Logo Przewdonik Katolicki

Przeczytać ciszę

Jadwiga Knie-Górna
Fot.

Z Ewą Błaszczyk, aktorką, współzałożycielką fundacji Akogo, tegoroczną laureatką medalu św. Brata Alberta, rozmawia Jadwiga Knie-Górna Ogólnopolska Kapituła Medalu św. Brata Alberta uhonorowała Panią swoją nagrodą za pełną podziwu determinację w tworzeniu kliniki Budzik... Bardzo cieszę się z tego wyróżnienia. Przecierając...

Z Ewą Błaszczyk, aktorką, współzałożycielką fundacji „Akogo”,
tegoroczną laureatką medalu św. Brata Alberta,
rozmawia Jadwiga Knie-Górna

Ogólnopolska Kapituła Medalu św. Brata Alberta uhonorowała Panią swoją nagrodą „za pełną podziwu determinację w tworzeniu kliniki «Budzik»”...
– Bardzo cieszę się z tego wyróżnienia. Przecierając własną drogę, jaką odbyła Ola, zorientowałam się, że dzieci pogrążone w dłuższej śpiączce nie mają miejsca, w którym znalazłyby specjalistyczną opiekę. Poza tym śpiączka nie jest wyodrębnioną jednostką chorobową, która byłaby brana pod uwagę przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Sądzę, że w wielu państwach, podobnie jak u nas, problem dzieci pogrążonych w śpiączce pozostawał nierozwiązany dopóty, dopóki ktoś nie wyznaczył nowej drogi swoim własnym losem, nie zawalczył o niego aż do skutku.
Z tej trudnej drogi Oli i mojej narodziła się fundacja, której celem jest niesienie pomocy dzieciom będącym po ciężkich urazach mózgu, które najczęściej są po niedotlenieniu, obrzęku i są w stanie śpiączki.

Wielu z nas nie do końca wie, czym jest śpiączka. Kojarzymy ją ze stanem głębokiego snu. Patrząc na film z Olą, widać, jak córka wodzi za Panią oczyma, uśmiecha się...
– Faz śpiączki jest bardzo dużo. Coma jest najcięższym zaburzeniem mózgu – kiedyś była taka opinia, że dzieci w tym stanie nie są kontaktowe. Panowało wśród lekarzy przekonanie, że mózg się nie regeneruje, ale dziś wiadomo już, że jest inaczej. Mało tego, nauka idzie dalej, bowiem trwają intensywne badania nad komórką macierzystą w leczeniu układu nerwowego. Zaczyna się zatem nowa epoka w tej dziedzinie, tym bardziej nasza walka ma sens.

Podczas walki o życie i zdrowie Oli zaczęła Pani stopniowo otwierać się na poszukiwanie głębszego życia wewnętrznego…
– W tak długiej i mozolnej walce można się przekonać, że od nas tak naprawdę niewiele zależy, że wszystko jest w rękach Boga. Zawsze byłam osobą wierzącą, ale jestem indywidualistką, która rozmowę z Bogiem woli prowadzić w samotności. Wiara przekładała się na coś bardzo intymnego i tak pozostało to u mnie do dziś. Stała się jednym ze stałych punktów mojego życia, przede wszystkim dała mi siłę do walki. Mam też wiele swoich tajemnic, jak choćby ta przywieziona z San Giovanni Rotondo...

Dzięki Pani uporowi i determinacji ma powstać klinika „Budzik” z dwunastoma łóżkami dla dzieci pozostających w śpiączce. Czy ta liczba miejsc jest wystarczająca?
– Klinika „Budzik” nie może być jedyną tego typu placówką w Polsce. Nasze założenia są takie, aby każde miasto wojewódzkie posiadało swój własny „Budzik”. Wymaga to ogromnej pracy, bowiem nie tylko potrzebna jest odpowiednia infrastruktura, stacje diagnostyczne oraz doskonale wykształcona i przygotowana do takiej pracy kadra specjalistów. Śpiączka nie jest tak powszechną chorobą jak zawał serca. Z comy bardzo wiele dzieci wychodzi szybko, natomiast ciężkich stanów, które wymagają dłuższego pobytu, nie ma tak wiele, dlatego w klinice „Budzik” jest wystarczająca ilość miejsc. Jeżeli stan dziecka po trzech czy czterech miesiącach się poprawia, to przechodzi ono automatycznie na rehabilitację neurologiczną, a jeśli problem występuje dłużej, to dziecko przez półtora roku może liczyć na kontynuowanie najważniejszej walki o jego zdrowie i życie. Po tym czasie specjalistycznych działań i opieki można powiedzieć, że stan dziecka idzie ku stanowi permanentnemu, a nie w kierunku wybudzania. Oczywiście zawsze zdarzają się cuda.
Rodzice po takim czasie najczęściej umieją już sobie sami radzić ze swoim śpiącym dzieckiem, są w posiadaniu wielu potrzebnych kontaktów, zdążyli opanować szok, mieli kontakt z psychologiem, co nie oznacza, że można pozostawić ich bez pomocy i opieki. Dlatego mam nadzieję, że będą również powstawały specjalistyczne hospicja nie tylko nastawione na chorych będących w chorobie terminalnej, ale gdzie na pomoc specjalistyczną, a szczególnie rehabilitację, będą mogli liczyć przewlekle chorzy, czyli takie hospicja, które nie będą się nam kojarzyć tylko z tym miejscem, z którego nie ma powrotu do życia.

Klinika „Budzik” dedykowana jest Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II…
– Tak byśmy chcieli, ponieważ opowiadamy się po stronie życia, a nie śmierci, żeby pokazać, że jesteśmy przeciwni eutanazji. Mam takie wrażenie, że żyjemy w dobie zagrożenia, w której ludzie chorzy, słabi i starzy stają się „zbyteczni”. Nie chcę żyć w takim świecie!

Zastanawiam się, czy Pani czuje się bardziej aktorką, czy też działaczką społeczną?
– Ja tego tak nie rozgraniczam. Zwykle, jak coś w życiu robiłam, to robiłam do upadłego. Jak leżałam brzuchem do góry, to leżałam tak długo, jak mogłam. Tylko to „leżenie” dla mnie jest możliwe między jedną a drugą pracą. Jest w tym jakiś porządek. Zawód aktorki wybrałam z konkretnych powodów; zawsze interesował mnie człowiek, jego psychika i emocje, to zainteresowanie mieściło się gdzieś pomiędzy psychiatrią a psychologią. Z tego też względu przede wszystkim interesowały mnie role wymagające dogłębnego prześwietlenia człowieka. Lubię też śpiewać mądre teksty, chcę być ich jakimś przekazicielem. Pracę społeczną mogę zaś podejmować tylko dzięki wykonywanemu aktorstwu.

Mam wrażenie, że pomału zaczyna Pani w pełni wracać do „normalnego życia”, że gdzieś wreszcie zaświeciło się światełko nadziei...
– Pierwszy rok po zachłyśnięciu się Oli był dla mnie dramatyczny, wówczas byłam bardziej z Olą, w jej świecie niż w rzeczywistości. Zawodowy świat istniał, bo musiał, ze względu na moje zobowiązania, przez co również byłam obwiniana, że jestem bezduszną matką, która pomimo ciężkiego stanu dziecka gra w teatrze, kinie. Bez tego moja psychika nie wytrzymałaby skomasowania tragicznych przeżyć, niczym niezapowiedzianej śmierci męża Jacka, chwilę czasu później tragedii z Olą… Trzy lata temu po raz pierwszy opuściłam ją na trzy tygodnie, kiedy wyjechałam do Paryża, gdzie dojechała do mnie druga córka Mania. Mania jest bardzo czuła, opiekuńcza i wrażliwa wobec Oli. Żyje jak dziecko na tyle normalnie, na ile z taką siostrą i toczącym się wokół niej życiem uda się żyć.

Ksiądz Wojciech Drozdowicz uważa, że fundacja „AKogo” jest dziełem Pana Boga...
– Myślę, że jest wynikiem jakichś „targów” Oli z Panem Bogiem, nam pozostaje tylko rola wykonawców. Od początku naszej drogi spotkałyśmy wielu wspaniałych ludzi, którzy okazali nam bardzo wiele dobrego serca i udzieli niewiarygodnej pomocy. Przyszło więc mi do głowy, że to dobro musi iść dalej... i poszło.

Odpowiedzią na zadziorne pytanie „AKog” stał się „Papieski Objazdowy Teatrzyk Oleńki”...
– Mój przyjaciel, Rysiek Peryt, objeździł masę dziwnych miejsc z tym powołanym przez siebie jednoosobowym teatrzykiem, który może się poszczycić prapremierowym wykonaniem „Tryptyku rzymskiego” Jana Pawła II. Ksiądz Wojtek zdobył ten tekst, zanim ukazał się on w Polsce.
„Teatrzyk Oli” powstał na fundamentach dawnego żartu, który narodził się w Poznaniu podczas wystawiania Joanny d’Arc. Rysiek był reżyserem, a ja grałam nieszczęsną Joannę. Wymyśliliśmy wówczas „Spółdzielnię Orzech”, która zrzeszałaby reżyserów, aktorów i kompozytorów. Jej zadaniem miały być interwencyjne wyjazdy w te wszystkie miejsca Polski, gdzie się coś wali... I Rysiek tak jeździ...

W Pani życiu bardzo ważną rolę odgrywa milczenie…
– Zawsze miałam bardzo pozytywny stosunek do ciszy i milczenia, bo wydaje mi się, że jest to bardzo ważny element rozmowy czy też wypełniania przestrzeni muzyką. Cisza jest czymś bardzo ważnym, tylko trzeba ją umieć przeczytać.

Ewa Błaszczyk ur. 1955 w Warszawie. Aktorka, wdowa po Jacku Janczarskim, mama bliźniaczek Oli i Mani. W 1978 roku ukończyła PWST w Warszawie. Zagrała w około czterdziestu filmach. Zadebiutowała jeszcze jako studentka w 1977 r. na scenie warszawskiego Teatru Współczesnego. Rok później przeniosła się na jeden sezon do Teatru Narodowego. W 1983 roku powróciła na scenę Teatru Współczesnego, a od 1994 roku jest aktorką Teatru Studio. Jednym z największych osiągnięć artystycznych Ewy Błaszczyk jest rola Klary w filmie Wiesława Saniewskiego „Nadzór”. Otrzymała za nią w 1985 roku Brązowe Lwy Gdańskie. Grała także w filmach zagranicznych. Jedną z najciekawszych propozycji zagranicznych, jakie otrzymała aktorka, był udział w słynnym filmie „Hanussen” Istvana Szabo w międzynarodowej obsadzie. Ewa Błaszczyk śpiewa również piosenki, m.in. Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty i swego męża Jacka Janczarskiego.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki