Logo Przewdonik Katolicki

Przebaczamy i prosimy o przebaczenie

Paweł Stachowiak

Gdy został opublikowany tekst „Orędzia biskupów polskich do niemieckich…”, wielu Polaków, także tych ściśle z Kościołem związanych i uznających autorytet jego pasterzy, doznało poczucia konsternacji i zagubienia.

Wśród wielu okrągłych rocznic obchodzonych w tym roku jest również 50. rocznica wystosowania przez Episkopat Polski „Orędzia biskupów polskich do ich niemieckich braci w chrystusowym urzędzie pasterskim”. Ten dokument, który zapamiętany został szczególnie ze względu na skierowane w nim do niemieckich biskupów słowa: „wyciągamy do Was, siedzących tu, na ławach kończącego się Soboru, nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”, jest dziś dość powszechnie uważany za kamień węgielny pojednania polsko-niemieckiego, niektórzy zaś skłonni są w nim nawet widzieć jeden z aktów współkształtujących proces integracji europejskiej.
 
Wymagające przebaczenie
Nie zawsze jednak był ów tekst postrzegany w sposób podobnie entuzjastyczny. Gdy został opublikowany, u końca roku 1965, wielu Polaków, także tych ściśle z Kościołem związanych i uznających autorytet jego pasterzy, doznało poczucia konsternacji i zagubienia. Oto dwadzieścia lat po zakończeniu okrutnej wojny, której wspomnienie było podówczas nadzwyczaj żywe w pamięci większości polskiego społeczeństwa, biskupi wypowiadają słowa przebaczenia wobec tych, którzy byli w Polsce postrzegani jako reprezentanci narodu zbrodniarzy. Więcej, proszą ich o przebaczenie! Jeśli potrzeba aktu wybaczenia Niemcom była już wówczas dla wielu akceptowalna, to domniemanie, iż to oni mają nam cokolwiek do wybaczania absolutnie nie mieściło się w wyobrażeniach tamtego pokolenia Polaków. Pamiętajmy o kontekście ówczesnego kształtu polskiej świadomości historycznej, w nim bowiem padły słowa biskupów. Była ona ukształtowana przez, przywołane już, żywe wspomnienie niemieckich zbrodni, ale również przez, jak byśmy to dziś nazwali, politykę pamięci prowadzoną przez ówczesne władze. Komuniści, świadomi słabości swego społecznego zakorzenienia, próbowali wzmocnić swą pozycję w polskim społeczeństwie poprzez kultywowanie uczuć antyniemieckich. I tak, uformowane w powojennej szkole oraz ukształtowane przez ówczesną kulturę masową, pokolenie Polaków przyjmowało za pewnik tezę o dziejach stosunków polsko-niemieckich, jako „tysiącu lat zmagania”. Adolfa Hitlera zaś postrzegało jako spadkobiercę w prostej linii, margrabiego Hodona, Ulricha von Jungingena i Ottona von Bismarcka. W tej historycznej narracji mieścił się również, powszechnie w Polsce akceptowany, mit ziem zachodnich, jako „po wiekach odzyskanych”, mit piastowskiego Wrocławia i – co było już mniej zgodne z historyczną prawdą – piastowskiego Szczecina. Dodajmy, że ówczesna propaganda skutecznie podsycała poczucie lęku i zagrożenia, nieobce wciąż wielu Polakom, kreując obraz ubranego w krzyżacki płaszcz kanclerza Konrada Adenauera sprzymierzonego z czyhającymi na nasze ziemie zachodnie wszechobecnymi
w Niemczech zachodnich „odwetowcami” i „rewanżystami”.
 
Ewangeliczna odwaga biskupów     
Kościół polski uczestniczył po roku 1945 w budowaniu takiego obrazu, akceptując bez większych zastrzeżeń ową wizję przeszłości, był to długo jedyny wspólny mianownik łączący motywy obecne w nauczaniu biskupów i przemówieniach dostojników partyjnych, zgodny przy tym z przekonaniami większości Polaków. Ta spójna narracja pękła w grudniu 1965 r. za sprawą wielkodusznych, ale jakże wówczas trudnych do przyjęcia słów „Orędzia”. Niech o ich powszechnym niezrozumieniu świadczy fakt, że po rozmowach, które odbyli wtedy przedstawiciele władz PRL z wszystkimi proboszczami w kraju okazało się, iż ponad połowa z nich wyrażała brak akceptacji dla gestu swoich biskupów. Rządzący dostrzegli w tym szansę odebrania Kościołowi choćby części jego autorytetu i skonstruowali jedną z najpotężniejszych i najbardziej brutalnych nagonek propagandowych tamtej epoki. Pod hasłem „nie przebaczamy” starano się przedstawić biskupów jako wrogów polskiej racji stanu, szkodzących najistotniejszym interesom narodowym. Nagonka ta, choć początkowo zdawała się odnosić pewne sukcesy, była jednak tak jednostronna, iż przyniosła z czasem skutki przeciwne do zamierzonych. W milenijnym roku 1966 tłumy gromadzące się na obchodach skandowały często słowo „przebaczamy”. Być może nie było w tym jeszcze wówczas w pełni świadomego aktu wybaczenia wobec „odwiecznego wroga”, ale na pewno była deklaracja solidarności z atakowanymi pasterzami.
 
Początek nowej epoki
Dlaczego więc biskupi polscy uczynili coś, co naraziło Kościół na zagrożenie, być może poważniejsze niż kiedykolwiek wcześniej w okresie komunistycznego reżimu? Zapewne nie byli do końca świadomi jak brutalna będzie reakcja władz, być może również nie zdawali sobie sprawy, że wierni mogą nie zrozumieć i zaakceptować głosu swoich pasterzy. To jednak wytłumaczenia zbyt ubogie i jednowymiarowe. Trzeba wyraźnie podkreślić, że słowa „Orędzia”, choć oczywiście należy je również postrzegać w kontekście politycznym, były przede wszystkim czynem ewangelicznej miłości bliźniego, która nie dopuszcza aktu wybaczenia komuś bez jednoczesnego wyznania własnych przewin. Biskupi właśnie tak widzieli swoje działanie i ta szlachetna naiwność była zapewne jednym z głównych powodów, dla których zdawali się początkowo bezbronni wobec ataków. Tysiąclecie chrztu Polski, którego obchody były jednym z głównych powodów wystosowania „Orędzia”, miało być początkiem nowej epoki, przed nastaniem której trzeba rozliczyć jątrzące zaszłości historii. Słowa „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie” miały więc być elementem odnowionego chrzcielnego oczyszczenia, pozostającymi w zgodzie z zasadami teologii narodu głoszonymi wówczas przez Prymasa Tysiąclecia.   Perspektywa listu biskupów była więc najpierw teologiczna i etyczna, dopiero później polityczna.
 
Proroczy dokument
Patrząc dziś na wydarzenia sprzed półwiecza trudno oprzeć się wrażeniu, że miały one również wymiar profetyczny, a więc taki, dla którego ludzki wzgląd, doraźny interes i chwilowa korzyść nie mają żadnego znaczenia. Wartość proroctwa, które zdaje się często szaleństwem w oczach współczesnych, objawia się bowiem dopiero przyszłym pokoleniom. Tak właśnie stało się z „Orędziem”! Jego oddziaływanie widoczne jest bowiem dopiero z perspektywy czasu. Najpierw wzbudziło ono swego rodzaju poczucie winy u wielu przedstawicieli Kościoła w Niemczech. Rozczarowani postawą swych biskupów, którzy udzielili polskim współbraciom odpowiedzi naznaczonej dyplomatyczną ostrożnością i emocjonalnym chłodem, podjęli inicjatywę mającą na celu skłonienie ich do jasnego określenia, iż Polska ma prawo do bezpieczeństwa w granicach ukształtowanych po II wojnie światowej. Memorandum Koła z Bensbergu, którego jednym z sygnatariuszy był ówczesny profesor uniwersytetu w Tybindze Joseph Ratzinger, stało się w 1968 r. pierwszym tak jasnym głosem katolików niemieckich uznającym konieczność trwałego zaakceptowania przez Niemców utraty terenów wschodnich, jako fundamentu pojednania z sąsiadami. Dodajmy, że niemieccy ewangelicy mieli już ten przełomowy krok dawno za sobą. Zmiany w świadomości społecznej są bardziej subtelne i trudniejsze do uchwycenia aniżeli to, co rozgrywa się na polu polityki. To one jednak tworzą klimat, w którym zapaść mogą odważne decyzje polityczne. Czy list biskupów nie był impulsem do wytworzenia się w obu krajach, Polsce i Niemczech, społecznego klimatu sprzyjającego zbliżeniu? Trudno sobie wyobrazić cały późniejszy proces regulowania stosunków polsko-niemieckich, którego etapami były: uznanie w 1970 r. przez RFN granicy
na Odrze i Nysie, akt pojednania w Krzyżowej, w przełomowych dniach jesieni 1989 r.
i wreszcie podpisanie traktatów Polski ze zjednoczonymi Niemcami w 1990 i 1991 r., bez tego fundamentu, którym stał się akt chrześcijańskiego wybaczenia i prośby o nie sprzed półwiecza. Jeśli zaś uznamy, że trwałe pojednanie polsko-niemieckie jest jednym z warunków integracji naszego kontynentu, to wypadnie także przyznać, że „Orędzie” winno się znaleźć w szeregu podstawowych aktów fundujących kształt współczesnej Europy.
 
Działanie według wartości
Przywołajmy na koniec postaci tych, którzy dokonali tego przekraczającego ramy epoki aktu. Pierwszym był ówczesny biskup wrocławski, późniejszy arcybiskup i kardynał Bolesław Kominek, jedna z najwspanialszych postaci polskiego Kościoła w XX stuleciu. To on, rodowity Ślązak, człowiek wychowany na pograniczu dwu kultur i języków, aczkolwiek zdecydowany polski patriota, zainicjował i napisał tekst „Orędzia”. Drugim – prymas, kardynał Stefan Wyszyński, bez decyzji którego dokument ten nie ujrzałby światła dziennego. Podpisując list, przekroczył on ograniczenia swej narodowo-katolickiej formacji, w imię większego dobra naraził się na konflikt nie tylko z niechętnymi Kościołowi władzami, ale przede wszystkim z wieloma spośród wiernych Kościoła. Wreszcie wspomnieć należy trzech biskupów, którzy konsultowali tekst „Orędzia”: arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyłę, biskupa chełmińskiego Kazimierza Kowalskiego oraz ówczesnego biskupa szczecińsko-kamieńskiego, a późniejszego arcybiskupa poznańskiego Jerzego Strobę. Właśnie za sprawą tych ludzi możemy – parafrazując Tischnera –  odczytywać wydarzenia sprzed półwiecza, jako dowód na skuteczność „działania według wartości”, także w sferze politycznej.      

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki