Często podnoszonym argumentem przeciw przyjmowaniu przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej jest to, że nasze państwo nie powinno pomagać obcym kulturowo i religijnie ludziom, skoro samo przez blisko ćwierć wieku po rozpadzie Związku Radzieckiego nie potrafiło sprowadzić do siebie Polaków zamieszkujących tereny byłego komunistycznego imperium. Ten argument powinien być powodem wstydu i wyrzutem sumienia dla polskich polityków.
Kim jest repatriant?
Repatriacja to nie tylko ściągnięcie do kraju osób polskiego pochodzenia, ale też nadanie im polskiego obywatelstwa. Kogo można uznać za repatrianta? To osoba, której co najmniej jedno z rodziców lub dziadków, albo dwoje pradziadków, było narodowości polskiej, a ponadto wykaże związek z polskością przez pielęgnowanie polskiej mowy, tradycji i obyczajów.
Ustawa o repatriacji z 2000 r. skierowana jest głównie do osób pozostających w azjatyckiej części byłego Związku Sowieckiego. Chodzi o Polaków i ich potomków, których nie objęła repatriacja z ZSRR z lat 40., a więc tych, którzy przed 17 września 1939 r. nie mieli polskiego obywatelstwa. W dużej mierze dotyczy to tych naszych rodaków i ich potomków, którzy znaleźli się w granicach ZSRR po wojnie polsko-bolszewickiej 1919–1921 i którzy w latach 30. w ramach tzw. operacji polskiej NKWD zostali deportowani, np. do Kazachstanu.
Swoje obowiązki względem tych Polaków polskie państwo spełnia jednak głównie na poziomie deklaracji i prawnych zapisów. Konstytucja RP w art. 52 ust. 5 stwierdza, że osoba, której pochodzenie polskie zostało stwierdzone zgodnie z ustawą, może osiedlić się na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej na stałe. Kwestię przyjazdu Polaków zamieszkałych na terenach dawnego ZSRR reguluje także wspomniana wcześniej ustawa. Jej rangę powinno wzmacniać zastosowanie preambuły (co w zwykłych ustawach zdarza się niezwykle rzadko), uznającej, że repatriacja Polaków ze Wschodu jest „powinnością Państwa Polskiego”.
Z tej powinności polskie władze nie były w stanie wywiązać się jednak przez kilkanaście lat, a co gorsza, nic nie wskazuje na to, aby miały te postanowienia skutecznie zrealizować w najbliższej przyszłości. Z informacji przekazanych przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wynika, że do 2000 r. udało się repatriować blisko 2 tys. osób, zaś w latach 2001–2014 nieco ponad 5 tys. W ostatnich latach rocznie do Polski trafia tylko około 200 repatriantów. W skali całego problemu to jednak niewiele. – Obecnie problem repatriacji może dotyczyć około 20 tys. osób – mówi Aleksandra Ślusarek, prezes Związku Repatriantów RP.
Rozproszona odpowiedzialność
Przeszkody, które stoją na drodze, aby Polacy ze Wschodu mogli na stałe wrócić do ojczyzny lub przyjechać do ojczyzny przodków, wynikają głównie z prawnych procedur związanych z repatriacją. W nich brak jest jednego centralnego ośrodka, który od początku do końca zajmowałby się tylko kwestią repatriacji. Obecnie odpowiedzialność za nią jest rozłożona na kilka instytucji państwowych i samorządowych.
Osoba starająca się o status repatrianta wniosek i dokumenty potwierdzające jej polskie pochodzenie składa w odpowiednim dla swojego miejsca zamieszkania Konsulacie RP. Konsul podejmuje decyzję o uznaniu bądź nie wnioskodawcy za osobę polskiego pochodzenia i zwraca się do ministra spraw wewnętrznych o zgodę na wydanie wizy repatriacyjnej. Jeśli decyzja MSW jest pozytywna, konsul wydaje taką wizę. Jednakże uzyskanie wizy jest niemożliwe, jeśli wnioskodawca nie przedstawi dowodów na to, że w Polsce będzie miał gdzie mieszkać i będzie miał się z czego utrzymać. Takim dowodem może być uchwała rady gminy, która zobowiązuje się do zapewnienia wnioskodawcy mieszkania lub zaproszenie wystosowane przez osobę prawną (fundację, przedsiębiorstwo, stowarzyszenie itd.) albo najbliższą rodzinę, które będzie stanowiło gwarancję zapewnienia miejsca zamieszkania po przeprowadzce do Polski. Jeśli wnioskodawca nie wykaże, że po przyjeździe do Polski będzie miał gdzie mieszkać i z czego się utrzymać, to może otrzymać od konsula przyrzeczenie wydania wizy. W praktyce jednak oznacza to, że taka osoba przez wiele lat może być zawieszona w biurokratycznej próżni.
Formuła się wyczerpała
Nieskuteczność obecnych przepisów spotyka się więc z zupełnie uzasadnioną krytyką. Z publikacji Biura Analiz Sejmowych z 2013 r. wynika, że nie ma dostatecznej zachęty administracyjno-finansowej dla gmin, które przecież miały stymulować napływ repatriantów do Polski, pomagając Polakom ze Wschodu poprzez zapewnienie mieszkania i pomoc w znalezieniu zatrudnienia. Wystarczającą zachętą nie jest nawet możliwość uzyskania dotacji budżetowej na ten cel. Jednak jak wynika z zeszłorocznego raportu Najwyższej Izby Kontroli, z tym także wiążą się spore problemy. Wprawdzie państwo w ramach rezerwy celowej ma na repatriację zapewnione w budżecie 9 mln zł, jednak jeszcze nigdy nie udało się tych pieniędzy w pełni wykorzystać. Ma to mieć związek z niekorzystną interpretacją ustawy o finansach publicznych i może skutkować dodatkowymi kosztami dla gmin zapraszających do siebie. Kontrola NIK wykazała, że choć dotację gminy powinny otrzymywać w ciąg 30 dni, to zdarzało się, że musiały czekać na nią nawet około trzech miesięcy. Problemy finansowe mają też sami repatrianci, którzy na pieniądze na zagospodarowanie muszą czekać nawet rok, zamiast 60 dni.
Widać więc jak na dłoni, że formuła obowiązujących przepisów repatriacyjnych po prostu się wyczerpała. Co więcej, polskie państwo nie tylko nie potrafi skutecznie pomóc przy sprowadzaniu repatriantów, ale czasem wręcz utrudnia ich osiedlenie się w Polsce. – Jeden z deweloperów w Warszawie ofiarował dwa stumetrowe mieszkania dla dwóch trzypokoleniowych rodzin repatriantów. Tyle że w biurze notarialnym okazało się, że będą oni musieli zapłacić od tej darowizny podatek rzędu 90 tys. zł – przytacza przykład niekorzystnego działania państwa szefowa Związku Repatriantów RP.
Brak woli politycznej
Wspomniana organizacja była jednym z głównych, obok Wspólnoty Polskiej, środowisk, które stały za popartym przez przeszło ćwierć miliona osób obywatelskim projektem ustawy o powrocie do Rzeczypospolitej Polskiej osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez władze ZSRR. Inicjatywie patronował były marszałek Sejmu Maciej Płażyński, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Celem tej ustawy miało być usprawnienie przebiegu repatriacji, w ten sposób, że to państwo byłoby w pełni odpowiedzialne nie tylko za samo ściągnięcie Polaków ze Wschodu, ale także za zapewnienie im w pierwszych latach pobytu mieszkania i wsparcia finansowego. Najpierw jednak projekt utknął w sejmowej podkomisji, a ostatecznie uznany został za zbyt drogi. Problem repatriacji postanowiono rozwiązać nowelizacją i tak już nieskutecznej ustawy o repatriacji. Nie dość, że planowane przepisy nie tylko budzą kontrowersje (choćby z uwagi na wprowadzenie szerokiej definicji pochodzenia polskiego, a decyzję o jego przyznaniu pozostawia się w rękach konsula, nie przewidując przy tym udziału ciał kontrolnych czy odwoławczych), to nie ma praktycznie żadnych szans, by weszły w życie jeszcze w kończącej się kadencji parlamentu.
Nadzieją, że w sprawie repatriantów coś drgnie, mogą być październikowe wybory parlamentarne. Patrząc jednak na ostatnie kilkanaście lat działania państwa w tym zakresie, trudno o przesadny optymizm. Sam fakt, że w minionych latach wielu Polaków z Kazachstanu zamiast do Polski, trafiło do Rosji, a ci, którzy tworzą mieszane rodziny z potomkami zesłańców z Niemiec – za naszą zachodnią granicę, powinien być wystarczającą motywacją do działania. Na pewno jest jednak powodem do wstydu.