Logo Przewdonik Katolicki

Droga miłosierdzia w prawdzie

Paweł Milcarek
Papież Franciszek podczas obrad synodu biskupów / fot. PAP

W ciągu ostatnich dziesięcioleci wyostrzono duszpasterski ton zapraszania rozwodników jak najbliżej życia Kościoła, pod tym jednym warunkiem: braku dostępu do Komunii. Krok dalej będzie już zanegowaniem zasady w udzielaniu i przyjmowaniu łaski Bożej.

Na synodzie i około synodu wzmaga się dyskusja o możliwościach duszpasterskiej troski o rozwodników, którzy zawarli nowy związek. W związku z tym jedni wyraźnie dążą do zmian, dzięki którym nasi bracia i siostry zostaliby dopuszczeni do Komunii, pozostając faktycznie w swym stanie (!); drudzy podkreślają, że w tej dziedzinie trudno o zmiany, które nie uderzałyby w niezmienną prawdę – o sakramencie małżeństwa i o warunkach przystępowania do Eucharystii. Nie są to sprawy wyłącznie dyscyplinarne, stąd obawa wielu ojców synodalnych, by zmiany wymuszane zbyt świeckim rozumieniem miłosierdzia, oderwanym od Pisma i Tradycji, nie przyniosły bezowocności Eucharystii: Komunia udzielana bez względu na to, czy ktoś naprawia swe błędy i niewierności, czy nie, szybko okaże się rytuałem bez istotnego znaczenia albo placebo, które nie leczy, lecz jedynie poprawia wszystkim nastrój. Oczywiście nie mamy prawa tak traktować Bożego daru łaski.
 
„Cena” za przywrócenie Komunii
Jednak niektórzy zwolennicy zmian przekonują, że ich propozycja nie zmierza do udzielania Komunii każdemu, kto sobie tego zażyczy. Z jednej strony zawężają więc kwestię do tych rozwodników, którzy nie mogą zakończyć swych trwałych związków niesakramentalnych bez powodowania następnego zła (np. dla potomstwa z tego związku). Z drugiej strony – proponują specjalną „drogę pokutną” dla tych spośród nich, którzy chcieliby powrócić do Komunii eucharystycznej.
U nas w tym kierunku poszedł redaktor naczelny „Więzi” Zbigniew Nosowski (w bieżącym numerze „PK” na str. 18). Nosowski proponuje otwarcie dla rozwodników żyjących w związkach cywilnych „wieloletniej drogi pokutnej” (pada liczba dziesięciu lat, a krótki opis tej „drogi” ma zapewne przypominać surowe pokuty starożytnego Kościoła).
Propozycja Nosowskiego zjednuje sobie szacunek powagą, z jaką jej autor stara się nie ulec pokusie kompromisu. Jednak nie sposób nie wrócić do spostrzeżenia: ta propozycja niczego nie rozwiązuje, nie stawia nikogo w prawdzie nawrócenia. Z tekstu wynika, że należące do tej pokuty „uświadomienie sobie przed Bogiem… żalu za grzechy” nie ma zmienić zasadniczo aktualnego sposobu życia, zaś „uporządkowanie zobowiązań wobec sakramentalnego małżonka” przecież nie polega na powrocie do zobowiązań z przysięgi małżeńskiej.
W istocie cała propozycja polega na tym, by określona liczba praktyk ascetycznych połączonych z  wzięciem na siebie poczucia winy i jakichś zobowiązań zastąpiła skuteczny żal za grzechy prowadzący do nawrócenia jako odmiany życia. Propozycja Nosowskiego jest radykalna jedynie w podwyższaniu „ceny” za przywrócenie do Komunii sakramentalnej – natomiast do radykalizmu pokuty starożytnego Kościoła brakuje jej punktu zasadniczego: woli porzucenia swego błędu i przyjęcia na powrót już uzyskanego daru Bożego.
 
Granice miłosierdzia
Sprawa nie jest prosta. Biorąc pod uwagę nierozwiązywalność i jedność małżeństwa chrześcijańskiego, Kościół katolicki rozwijał swe miłosierdzie w dwóch kierunkach, w obu praktykując radykalizm miłosierdzia harmonizowany z radykalizmem prawdy. Z jednej strony gotów jest z całą powagą zbadać, czy aby sakrament małżeństwa nie został zawarty wadliwie, czyli bez wprowadzania nierozwiązywalności. Z drugiej strony – gotów jest dopuścić ponownie do pełni udziału we Mszy św. nawet rozwodników żyjących w nowych związkach, o ile tylko powstrzymają się w tych związkach od uczynków zastrzeżonych jedynie dla dwojga sakramentalnych małżonków.
W tych przypadkach Kościół już praktykuje zarówno powagę w rozpoznaniu prawdy, jak i odwagę w trosce o osoby. Sąd kościelny jest gotów stwierdzić nieważność małżeństwa, mimo że każda taka sytuacja jest pewnym skandalem i okazją do podejrzewania w tym „rozwodu kościelnego”. Gdy zaś chodzi o wymaganie „powstrzymania się od aktów, które przysługują jedynie małżonkom”, Kościół dla dobra dusz także ryzykuje skandal wśród wiernych, zawężając przy tym swe wymaganie do absolutnego minimum: znaku seksualnego, bez żądania wycofania się z innych przestrzeni dóbr małżeńskich w związku niesakramentalnym (wspólnota gospodarstwa, życia, społeczne przywileje małżeństwa…).
To nadal może być uznane za ciężkie wymaganie. Jednak – jak pisze Nosowski – nie może tu chodzić o „wygodną autostradę bez żadnych limitów prędkości”, zaś radykalizm miłosierdzia nie może polegać na obniżaniu wymagań. Rzecz zresztą nawet bardziej w prawdzie niż w wymaganiu.
Czy zatem doszliśmy już w tej sprawie do granic prawdziwego miłosierdzia? Można odnieść wrażenie, że w ciągu ostatnich dziesięcioleci zdefiniowany przez Kościół stosunek duszpasterski do rozwodników został już obrany z wszelkiej czysto dyscyplinarnej „dyskryminacji” czy surowości. Wręcz odwrotnie, wyostrzono duszpasterski ton zapraszania jak najbliżej życia Kościoła, do jego wnętrza, aż do ryzyka praktycznego „normalizowania” sytuacji rozwodników, pod tym jednym warunkiem braku dostępu do Komunii. I chyba rzeczywiście stanęliśmy już na granicy tego, co albo sakramentalnie nienaruszalne, albo niezbędne do uchronienia – dla wszystkich – prawdy o sakramencie i łasce. Wielu ojców synodalnych ostrzega, że krok dalej będzie już zanegowaniem zasady w udzielaniu i przyjmowaniu łaski Bożej.
 
Non possumus
Oczywiście tam, gdzie kończą się możliwości sprawowania prawdziwego miłosierdzia, nie kończą się ludzkie dramaty: dramatem jest ludzki upadek, dramatem jest takie zawikłanie w upadku, że bardzo trudno jest z niego wyjść; dramatem w końcu jest i to, że człowiek nie widzi w sobie sił, żeby uczestniczyć w uzdrowieniu sprowadzanym przez sakrament.
Czy te dramaty może rozwiązać po prostu mocna wola Kościoła, żeby człowieka z nich zawsze uratować? Na pewno nie. Czasami ta wola może prowadzić na manowce przekonania, że Kościół jest wszechwładny, wszystko może, o ile sam w tym zobaczy rozwiązanie nabrzmiałych problemów. Ale Kościół, inaczej niż Bóg, nie jest wszechwładny, nie wszystko może. Są więc rzeczy, których Kościół – właśnie on, uważny na objawienie – zrobić nie może. I wówczas Kościół katolicki mówi po prostu: nie możemy, non possumus.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki