domu pod strzechą). Dziadek wpadł w panikę. Poprosił tego mężczyznę, żeby zabrał córkę i opuścił jego dom. Bał się o swoją rodzinę, o dzieci. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby Niemcy to odkryli, zabiliby nie tylko jego, ale także całą jego rodzinę.
Dziadek opowiadał mi tę historię ze łzami w oczach. Mówił, że ta dziewczynka bardzo często śniła mu się po nocach. Dręczyły go ogromne wyrzuty sumienia. Jako historyk, zacząłem interesować się i drążyć, dlaczego on się tak bardzo bał. Jakie wobec tego Niemcy musieli wprowadzić rozporządzenia, żeby tak podporządkować społeczeństwo?
Dlaczego akurat tylko w Polsce to prawo było tak drakońsko zaostrzone?
– Już tłumaczę. Zająłem się prawem ze strony niemieckiej. Okazało się, że nie tylko urzędnicy, ale także policja niemiecka pisała ankiety dotyczące tego, jak bardzo prawo w Polsce trzeba zaostrzyć. Z tego, co udało mi się wyczytać w tekstach źródłowych, mogę stwierdzić, że to zaprzeczenie tez Jana Tomasza Grossa i Jana Grabowskiego, którzy twierdzą, iż Polacy nie chcieli pomagać Żydom. Wręcz przeciwnie. Niemcy uważali, że Polacy właśnie pomagają, dlatego zaczęli wprowadzać rozporządzenia, które im tego zabraniały. Taki zakaz może byłby skuteczny w Niemczech, bo to naród zdyscyplinowany. Dodatkowo antysemityzm w Niemczech był naprawdę silnie odczuwalny.
Oczywiście nie zawsze Polacy pomagali bez przyczyny, bo przecież nie wszyscy byli altruistami. Istniała np. kwestia wymiany handlowej, wówczas gdy Niemcy zamknęli Żydów w gettach i odcięli ich od świata zewnętrznego oraz dostaw żywności. Przysługiwały im głodowe porcje żywności. Zamknięci w getcie, byli zmuszeni do poszukiwana jedzenia poza granicami getta. Wbrew pozorom Polacy także nie narzekali na nadmiar pożywienia. Mimo wszystko zrodził się tzw. szmungiel, czyli wymiana handlowa. To też było zabronione i karane. „Szmungiel” był gwarancją na przeżycie ludzi zamkniętych w gettach. Niemcy stopniowo wprowadzali zakazy opuszczania przez Żydów getta i niesienia im pomocy ze strony Polaków.
Początkowo kary były ostrzejsze dla Żydów.
– Za opuszczenie getta bez pozwolenia, taka osoba ponosiła karę śmierci. Równocześnie wprowadzono karę dla Polaków za świadome udzielenie schronienia Żydowi. To wciąż dla Niemców było mało. Gubernator dystryktu warszawskiego Joseph Fischer wydał rozporządzenie – nie mając do tego podstawy prawnej – które mówiło o tym, że jakakolwiek pomoc ze strony Polaków, czy to jałmużna, czy podanie szklanki wody, również miały podlegać karze śmierci. W ślad za tym rozporządzeniem poszli także lokalni, niemieccy urzędnicy. Niemcy łamali ówczesne prawo okupacyjne, aby szkodzić i ścigać zarówno Żydów, jak i Polaków. Oczywiście wśród Polaków też znalazł się margines społeczny, który zmanipulowany przez Niemców, gnębił Żydów, ale w większości jednak Polacy wyciągali pomocną dłoń.
W 1942 r. w niemieckim rządzie rozpoczęła się debata dotycząca tego, jak można zadziałać, żeby kontakty polsko-żydowskie zminimalizować. Uznano, że kary dla Polaków muszą zostać jeszcze bardziej zaostrzone.
– Za złapanie na gorącym uczynku lub choćby podejrzenie, niemieccy policjanci i żandarmi mogli od razu rozstrzelać obie strony i to bez procesu dowodowego. Niemcy próbowali zmuszać Polaków do donoszenia na Żydów. Za niestosowanie do wytycznych, Polakowi groziło rozstrzelanie, spalenie żywcem lub obóz koncentracyjny. Niemcy pociągali do odpowiedzialności całe rodziny, a nawet sąsiadów. Zmuszali do donoszenia. Zdarzało się, że dochodziło do zagłady całej wsi, urządzali pokazowe mordy nad rodzinami: zwoływali innych mieszkańców i na ich oczach palili żywcem sąsiadów. W ten sposób udało im się zastraszyć lokalną społeczność. Stąd później częste przypadki, że gdy Żydzi prosili Polaków o pomoc, o schronienie, spotykali się z odmową.
Mimo tych argumentów, starałem się zanalizować, co musiała czuć dziewczynka z opowiadania mojego dziadka. Gdyby przeżyła, stwierdziłaby, że dziadek nie udzielił jej pomocy, choć o nią prosili. Byłoby dla niej mało istotne, że dziadek bał się o swoją rodzinę. Ona była przecież w traumie i bała się o swoje życie i pewnie także swojego ojca. Nie dziwię się, że mało ich interesowało to, dlaczego tej pomocy im odmówiono.
Później poznałem też historię pewnej dziewczynki żydowskiej, której ojciec przed wywiezieniem do getta kazał uciec do lasu. Miała wówczas dziewięć lat. W końcu dotarła do jakiejś zagrody i powiedziała, że jest polską sierotą. Została przygarnięta przez gospodarza. Na jaw w końcu wyszło, że jest Żydówką. Gospodarz wpadł w panikę. Miał swoją rodzinę, nie bardzo wiedział, co z nią zrobić. Według niemieckich restrykcji, powinien zawieźć dziewczynkę do żandarmerii, ale wiedział, że w ten sposób skaże ją na pewną śmierć. Wywiózł ją do lasu i uciekł. Dziewczynka na szczęście przeżyła i znalazła inną zagrodę. Nigdy nie chciałbym być na miejscu któregokolwiek z nich. Gospodarz z jednej strony ocalił jej życie, bo jej nie wydał, z drugiej jednak, porzucił wystraszone dziecko.
Moim obowiązkiem jako historyka jest opisanie pewnych sytuacji i pozostawienie pod rozwagę czytelnikowi, żeby te sytuacje spróbował zrozumieć. Z historii można się wiele nauczyć, pod warunkiem że przedstawimy ją rzetelnie i bez uprzedzeń. Trzeba jednak wykazywać się pewną wiedzą.
A właśnie, w swojej książce niektórym badaczom wytyka Pan luki w wiedzy historycznej np. Heather Morris, autorce Tatuażysty z Auschwitz, czy Barbarze Engelking.
– Barbara Engelking jest psychologiem i pracuje w PAN. Postrzega siebie jako specjalistkę od Holokaustu. Poznałem ją osobiście, gdy była jeszcze żoną Michała Boniego i zajmowała się denuncjacjami. Jeśli ktoś jest socjologiem lub psychologiem, powinien wiedzieć, że takie zjawisko istniało od dawna i że pewne typy ludzi mają do tego skłonności. Jeśli państwo jest opresyjne i takiego człowieka w tym wspiera, łatwiej o pewne zachowania. Pani Engelking pomija ten aspekt i też zapomina o represjach, jakie Niemcy nakładali na Polaków. Nie biorąc pod uwagę takich argumentów, to jest niestety wypaczanie prawdy.
Rolą psychologa jest przecież analizowanie zachowań ludzkich.
– Oczywiście, to jest kluczowe. Jeśli jestem psychologiem, to najpierw muszę ocenić, w jakim środowisku dany człowiek działał. Okupacja niemiecka nie była dla ludzi normalną sytuacją. Austriacki psycholog i więzień obozów koncentracyjnych Viktor Emil Frankl, napisał po wszystkim książkę. Stwierdził, że w nienormalnej sytuacji, nienormalna postawa jest w zasadzie naturalnym zachowaniem. Trudno jest wydawać sąd nad zachowaniem ludzkim, nie będąc w środku zdarzeń. Sam jestem ojcem i uważam, że nie mam prawa narażać życia dzieci, aby ratować kogoś innego. Dziś, jeśli ktoś odważyłby się zaryzykować życie własnych dzieci, odbierane mu są prawa rodzicielskie.
Myśli Pan, że istnieje jakiś złoty środek, jak dziś rozmawiać o tym, co wydarzyło się podczas wojny?
– Jeśli chodzi o Polskę, to ważne, byśmy zdawali sobie sprawę, że los Żydów pod okupacją niemiecką w Polsce był straszliwy. Niemcy wymordowali około 90 proc. Żydów i około 10 proc. etnicznych Polaków. Poza Żydami, Polacy odnieśli najdotkliwsze straty w ludziach. W dyskusji musimy dać jasno do zrozumienia stronie izraelskiej, że zdajemy sobie sprawę, w jak wyjątkowo tragicznej sytuacji znaleźli się ich rodacy. Myślę, że wówczas odnajdziemy z nimi dialog. Całkowite porozumienie raczej nie jest możliwe, ale jesteśmy w stanie osiągnąć pewien konsensus.
Nie może też dochodzić do zakłamywania przekazu historycznego. Musimy przekonywać argumentami, a nie krzykiem. Wprowadzanie dekretów i zakazów nie jest dobre. Być może ministra Israela Kaca nie da się już w pewnych kwestiach przekonać, ale kto wie. Istnieje jednak szansa, że przekonamy innych i tak rozpocznie się kolejna debata. Wierzę, że jest to możliwe. Polacy i Żydzi podczas wojny byli ofiarami, ale nie byli równoważnymi ofiarami i to jest bardzo istotne. Nie możemy pozwolić na to, żeby radykałowie (także w Polsce) przejmowali głos. Walka o to, kto był bardziej pokrzywdzony podczas wojny jest dla Polski z góry spisana na fiasko.
Bogdan Musiał
Historyk dziejów najnowszych. W 1985 r. uzyskał azyl w Republice Federalnej Niemiec. W latach 1990–1998 studiował historię, nauki polityczne i socjologię w Hanowerze Manchesterze. Współpracownik Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie. Autor licznych książek historycznych