Logo Przewdonik Katolicki

N jak natura

Dorota Niedźwiecka
Andrzej Banach / fot. D. Niedźwiecka

Rozmowa z Andrzejem Banachem.

Czy w naprotechnologii już pierwsze poronienie zaistniałe z przyczyn, które można zdiagnozować w tej metodzie, traktuje się jako lekarską porażkę?
– Dla lekarzy, dla których każde życie jest ważne, to porażka.
 
Jakie możliwości daje tu naprotechnologia? 
– Lekarz naprotechnolog dzięki swojej unikalnej wiedzy, zauważaniu ignorowanych przez innych subtelnych objawów i właściwemu interpretowaniu wyników badań hormonalnych ma większe możliwości, by wcześnie zdiagnozować zagrożenia, które mogą doprowadzić do utraty dziecka. Dzięki tej wiedzy, umożliwiającej wszechstronną ocenę stanu zdrowia, a nie tylko narządu rodnego kobiety, łatwiej diagnozuje np. nieprawidłowości hormonalne lub metaboliczne.
 
Chodzi o metodę Creightona, czyli zestandaryzowany sposób obserwacji cyklu przez kobietę, który umożliwia lekarzowi-naprotechnologowi poznanie specyfiki cyklu konkretnej pacjentki?
– Tak. Obserwacje tą metodą dają możliwość odczytania wielu zaburzeń, zanim pojawią się fizyczne objawy choroby. Lekarz naprotechnolog może dzięki temu z dużym wyprzedzeniem zastosować odpowiednie leczenie, którym może m.in. przeciwdziałać poronieniu.
 
Czy naprotechnologia daje możliwości, których nie oferuje tradycyjna medycyna kliniczna?
–Połączenie obu dziedzin daje lekarzowi ogromne możliwości diagnozowania i leczenia. Nie sposób tu przedstawić ich wszystkich. Zatrzymajmy się na wycinku diagnostyki, jakim są zmiany hormonalne. Do lekarza należy między innymi właściwa ich ocena i zaproponowanie precyzyjnego, dobranego konkretnie do danej osoby leczenia. W tradycyjnej ginekologii poziom hormonów bada się zazwyczaj raz, w trochę przypadkowym dniu drugiej fazy cyklu. W naprotechnologii podchodzi się do tej kwestii inaczej, ponieważ normy hormonów dla każdego dnia po tzw. dniu peakowym (czyli wystąpienia śluzu „maksymalnie płodnego”) są zupełnie inne. Z wykresu samoobserwacji kobiety odczytuje się, w którym dniu fazy kobieta się znajduje. Na tej podstawie precyzyjnie wyznacza się poziom hormonów. Nie tylko progesteron powinien narastać, potem być w fazie maksymalnej, następnie spadać. Jeśli np. będzie na początku bardzo wysoki, a potem będzie spadał, to znaczy, że jest nieprawidłowy. Jeśli od początku do końca drugiej fazy cyklu pozostanie bez zmian, to także niedobrze. I tu jest rola lekarza, który interpretuje wyniki, korzystając ze swojej wiedzy naprotechnologicznej i całościowego, a zarazem indywidualnego spojrzenia na pacjentkę, jakie daje mu ta wiedza. To dopiero umożliwia mu dobranie odpowiedniego schematu leczenia.
 
Co jeszcze, oprócz odczytania wykresu, pomaga w diagnostyce poronień?
– Na podstawie bardzo rzetelnego wywiadu medycznego można podejrzewać, że kobieta ma problem np. z wydolnością ciałka żółtego, które jest odpowiedzialne za właściwy przebieg cyklu płciowego oraz utrzymanie ewentualnej ciąży. Na przykład gdy plami przed lub ma nieprawidłowe miesiączki, bez charakterystycznej „fali crescendo-decrescendo” (krwawienie zaczyna się słabiej, potem jest obfitsze, potem znów słabnie). Albo gdy miesiączka występuje zbyt szybko po owulacji, czyli II faza jest zbyt krótka.
 
To zanim pacjentka zajdzie w ciążę. A jakie sygnały podczas ciąży wskazują na zagrożenie poronieniem?
– Objawy kliniczne, jak np. twarda macica, spłaszczony pęcherzyk widoczny w USG, nieprawidłowości w funkcjonowaniu wczesnego zarodka, np. jego nieadekwatna do oczekiwanej akcja serca. Natura jest bardzo skomplikowana. Sam cykl kobiety poprzez nieustanną zmianę hormonów, ilość receptorów, rytmiczną powtarzalność  jest materią tak delikatną i złożoną, że aby dobrać odpowiednie leczenie, potrzebna jest szeroka wiedza kliniczno-naprotechnologiczna. W takich przypadkach ciężarnej daję preparaty, które zabezpieczają ją przed potencjalnym poronieniem. Dzięki nim uzyskujemy właściwy poziom progesteronu, przepływów kosmkowych trofoblastu czy np. homocysteiny itp. Jak również rozluźnienie macicy, zapobiegające charakterystycznemu dla poronienia mechanizmowi wyciskania.
 
Naprotechnologia to metoda całościowego patrzenia na człowieka, która umożliwia głębsze i bardziej skonkretyzowane działanie?
– Można ją nazwać „dobrą medycyną”, skupiającą się nie tylko na problemie braku dziecka, ale na poznawaniu różnych aspektów życia pacjenta. Wywiad naprotechnologiczny trwa nie 15 minut, ale godzinę. Wiele ze schorzeń wykrytych wtedy, gdy małżonkowie przychodzą do lekarza porozmawiać o prokreacji, powoduje, że leczymy je i oddalamy ryzyko powikłań, które mogłyby skrócić im życie. Tak jest m.in. z wczesnym wykrywaniem cukrzycy. Prof. Hilgers, twórca naprotechnologii, podkreśla, że zapowiadają ją często policystyczne jajniki. Poprzez samoobserwację kobiety i naprotechnologię można wykryć i rozwiązać także wiele innych schorzeń, wpływających na płodność.
  
Mówi Pan o naprotechnologii wiele pozytywów. Spotkałam się także z pacjentkami, którym ta metoda nie pomogła, nie udało się im zajść w ciążę.
– Problemy z płodnością mogą mieć różne podłoże, ale podejmując leczenie możemy w naprotechnologii statystycznie pomóc ponad 76 proc. par. Są takie, którym powinniśmy doradzić spełnienie rodzicielstwa poprzez adopcję potrzebujących ich dzieci, np. w przypadkach całkowitego braku plemników z powodu niedrożności lub zespołów genetycznych. Jednak u tych par, które kwalifikują się do leczenia metodą naprotechnologii, spotyka się niekiedy fizyczną trudność w dostosowaniu do potrzeb metody lub wynikające z blokad mentalnych.
 
Czyli?
– Sukces leczenia wymaga cierpliwości, wiary, empatii i często zmiany mentalności. Niektórzy małżonkowie są w stanie wejść w ten proces myślenia i stosować dokładnie do zaleceń. Inni mają myślenie techniczne, oparte na założeniach, że ludzka fizjologia jest jak komputer: jeśli wszystkie pliki są poukładane, to całość musi zadziałać. Tak jednak nie jest. Wciąż jeszcze bardzo mało wiemy o delikatnych mechanizmach zdrowotnych.
 
Na przykład?
– Może być tak, że organizmy małżonków są wyleczone i gotowe na przyjęcie dziecka, a kora mózgowa wciąż blokuje tę możliwość. Wśród moich pacjentek są takie, które nagle zaszły w ciążę wtedy, gdy przestały usilnie myśleć o tym, że muszą, że bardzo chcą. Po prostu psychicznie odblokowały się. Presja psychiczna obniża się poprzez zaangażowanie się małżonków w związek, ich „wzajemne wpatrywanie się w siebie”, dbanie o dobre życie zarówno na poziomie fizycznym, jak i psychicznym. Nasz mózg jest największym gruczołem dokrewnym, który przesterowuje sposób działania organizmu człowieka.
Blokować poczęcie mogą także postawy takie, jak: nienawiść, żal, roszczenie, negowanie rzeczywistości. Chodzi tu nie tyle o zrozumienie biologii, co sposobu funkcjonowania natury. Widzę, jak u niektórych par pomocna jest postawa otwartości i wiary, że leczenie fizycznych aspektów niepłodności nie wystarcza. Świadomość, że to one są pukającymi do drzwi „Opatrzności” klientami, czekającymi na łaskę dziecka. Wyłamywanie tych drzwi na siłę często nic nie daje. Jako lekarz wierzący i ginekolog z niebawem 30-letnim doświadczeniem dochodzę do wniosku, że aby zaistniało życie, musi zostać tchnięty duch i małżonkowie muszą być na to przygotowani i tego oczekiwać.



Andrzej Banach – specjalista ginekologii i położnictwa oraz naprotechnologii, zajmuje się diagnostyką chorób ginekologicznych i endokrynologicznych jako głównej przyczyny niepłodności. Przez wiele lat związany zawodowo z onkologią ginekologiczną i diabetologią.
 
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki