Pierwszym skojarzeniem, jakie nasuwa się z działaniami PRL przeciwko zakonom, jest sprawa odebrania dóbr tak zwanej martwej ręki. Najprościej mówiąc, majątek zgromadzeń docelowo miał ograniczyć się do 5 ha, a wszystko co ponad to, przejmowało państwo. Na pierwszy rzut poszły te ziemie i nieruchomości, które zgromadzeniom zakonnym przekazane były jako darowizna, zapisane w spadku. O tych sprawach słyszeliśmy wiele w ostatnich dwóch dekadach, bo siostry zaczęły powoli odzyskiwać to, co im słusznie się należało i co może przyczynić się do ich pracy duszpasterskiej i dobroczynnej. Sprawy własnościowe to tylko jeden z tematów, którym komuniści chcieli uderzyć w zakony żeńskie, inne w sposób uporządkowany i niezwykle ciekawy przedstawia w swojej pracy naukowej s. Agata Mirek, szczególnie w dwóch dużych monografiach.
Ostatni dzwonek
Katechizacja w szkołach była głównym zadaniem sióstr zakonnych w Polsce po wojnie. Przeprowadzona praktycznie z dnia na dzień reforma, wyprowadzająca religię ze szkół, pozbawiła tysiące zakonnic nie tylko źródła zarobkowania, ale przede wszystkim zajęcia i możliwości ewangelizacji oraz wychowania młodzieży. Co więcej, nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że komuniści dążyli do tego, by zakazać nauczania religii zakonnikom i zakonnicom także poza szkołą. Wydaje się to kuriozalne, ale to niejedyny przykład takich działań, które miały ingerować w wewnętrzne regulacje Kościoła. Zapisy o wolności religijnej w konstytucji PRL były tylko ozdobnikiem. W rzeczywistości państwo zarządziło rejestrację tzw. punktów katechetycznych, które potocznie dziś nazywamy salkami katechetycznymi, a gdy miała uczyć tam siostra czy brat, nie zgadzano się na ich utworzenie. Episkopat oczywiście nie mógł się na to zgodzić, ale i na to znalazł się sposób: ministerstwo edukacji skutecznie blokowało możliwość kształcenia sióstr na katechetki, nie nadając uprawnień dydaktycznych instytutom kształcącym młode siostry. Mało tego – blokowano także możliwość uzyskania przez zakonnice jakiegokolwiek wykształcenia, także zwykłej matury. Inną sprawą jest zamykanie przez państwo szkół katolickich, szczególnie tych prowadzonych przez żeńskie zgromadzenia. Nieważne, że wyróżniały się one poziomem nauczania, szkodliwe w nich miało być to, że: „szkoła ta stała się rzeczywiście azylem dla niedobitków ginącego ustroju”. W imię dziwnie pojętej równości, zlikwidowano w Polsce sieć świetnych szkół, z wykształconą kadrą, rozbudzającą w młodzieży ambicje. Ostatni dzwonek zadzwonił dla zakonnic w 1961 r., kiedy to definitywnie wyprowadzono religię ze szkół państwowych.
Posłane do spraw najtrudniejszych
Ogromną część pracy sióstr zakonnych przed II wojną światową zajmowała działalność dobroczynna, szczególnie w szpitalach i domach opieki. Charyzmat, czyli swoista specjalizacja części zakonów, nastawiona jest wprost na działalność pielęgniarską czy pomoc medyczną. Do tej działalności siostry chciały wrócić po wojnie. Szybka organizacja pozwoliła na osiągnięcie imponującej statystyki w 1946 roku – siostry prowadziły 751 zakładów opieki całkowitej, w tym 125 przytułków dla starców, 27 żłobków, 22 zakłady mieszane dla dorosłych i dzieci, 256 szpitali, 8 sanatoriów, 183 domy dziecka, 125 internatów i 5 zakładów specjalnych. W 1947 r. było w Polsce 17 tys. zakonnic i niemal połowa z nich zajmowała się pracą w tych instytucjach. Komuniści jednak i tutaj nie chcieli obecności zakonnic, pomimo ich wykształcenia i dobrego odbioru przez pacjentów takich ośrodków (a może właśnie dlatego). Tu pomysł na odebranie siostrom miejsc pracy był bardziej zawoalowany. Jak wiemy partia po wojnie przekształciła kościelną Caritas w związek katolików świeckich Caritas, sterowany przez państwo. I to właśnie ta organizacja już w 1949 r. odebrała zgromadzeniom połowę placówek opiekuńczych. Potrzeba dawania dobra innym nie zgasła jednak w siostrach i szukały one innego sposobu okazywania miłosierdzia. Komuniści uważali, że pracując z młodzieżą, a nawet osobami starszymi, siostry mają na nich deprawujący wpływ, rozmontowując swoją obecnością totalitarny system. Nie bez problemów pozwolili jednak siostrom prowadzić domy dla dzieci głęboko upośledzonych. Z inicjatywy kard. Karola Wojtyły w latach 60. zaczęły również powstawać Domy Samotnej Matki, początkowo w diecezji krakowskiej, w których schronienie mogły znaleźć kobiety w ciąży, które nie chciały zabijać noszonego pod sercem życia, a także młode matki z problemami bytowymi. Najlepiej dramat tej sytuacji oddaje list polskich biskupów do młodzieży, w którym postawili oni pytanie: „Dlaczego setki polskich niewiast, mających doskonałe przygotowanie zawodowe, egzaminowanych przez państwowe komisje, musiało opuścić wybrane przez siebie i kochane placówki pracy, jakimi były sale szpitalne? […] Tylko dlatego, że były ubrane w zakonny habit i były zewnętrznym wyrazem ideologii innej, niż urzędowa”.
Skrytki – agentki Watykanu
Nie tylko habit był dla komunistów solą w oku, wielka akcja rozpracowania dotknęła również siostry bezhabitowe. Tradycja działania skrytek w Polsce była w latach 50. już dość długa, jak wiemy dużą liczbę takich zgromadzeń założył o. Honorat Koźmiński w XIX w., by kontynuować dzieło zakonne skasowane przez zaborców. Siostry były posłane do pracy w miastach i obszarach wiejskich i docierały do środowisk dotychczas nieeksplorowanych przez duszpasterstwo kościelne. Pracowały wśród młodych robotnic, z przedstawicielami chłopstwa, później zajmowały się też pracą wychowawczą, a nawet robiły karierę naukową (np. autorka książek, na których opieram ten artykuł jest skrytką i cenionym historykiem). W raportach komunistów siostry bezhabitowe określane są jako najbardziej radykalne, fanatycznie przywiązane do kleru, szkodzące Polsce ludowej. Początkowo mogły prowadzić swoją pracę w ukryciu, jednak komuniści dążyli do zebrania jak największej ilości informacji o zakonach, dlatego zarządzono generalny spis w celu rejestracji wszystkich zakonów. Mimo prób konspiracji siostry bezhabitowe były rozpracowywane przez tajnych współpracowników, a kiedy dowiadywano się o ich obecności w szpitalach i szkołach – natychmiastowo zwalniano z pracy. Mimo to biskupi zatrudniali skrytki do prac Kościoła o znaczeniu strategicznym: pracowały w kuriach, były delegatkami zgromadzeń zakonnych w międzynarodowych organizacjach, wspierały wielkie akcje, jak dzieła milenijne czy pielgrzymki papieskie.
Obozy
Apogeum przemocy wobec żeńskich zakonów nastąpiło w latach 1954–1956. Komuniści już wcześniej chcieli w Polsce, jak w innych krajach bloku wschodniego, doprowadzić do tak zwanej centralizacji zakonów, to znaczy zgromadzenia sióstr w jednym miejscu i praktycznie doprowadzenia do zakończenia ich działalności. W PRL sprzyjającą okolicznością do przeprowadzenia takiej akcji była obecność na Pomorzu i Ziemiach Zachodnich sióstr autochtonek, które często przyznawały się do narodowości niemieckiej i słabej znajomości języka polskiego, a także Ślązaczek. Komuniści wykorzystali tutaj zapewnienie Episkopatu, że są przeciwni rewizjonistycznym zapędom części kleru niemieckiego na zachodzie kraju. Dlatego zmuszono te siostry do przeprowadzenia się do domów prowincjalnych w Polsce i generalnych poza granicami kraju (te siostry nigdy już nie wróciły do swoich placówek). Akcję internowania sióstr w obozach pracy opatrzono kryptonimem X2. Najpierw zebrano dokładne dane o domach, które mogły pomieścić odpowiednią liczbę sióstr, następnie zewidencjonowano domy zakonne, w których mieszkało kilka sióstr pochodzenia niemieckiego i śląskiego, ale także Polek, niewygodnych dla władz. Następnie wczesnym rankiem – wprawdzie uprzedzając, ale w krótkim terminie – kazano siostrom się spakować i wywieziono je do Kobylina, Gostynia, Alwerni, Otorowa, Stadników, Staniątek, Wieliczki i Dębowej Łąki, oddalonych od głównych dróg i słabo skomunikowanych. Tam w upokarzających warunkach skomasowano 1061 sióstr z różnych zgromadzeń, głównie elżbietanek, służebniczek śląskich, marianek i franciszkanek. Choć siostry mieszkały w dawnych klasztorach, nie były one dostosowane do mieszkania w nich tak wielu osób, często panowały tam fatalne warunki sanitarne: pojawiał się grzyb, brakowało wody, nie działało ogrzewanie. W Stadnikach nie było prądu. Siostry witali tak zwani księża „postępowi”, przeszkoleni do pracy w obozie przez partię oraz przedstawicieli PAX-u. Zakonnice przywiozły ze sobą cześć swojego dobytku i żywego inwentarza, opieka nad nim była jednym z elementów ich pracy. W pierwszych dniach pobytu sióstr w Dębowej Łące na ogrodzeniu pojawiła się tablica: „Tu mieszkają szpiedzy” oraz informacja o zakazie kontaktowania się z siostrami.
Zakonnice izolowano od miejscowej ludności, a także nie pozwalano miejscowym księżom na pełnienie wśród nich posługi. Niemożliwe były odwiedziny rodziny. Chore i niedołężne siostry, mimo przysługujących im uprawnień, musiały płacić za leczenie. Złe warunki powodowały rozprzestrzenianie się chorób zakaźnych. Kilkanaście sióstr zmarło w obozach. Pracą zakonnic było szycie, drobne prace rzemieślnicze, uprawianie roli i hodowla, jednak ze względu na fatalne warunki, choroby i złą organizację pracy przez komunistów, była ona mało efektywna. Gehenna sióstr zakończyła się pod koniec listopada 1956 roku.
Być. Mimo wszystko
Żeńskie zgromadzenia zakonne były rozpracowywane nie tylko w okresie stalinowskim, jak mogłoby się wydawać. Władze komunistyczne permanentnie, za pomocą różnych środków utrudniały funkcjonowanie zakonów. W obronie sióstr i ich dzieł występowali księża i Episkopat, ale była to nierówna walka, komuniści wykorzystywali podstęp, tajnych współpracowników, represje gospodarcze i podatkowe. Siostrom odebrano majątki, uniemożliwiano wykonywanie wyuczonych zawodów. Próbowano je zepchnąć na margines życia społecznego. Oskarżano je o szpiegostwo i malwersacje finansowe (mało wspomina się siostry oskarżone w sprawie bpa Kaczmarka). Działania operacyjne służb bezpieczeństwa nie były tylko czasowe i wybiórcze: były systematyczne i trwały praktycznie do upadku komunizmu.
Siostra Agata Mirek w dwóch obszernych monografiach, popartych tekstami źródłowymi, dokumentami i materiałem graficznym przedstawia kompendium represji wobec sióstr zakonnych w czasach PRL. Trudno chyba nam dziś wyobrazić sobie ich ból i dramat młodych kobiet, których zapał dla poświęcenia życia Ewangelii został zgaszony przez chorą ideologię. Niektórzy starsi czytelnicy być może pamiętają akcje wysiedlania sióstr. Dzięki rzetelnej pracy historyków i większej dostępności do źródeł, także aparatu komunistycznego, atmosferę i realia tego czasu możemy poznać lepiej.