Logo Przewdonik Katolicki

Piotrek, wracaj do gry!

Magdalena Guziak-Nowak
Fot. M. Guziak-Nowak/ PK

Piotrek Koim ma w sobie „to coś”. Nie opuszcza go dobry nastrój, a szelmowski uśmiech sprawia, że kobiety się czerwienią. Jak dobrze, że się obudził.

To było 29 października. Wtedy rodzina usłyszała, że „Piotrek rokuje”. Tak orzekł personel warszawskiej kliniki Budzik, której pacjentami są dzieci w śpiączce. Niespełna trzy miesiące później, 13 stycznia, lekarze uznali chłopaka za wybudzonego. – To nie znaczy, że on nagle otworzył oczy, bo otwierał je od dawna, ale nie podejmował świadomych funkcji, ciało go ograniczało – wyjaśnia Łukasz Koim, starszy brat. – Większość z nas ma w głowie błędne wyobrażenie, czym jest śpiączka. Wiemy tylko tyle, ile widzimy na amerykańskich filmach – że ktoś śpi i nagle się budzi. Tymczasem jest to najczęściej śpiączka farmakologiczna. Ale dzieci, które przebywają w Budziku, nie zostały wprowadzone w ten stan za pomocą leków. Najczęściej zapadły w nią w wyniku niedotlenienia mózgu, które było skutkiem zatrzymania akcji serca, wylewu czy urazu – tłumaczy. Prawdopodobnie tak było z Piotrkiem.
 
Jak to się stało?
Prawdopodobnie, bo Piotrek nie skoczył na główkę do jeziora, ani nie miał wypadku na rowerze. Okoliczności powstania urazu, do którego doszło w czerwcu ubiegłego roku, bada prokuratura w Bielsku-Białej. – Była niedziela. Szłam do kościoła na 7.30. Potem spotkałam się z koleżanką na herbatę – relacjonuje mama, Anna Koim. – Do domu wróciłam o 10.30. Piotrek leżał nieprzytomny między kuchnią a przedpokojem. Cała ściana była zwymiotowana. Pobiegłam po sąsiadów i zadzwoniliśmy po pogotowie. Lekarze orzekli: uraz czaszki, wylew krwi do mózgu, ucierpiał układ piramidowy. Nie mieliśmy pojęcia, co się stało. W sobotę Piotrek spotkał się z kolegami, ale przecież widziałam go w niedzielę rano, zanim poszłam do kościoła. Spał, wszystko było w porządku – wspomina mama.
Chłopak trafił do szpitala w Bielsku, potem przeszedł operację w Katowicach. – Po operacji zatrzymałam się u siostry w Mysłowicach, żeby mieć bliżej do szpitala – opowiada pani Ania. – Wtedy zadzwoniła do mnie córka i powiedziała, że Piotrek został popchnięty i spadł ze schodów. Basia dowiedziała się tego od jego kolegów. Ta wersja potwierdza przypuszczenia lekarzy, którzy od początku podejrzewali, że w wyniku upadku ze schodów pękła tętnica. Krew powoli sączyła się do mózgu. Kiedy w niedzielę Piotrek wstał z łóżka, włączył telewizor i zjadł ciastko, doszło do wylewu. Pani prokurator uważa, że prawdopodobna jest jeszcze jedna wersja – gdy byłam w kościele, ktoś miał się włamać do naszego mieszkania i pobić Piotrka. To wszystko to na razie spekulacje, ale mamy nadzieję, że poznamy prawdę – mówi pani Ania.
W każdym razie zaraz po wypadku rozpoczęła się wędrówka po lekarzach i kolekcjonowanie smutnych, szpitalnych wspomnień. Mama i brat wspominają lekarza, który na pierwszej wizycie chwycił Piotrka za rękę, puścił ją jak kukłę i zapytał: „A co mi tu przywieźliście?”. – Jestem pewna, że Piotrek był wtedy świadomy. Jak on się czuł, kiedy usłyszał, że ktoś tak o nim powiedział…? – smuci się mama. W końcu pomyśleli „Dosyć, chcemy do <<Budzika>>”.
 
Budzik obudził Piotrka
O Ewie Błaszczyk i klinice, która szanując godność pacjentów, pozwala im wrócić do życia, dowiedzieli się z gazet. Piotrek został zakwalifikowany. Spełnił wymagane kryteria: poniżej 18. roku życia, przebyty „uraz, w konsekwencji którego doszło do ciężkiego uszkodzenia mózgu”, śpiączka nie trwała dłużej niż 12 miesięcy, był wydolny krążeniowo i stabilny oddechowo. Do kliniki przyjechał 19 sierpnia ubiegłego roku. – Od razu rozpoczęła się rehabilitacja. Jednak po wyjściu ze szpitala w Katowicach Piotrek ważył 40 kg przy wzroście ponad 180 cm. Trzy miesiące „straciliśmy” na dokarmianie go, żeby ćwicząc, sam sobie nie zrobił krzywdy – relacjonuje mama. Ale w końcu coś drgnęło.
Wybudzenie Piotrka dla wszystkich było wielkim świętem. – Dla nas jest to potwierdzenie, że to, co robimy, ma sens – komentuje Ewa Błaszczyk, pomysłodawczyni „Budzika”. – Za każdym razem, gdy kolejne dziecko się wybudza, czuję ogromną radość, której nie da się opisać słowami. Dodaje mi to sił do dalszej walki o kolejne dzieci. Każde „wybudzenie” to także święto dla wszystkich biorących udział w procesie wychodzenia ze śpiączki – szczególnie dla rodziców, lekarzy, rehabilitantów... To również święto dla was, którzy obserwujecie nasze działania i nas wspieracie. Bez was nie byłoby „Budzika” i za to, z całego serca wam dziękuję – dodaje.
Piotrek wrócił do domu w styczniu. Mieszka w Bielsku-Białej ze swoją mamą Anią i bratem Łukaszem. Dwie starsze siostry rozjechały się po świecie – Basia studiuje na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie, a Agata jest za granicą. Tata Piotrka zmarł 4 lata temu na nowotwór mózgu.
 
Powoli wraca do gry
– „Budzik” robi dobrą robotę – przyznaje Łukasz. Fakt, w ciągu półtorarocznej działalności klinika „zapracowała” na siedemnaście wybudzeń. – Ale trzeba też powiedzieć, że największymi bohaterami są tam rodzice, opiekunowie, którzy są prawymi rękoma rehabilitantów i lekarzy. Ich praca nie kończy się wraz z powrotem do domu…
Rehabilitacja Piotrka jest bardzo intensywna. Najwięcej czasu poświęca mu Łukasz, prawdziwy starszy brat. Po wypadku Piotrka wrócił z zagranicy. Zrezygnował z dobrej pracy w Walii. Młodszemu bratu nie popuszcza i, jeśli trzeba, w kilku męskich słowach stawia go do pionu. Tym bardziej że Piotrek może wrócić do pełnej sprawności. Wszystko rozumie, jest w stu procentach świadomy. Nie ma uszkodzonego płatu czołowego, który odpowiada za pamięć krótkotrwałą, więc pamięta wszystkie wydarzenia sprzed wypadku, nawet swoje hasło do Facebooka. Czyta. Komunikuje się za pomocą dużej tablicy z literami. Wskazując na kolejne, składa z nich słowa i zdania. – Bez błędów ortograficznych – śmieje się pani Ania. – Niedawno pani ze szkoły robiła mu test różnych umiejętności. Zdobył 19 na 20 punktów. Szybko i sprawnie rozwiązywał trudne łamigłówki logiczne, z którymi dorośli miewają problemy – cieszy się mama.
W ćwiczeniu precyzyjnych ruchów przydaje się tablet, który Piotrek dostał od siostry. Zmęczony naszą rozmową, kładzie się do łóżka, żeby zdobywać kolejne rekordy i „trochę pofejsbukować”. We wszystkim towarzyszy mu Łukasz, o którym Piotrek zawsze mówił „mój kochany braciszek”. To pierwsze wzruszenie mamy – kiedy opowiada o ich relacji. – Bez Łukasza nie dałabym rady – mówi pani Ania. – Nowa sytuacja to też nowe, trudne wybory. Na przykład, czy zostać z synem w domu i być tylko dla niego, czy jednak iść do pracy, by zarabiać pieniądze na jego leczenie, a ciężar opieki zrzucić na drugiego syna? Podejmowanie takich decyzji to jest Ogrójec, czyściec i nie wiadomo co jeszcze…
 
Bóg i dobrzy ludzie
Przykro to pisać, bardzo przykro, ale wątkiem, który prawie zawsze pojawia się w podobnych opowiadaniach, są pieniądze, których… nie ma. Od momentu wyjścia z „Budzika”, dwumiesięczna rehabilitacja kosztowała 6,5 tys. zł. Dlaczego nie NFZ? Choćby dlatego, że jeden ze szpitali zaproponował Piotrkowi rehabilitację od… września. Co prawda, w kwietniu Piotrek pojedzie do Centrum Zdrowia Dziecka (szybki termin dzięki współpracy CZD z Budzikiem), ale nawet kilkutygodniowa przerwa w ćwiczeniach to byłby ogromny krok do tyłu. A chłopiec czekać nie może. – Słyszałam, że w Niemczech inwestuje się bardzo duże pieniądze w pacjentów takich jak Piotruś, bo oni mają wrócić do normalności. Dlaczego w Polsce tak nie jest? Państwo woli płacić rentę do końca życia, niż sfinansować rehabilitację, dzięki której pacjent wyzdrowieje i wróci na rynek pracy? – pyta retorycznie pani Ania.
Ale na żalu i niezrozumieniu systemu się nie kończy. Piotrek jest podopiecznym fundacji Złotowianka. W zbiórkę środków na leczenie angażuje się rodzina, przyjaciele, znajomi z pracy pani Ani i zupełnie obcy ludzie. Organizowane są koncerty, wystawy fotograficzne, a nawet charytatywny kurs kaligrafii i warsztaty samoobrony. Informacje można znaleźć na facebookowej stronie „Wracaj do gry Piotrek”, której nazwa nawiązuje do ulubionej piłki nożnej.
– Ofiarowane dobro wraca. Doświadczyłam tego wiele razy. Tak będzie i teraz. Gdy Piotrek wyzdrowieje, to my będziemy pomagać innym – zapewnia pani Ania. I wzrusza się po raz drugi, bo przecież „wszystko w rękach Boga i dobrych ludzi”.
 
Wszystko jest cudem
– Historia Piotrka nauczyła nas bardzo wiele – dopowiada mama. – Na przykład tego, żeby cenić życie. Co jest niezwykłego w sytuacji, kiedy 16-letni syn mówi, że chce do toalety albo gdy czyta, rusza ręką lub pokazuje palcem na jakiś przedmiot? Wszystko. Wszystko jest niezwykłe, wszystko jest cudem.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki