Logo Przewdonik Katolicki

Rozdwojenie jaźni

Marta Brzezińska-Waleszczyk

Czterech na pięciu Polaków uważa, że katolik (w tym także polityk) ma prawo manifestować swoje poglądy. W takim razie dlaczego podejmując konkretne działania, spotyka się z nietolerancją?

Pod koniec marca CBOS zapytał Polaków, co sądzą na temat udziału katolików w życiu publicznym. Co ciekawe, aż 60 proc. ankietowanych uznało, że katolik ma prawo wyrażać swoje poglądy religijne, a kolejne 22 proc. jest przekonanych, że nie tylko ma takie prawo, ale nawet obowiązek. To łącznie daje 82 proc. głosów za tym, by katolicy manifestowali swoje religijne poglądy publicznie. Przeciwnych temu jest jedynie 12 proc. respondentów (6 proc. nie ma zdania w tej sprawie).
Jeszcze bardziej interesujące jest jednak to, że wyniki zostały przemilczane przez opinię publiczną, a zwłaszcza tę jej część, która wciąż próbuje nas przekonać, że wiara to prywatna sprawa, a z takimi „fanaberiami”, jak modlitwa czy znak krzyża nie ma co się publicznie obnosić. Jednym słowem – wiara tak, ale praktykowana w zaciszu swojego domu, byleby przypadkiem nikogo nią nie „zarazić”. A już z pewnością nie wiara, która przekłada się na konkretne życiowe decyzje, nie wspominając nawet o sejmowych głosowaniach w takich sprawach jak in vitro czy aborcja. Czyli tematach, w których zdanie Kościoła jest bardzo jednoznaczne, bo ewangeliczne przysłanie dyktuje ochronę życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci. Politycy mają jednak w tej materii inne zdanie.
Wszelkie apele biskupów o to, by posłowie katolicy nie chowali do kieszeni swojej wiary na czas głosowań, zwykle spotykają się z oporem: „Jak to? Przecież księża nie będą nam dyktować, jak mamy głosować!”. Oczywiście, że nie i nie sądzę, by jakikolwiek biskup uzurpował sobie prawo do podejmowania decyzji za wierzących posłów. Duchowni mogą jedynie przypominać o zasadach płynących z Ewangelii. Czasem też postraszyć ekskomuniką za wybór niezgodny z tym nauczaniem, ale to raczej już rzadkość, a w dodatku metoda mało skuteczna.
 
Platforma wierzących
Co wyborcy poszczególnych partii sądzą o manifestowaniu poglądów religijnych w życiu publicznym? Tu również wyniki sondażu CBOS są zaskakujące, bo aż 63 proc. wyborców Platformy Obywatelskiej daje katolikom takie prawo, a kolejne 20 proc. sądzi, że to nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek. To łącznie daje 83 proc. wyborców, którzy, jak może się wydawać, chcą, by głosowania wybranych przez nich posłów katolików odzwierciedlały nauczanie Kościoła. Ciekawe, co na to władze klubu parlamentarnego, które zwykle w newralgicznych sprawach wprowadzają partyjną dyscyplinę, łamiąc w ten sposób sumienia polityków. Oczywiście, nie tylko wyborcy Platformy przyznają katolikom prawo do publicznego manifestowania poglądów religijnych. Podobne przekonania mają sympatycy Polskiego Stronnictwa Ludowego (62 proc. za prawem oraz 28 proc. za prawem i obowiązkiem) oraz zjednoczonej prawicy (odpowiednio 53 i 38 proc.).
W ankietach wszystko wygląda pięknie, ale schody pojawiają się, kiedy respondenci CBOS zostają zapytani o konkretne spory ideologiczne, zwłaszcza te, które mogłyby mieć przełożenie na ich codzienne życie. I tak, opat benedyktyński i zaangażowany katolik Michał Królikowski może pełnić funkcję wiceministra sprawiedliwości (15 proc. uważa, że jest to całkowicie dopuszczalne, 40 proc. – raczej dopuszczalne). Podobne zdanie ankietowani przedstawiają w sprawie prof. Andrzeja Rzeplińskiego – prezesa Trybunału Konstytucyjnego nagrodzonego orderem Watykanu. Zdaniem 9 proc. badanych jest to dopuszczalne, zaś zdaniem 36 proc. raczej dopuszczalne.
Zupełnie inaczej głosy rozkładają się w przypadku pytania o prof. Bogdana Chazana, który nie zgodził się na wykonanie aborcji dziecka z poważnymi wadami genetycznymi, za co został finalnie zwolniony z funkcji dyrektora szpitala. Lekarz nie ukrywa, że jest osobą wierzącą, dla której życie ludzkie zaczyna się od momentu poczęcia. I od tej chwili podlega szczególnej trosce i ochronie. To sprawia, że zabieg aborcji po prostu dla niego nie wchodzi w grę. W tym przypadku już tylko 22 proc. ankietowanych uznało decyzję prof. Chazana za dopuszczalną, podczas gdy dwie osoby na trzy nazwały ja zdecydowanie niedopuszczalną.
 
Katolicy bezobjawowi
Wypowiedzi w sprawie prof. Rzeplińskiego czy wiceministra Królikowskiego choć cieszą, to jednak niewiele znaczą w życiu codziennym. Ot, prezes Trybunału Konstytucyjnego, który wprawdzie podejmuje ważne decyzje, ale właściwie czy one mają jakieś specjalne przełożenie na nasze życie? A wiceminister sprawiedliwości? Funkcja oczywiście odpowiedzialna, ale przecież jeden minister katolik nie zmieni nagle całego kodeksu. Niech już więc będzie sobie wiceministrem i wyraża swoje poglądy. Takie uzasadnienie przychodzi tym łatwiej, że Michał Królikowski wiceministrem sprawiedliwości już nie jest. Ale co w przypadku lekarza, który ma realny wpływ na nasze życie? Który może odmówić nam aborcji, nawet tej legalnej – jeśli dziecko będzie miało ciężkie wady genetyczne – powołując się na swoje poglądy religijne?
W tej kwestii już nie jesteśmy tacy otwarci i tolerancyjni dla katolików. Tam, gdzie zaczyna się moje ciało (jak mówią feministki – mój brzuch i mam do niego prawo) i moje życie, tam lekarz i jego katolickie poglądy schodzą na dalszy plan. Nawet więcej – lekarz nie może odmówić mi wykonania oczekiwanej przeze mnie „usługi”, nawet jeśli miałoby to być niezgodne z jego sumieniem.
Badania CBOS, mimo wielu pozytywnych aspektów, smucą, bo pokazują niebezpiecznie rosnącą tendencję do bycia katolikiem bezobjawowym. To znaczy takim, który wprawdzie przyznaje, że czasem się pomodli (o zdanie egzaminu), przyjdzie na Mszę św. (na pogrzeb babci), a nawet się wyspowiada (na Wielkanoc), ale gdy przychodzi co do czego, jego prywatne życie staje się strefą eksterytorialną, w której nauczanie Kościoła ustępuje miejsca własnym przemyśleniom.
To z jednej strony dobrze – człowiek przecież ma się kierować własnym sumieniem. Czasem może być one źle ukształtowane, ale grunt, by poszukiwał. Z tym, że droga od absolutyzowania ludzkiego sumienia (co proponuje na przykład związany z „Tygodnikiem Powszechnym” o. Ludwik Wiśniewski) do rozsądnego posługiwania się wewnętrznym głosem, kształtowanym nie tylko przez indywidualną modlitwę i refleksję, ale także przez pracę z kierownikiem duchowym czy stałym spowiednikiem, jest według mnie dość daleka.
 
Wielkie wyzwanie
Można zatrzymać się nad pierwszą, bardziej optymistyczną, częścią badań CBOS i uznać, że przecież jest świetnie, więc nie ma co zaprzątać sobie głowy tłumaczeniem, dlaczego krzyż ma wisieć w urzędzie, religia nauczana w szkołach, a katolicy nie tylko mogą, ale wręcz powinni wyrażać swoje poglądy publicznie. I wielu hierarchów tak robi, zajmując się innymi sprawami, jak konwencja przemocowa, gender czy homoseksualizm.
Tyle tylko, że już teraz powstają inicjatywy, których celem jest wyprowadzenie religii ze szkół (co zresztą wspierają nawet niektórzy katolicy) czy odebrania prawa do manifestowania poglądów religijnych w pracy. I takich głosów będzie coraz więcej. Biskupi, którym czasem wydaje się, że o „oczywistościach” nie trzeba mówić, będą musieli znaleźć argumenty dla uzasadnienia tych najprostszych prawd. Albo nie tyle argumenty, ile czas i odwagę potrzebne do podjęcia... dialogu.
Kościół w Polsce powinien wreszcie zejść z piedestału samozachwytu, zbudowanego na mitycznych dziewięćdziesięciu procentach katolików, papieżu Polaku czy corocznych tłumach pielgrzymujących na Jasną Górę. Jeśli hierarchowie nie obudzą się z letargu, w który – zdaje się – zapadli, to badania opinii publicznej będą jeszcze mniej optymistyczne. Zresztą, nie o wyniki badań tu przecież chodzi, ale o religijność Polaków. Taką prawdziwą, głęboką, która sprawia, że życie Ewangelią na co dzień nie jest jakąś specjalną trudnością, a nie taką, objawiającą się raz do roku święconką.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki